• Tłumacz języka migowego
W ogniu pytań Anna Sobótka

Polsko-grecka epopeja

31 Października 2023

Sierpień 2021 r. Grecy walczą z potężnymi pożarami lasów, a wraz z nimi członkowie polskich modułów GFFFV. Bronią m.in. miejscowości Vilia – w jej pobliżu znajduje się ich baza operacji. Lipiec 2023 r. Grecję znów atakuje żywioł i znów między innymi Polacy ruszają na pomoc – ponownie w okolice Vilii. Czy zmagania z 2021 r. i 2023 r. były podobne? Czy doświadczenie zdobyte 2 lata temu i w zeszłym roku podczas pożarów we Francji zaprocentowało? Na ten i inne tematy rozmawiamy z bryg. Grzegorzem Borowcem, dowódcą polskich działań w Grecji.

fot. Łukasz Nowak / GFFFV Poland149 strażaków i 49 pojazdów z województw wielkopolskiego i małopolskiego, Warszawy i Wrocławia oraz komponent dowódczy z Komendy Głównej PSP walczyło z pożarami w okolicach tej samej miejscowości, co 2 lata temu. Czy ta operacja była swoistym déjà vu? Czy przyszło Wam się zmierzyć z pożarami tego samego typu, wszystko przebiegało według podobnego scenariusza?

Miejsce było to samo, rejony działań – podobne. Poznański samochód dowodzenia i łączności umieściliśmy tam, gdzie 2 lata temu. Jednak każdy pożar jest inny. Działaliśmy w dwóch strefach, a jedna z nich była oddalona od bazy operacji o ok. 40 min drogi.

Mieliśmy za to komfortowe warunki w bazie. Znajdowała się w tym samym miejscu, 2 dwa lata temu – na terenie szkoły pożarniczej. Wtedy była jednak w remoncie, bez drzwi i okien, a w tym roku mieliśmy do dyspozycji odnowiony budynek, z klimatyzowanymi salami, co miało wielkie znaczenie, biorąc pod uwagę bardzo wysokie temperatury.

Płonął ten sam typ roślinności, co w ubiegłych latach?

Tak, ogień z łatwością obejmuje typową roślinność śródziemnomorską – niskie sosny, wydzielające żywicę zwiększającą palność, i krzewy. Przez długotrwałe upały roślinność była wysuszona, do tego wiał silny wiatr, wzmagający płomienie w ciągu kilku chwil – niewielki pożar momentalnie przechodził w ogromny, którego już nie sposób było opanować.  

Kolejnym wyzwaniem była, jak pan już wspomniał, nieznośnie wysoka temperatura…

Jeszcze nigdy podczas działań gaśniczych za granicą nie spotkaliśmy się z takimi warunkami termicznymi. Przez tydzień utrzymywało się 40-45°C. Niska wilgotność sprawiała, że w ogóle byliśmy w stanie wytrzymać taką temperaturę, ale z drugiej strony niosło to za sobą ryzyko większego przegrzania ratowników, bo nie czuli od razu, że sytuacja jest poważna.

Jak radziliście sobie w tej sytuacji?

Najważniejsze było nawodnienie, przyjmowaliśmy więc dużo płynów. Wyznaczaliśmy krótkie zmiany – przez pewien czas nawet sześciogodzinne. Staraliśmy się ograniczać do minimum czas spędzany na działaniach w pełnym słońcu. Jeśli tylko sytuacja na to pozwalała, strażacy szukali schronienia, choćby na krótko, w klimatyzowanym samochodzie.

Niestety u części ratowników doszło do przegrzania. Najwięcej problemów pojawiło się pierwszego dnia działań – temperatura była szokiem dla naszych organizmów. Kiedy już się z nią oswoiliśmy, takich przypadków było mniej.  

Jeśli chodzi o skład grupy, która wyruszyła do Grecji, to komendant główny PSP gen. brygadier Andrzej Bartkowiak w jednej ze swoich wypowiedzi wspomniał o miksie dużego doświadczenia z młodością. W jaki sposób dobieraliście strażaków mających wziąć udział w działaniach gaśniczych?

Staramy się włączać, choćby do sztabu, członków tych modułów, które do tej pory rzadko brały udział w działaniach za granicą albo jeszcze nie miały tej szansy. Niestety ze względu na odległości nie możemy zadysponować do gaszenia pożarów na południu modułów z bardziej oddalonych od celu podróży województw – warmińsko-mazurskiego czy podlaskiego. Tym razem udało się skierować do działań za granicą moduł krakowski – tak więc kolejni strażacy przeszli swój chrzest bojowy.

Zależy nam też na tym, by młode osoby miały szansę uczyć się od doświadczonych strażaków. Dzięki temu mamy transfer wiedzy i umiejętności, a także świeże spojrzenie debiutujących w działaniach za granicą ratowników.

W jaki sposób walczyliście z żywiołem? W wywiadach w mediach ogólnopolskich mówił pan o technikach gaszenia odmiennych od tych, które stosuje się w Polsce.

W naszym kraju mamy pod dostatkiem wody, możemy stosować ją w dużych ilościach jako środek gaśniczy. W Grecji nie ma zbyt wielu naturalnych zbiorników wodnych, z wyjątkiem morza czy z rzadka występujących rzek, które w czasie kilkumiesięcznej suszy i tak są wyschnięte. Tamtejsi strażacy muszą sobie radzić w inny sposób. Pożar jest atakowany z powietrza, niemal od początku dysponuje się helikoptery i samoloty gaśnicze. Uzupełniają zapasy, korzystając z przygotowanych wcześniej zbiorników z zapasami wody, ustawionych w newralgicznych miejscach. Jednocześnie toczy się walka z ogniem na ziemi, ale z niewielkim udziałem wody.

W jaki sposób?

Piesze zastępy strażaków za pomocą ręcznych narzędzi – motyk, grabi leśnych wykonują pas oddzielenia pożarowego, demineralizują glebę. Trzeba wybrać do tego odpowiednie miejsce, które daje przewagę taktyczną nad pożarem – np. zbocze czy obszar z mniejszą ilością roślinności. Tam w naturalny sposób płomienie zwolnią, więc jeśli napotkają kolejną barierę w postaci pasa oddzielenia pożarowego, ich moc znacznie osłabnie. Podobną metodą jest kontrolowane wypalanie – okopuje się fragment ziemi, a następnie wypala na nim roślinność. Tym sposobem zabieramy paliwo pożarowi.

Jak wygląda bezpieczeństwo strażaków w takiej sytuacji? Czy zbliżanie się do pożaru z tak skromnym wyposażeniem, wychodzenie mu naprzeciw nie jest zbyt dużym ryzykiem?

Ważna jest odpowiednia taktyka, ustawienie strażaków w taki sposób, by znajdowali się „na czarnym”, czyli na wypalonym terenie, którego ogień nie zaatakuje, a nie „na zielonym”, czyli obszarze z roślinnością. Podobnie jest, jeśli chodzi o ulokowanie samochodów gaśniczych – kiedy zbliża się front pożaru, należy je zaparkować na utwardzonym podłożu, wypalonym obszarze. Jeśli zwiększy się prędkość wiatru, ogień może momentalnie objąć auto i je zniszczyć.

Wspomniał pan, że działaliście w dwóch strefach. Na czym dokładnie polegały wasze zadania?

Jedna z nich znajdowała się przy trasie E 962, w zatoczce, niedaleko od niewielkiej miejscowości, a druga w okolicy klasztoru Gorgoepikoos (Matki Boskiej Szybko Słuchającej), u podnóża góry, w pobliżu gazoportu, czyli newralgicznego punktu – infrastruktury krytycznej. W każdej z tych stref ulokowaliśmy po sześć samochodów gaśniczych. Polscy strażacy dozorowali wyznaczone strefy, sprawdzali, czy nie pojawia się pożar. Potrafił momentalnie wziąć się znikąd i rozprzestrzenić na duży obszar. W takiej sytuacji nasi ratownicy byli na miejscu i mogli zacząć działać.

W bazie operacji stacjonowało 12 samochodów gaśniczych. Stanowiły rezerwę operacyjną – jeśli np. któryś z zastępów ze stref wyjeżdżał do zdarzenia, część tych w bazie wyruszała jako zabezpieczenie. Także jeśli konieczne były interwencje w pobliżu, mieliśmy siły i środki, by zareagować.

W wielu relacjach z działań polskich modułów pojawiała się informacja, że rejon, w którym znajdowały się dwie polskie strefy, uważany był za szczególnie istotny, ponieważ gdyby nie udało się tam opanować pożaru, miałby on otwartą drogę do stolicy.

Tereny te, jak już wspomniałem, porośnięte są roślinnością sprzyjającą rozprzestrzenianiu się ognia. Ciągną się one aż do Aten. Rzeczywiście, gdyby ogień wymknął się spod kontroli, wszystkie miejscowości po drodze do stolicy, a w którymś momencie i ona sama, byłyby zagrożone. Ten obszar jest istotny – wskazuje na to choćby fakt, że po naszym wyjeździe skierowano w to miejsce inne moduły z zagranicy – obecnie słowackie.

W czasie gdy przebywaliście w Grecji, potężne pożary dotknęły wyspy, m.in. Rodos. Czy pojawił się pomysł, by relokować Polaków w tamte rejony?

Tak, zadeklarowaliśmy stronie greckiej gotowość do przeniesienia się tam, gdzie byłaby potrzebna nasza pomoc. Wstępnie już analizowaliśmy w sztabie dostępne rozwiązania – czy lepiej, by pojechali tam wszyscy, czy np. jeden moduł. Ponieważ jednak dotarcie na Rodos oznaczałoby ponad 20 godz. podróży promem, należałoby też dodać czas na rozłożenie obozu. Grecy zdecydowali, że lepiej będzie, gdy zostaniemy w tym rejonie. Na Rodos skierowano inne moduły, m.in. słowacki, które stacjonowały po wschodniej stronie Aten, więc miały mniejszą odległość do pokonania.

Jednym z poważniejszych pożarów, z którymi przyszło wam się zmierzyć, był ten z 23 lipca. Zlokalizowany w dwóch miejscach. Jak sobie z nim poradziliście?

Pożar pojawił się w drugiej strefie – po jednej stronie jezdni nadchodził potężny front pożaru, dotarł do niej… i niesiony wiatrem ogień przeniósł się na drugą stronę pasa drogi. Płomienie miały dużo materiału palnego, wiatr się wzmógł i mieliśmy zaraz drugi pożar. Na szczęście na miejscu znajdowały się nasze siły i środki, zaraz też nadeszła pomoc z powietrza w postaci dwóch helikopterów, a także zastępy greckich strażaków.

Nasi ratownicy, będąc zaledwie 200 m od pożaru, po prostu wyszli z samochodów, rozwinęli odcinki i rozpoczęli gaszenie. Zaledwie 40 min wcześniej rozmawialiśmy w tym miejscu z greckim generałem o taktyce działań naszych modułów i koncepcji Greków wykorzystania naszej pomocy.

W dniu naszego wyjazdu dowódca operacji gaszenia składowiska podziękował oficjalnie mł. bryg. Piotrowi Marchewce, dowódcy operacyjnemu modułu krakowskiego, który walczył z pożarem w okolicy trasy E 962. Wyraził uznanie dla naszych działań i sposobu radzenia sobie z tym zagrożeniem.

Okazało się, że pomoc polskich modułów GFFFV potrzebna była nie tylko przy pożarach roślinności. Nasi strażacy walczyli też z ogniem, który objął magazyn samochodów i składowisko opon. Jak do tego doszło?

Strażacy z krakowskiego samochodu dowodzenia i łączności dzięki kamerom umieszczonym na przemiennikach jako pierwsi dostrzegli pożar w jednej z nieodległych miejscowości – Aspropirgos. Wysłane zostały tam od razu cztery samochody ratowniczo-gaśnicze – polscy strażacy przystąpili do działania wspólnie z Grekami. Początkowo podchodzili oni z dystansem do naszego wsparcia, jednak kiedy skończyła się im woda, uznali, że jest ono nieocenione.

Skoro wspominamy o wspólnych działaniach polskich i greckich strażaków, zapytam szerzej o polsko-grecką współpracę. Jak przebiegała? Na jakich zasadach? Czy pojawiały się różnice zdań?

W przypadku pożaru składowiska na początku może pojawiła się pewna nieufność – później jednak znikła. Grecy przekonali się, że możemy ich profesjonalnie wesprzeć. Daliśmy się też poznać z dobrej strony 2 lata temu, mieliśmy nawet tych samych oficerów łącznikowych, podobnie jak dowódców wyższego szczebla. Wiedzieli zatem, czego mogą się po nas spodziewać.

Różnice zdań się pojawiały – wynikały z odmiennej taktyki działania. Grecy skierowaliby wszystkie nasze samochody ratowniczo-gaśnicze do stref, a my zdecydowaliśmy zatrzymać część w bazie operacji, choćby po to, żeby zabezpieczyć najbliższą wioskę, otoczoną lasami, która też w związku z tym była zagrożona pożarem. Takie podejście umożliwiało nam również dosyłanie w miarę potrzeby kolejnych sił i środków, w razie gdyby gdzieś indziej pojawił się ogień – kiedy płonął magazynie w Aspropirgos i zastępy krakowskiego modułu ruszyły na pomoc, mogliśmy je zastąpić, wysyłając posiłki z bazy.

Nie chcieliśmy też dopuścić do sytuacji, w której zostalibyśmy bez odwodu na miejscu. Podczas naszych działań w Grecji 2 lata temu z bazy wyjechały wszystkie pojazdy i akurat w pobliżu wybuchł pożar – koledzy zajmujący się logistyką musieli się z nim zmierzyć. Nauczeni doświadczeniem, teraz chcieliśmy uniknąć takich komplikacji.

Greccy strażacy często wysyłają wszystkie samochody do stref, patrolują je w ten sposób nawet przez kilka miesięcy. Nasze podejście w tym względzie jest inne.

Kluczowym elementem działań ratowniczo-gaśniczych jest jeszcze użycie nowoczesnych technologii. Jakie znaczenie miało to podczas operacji w Grecji?

Bardzo pomocne było wykorzystanie bezzałogowych statków powietrznych. Drony wykonały wiele lotów rozpoznawczych, pozwoliły dostrzec unoszący się dym, a następnie operator takiego urządzenia mógł naprowadzić samochód gaśniczy na miejsce pożaru. Na mapach nie wszystkie pomniejsze drogi czy ścieżki były zaznaczone, więc takie wsparcie dużo znaczyło.

Później już sami sporządziliśmy ortofotomapy tych terenów, które utrwaliły ich stan sprzed kilku godzin. Wiedzieliśmy, która część obszaru jest spalona, a do której jeszcze ogień nie dotarł.

Dysponowaliśmy też terminalami Starlink, które w strefach zapewniały połączenie internetowe. Wiadomo, że na terenie pokrytym roślinnością, z dala od siedzib ludzkich sieć GSM nie działała w pełni, więc to rozwiązanie było w tych warunkach idealne.

Mogliśmy też korzystać z map satelitarnych tworzonych przez Ośrodek Rozpoznania Obrazowego (ORO). Sięgaliśmy do nich już podczas działań poszukiwawczo-ratowniczych w Turcji – dzięki temu typowi obrazowania wiedzieliśmy, które budynki są zniszczone. W praktyce okazało się to zgodne niemal w stu procentach z rzeczywistością. Mieliśmy zatem i w Grecji mapy przygotowywane niemal na żywo.

Czy testowaliście jeszcze inne rozwiązania, niekoniecznie związane z technologią? Wprowadziliście jakieś nowości?

Udało nam się wprowadzić w tym roku do użytku kontener warsztatowy ze wszystkimi narzędziami. Dzięki temu część pracy, którą zwykle zajmował się serwis, można było wykonać w naszej bazie. Oczywiście chodziło o drobne usterki; poważniejsze awarie, np. spalenie się komputera w jednym z samochodów, wymagają pomocy fachowców. Już jednak możliwość naprawienia niewielkich uszkodzeń na miejscu daje znaczną oszczędność czasu i kosztów.

Dużym sukcesem było także uruchomienie łączności cyfrowej w strefach w ciągu jednego dnia. Ustawiliśmy przemienniki i mieliśmy pokrycie sieci na całości obszaru – byliśmy całkowicie niezależni. Doszliśmy do tego etapu po próbach podczas kolejnych operacji za granicą, aż wreszcie przetestowaliśmy to rozwiązanie w Grecji i sprawdziło się w stu procentach.

A jak wygląda kwestia realizacji wniosków z wcześniejszych operacji zagranicznych? Udało na ich podstawie wdrożyć nowe rozwiązania?

Kwestią formalną, ale istotną i ułatwiającą pracę było wprowadzenie dokumentacji od razu dla dwóch modułów. Do tej pory nigdy się nie zdarzyło, żebyśmy wyjeżdżali jako jeden moduł, a dla niego były przygotowane dokumenty, więc potrzebowaliśmy zmiany. Nowy plik został wdrożony pilotażowo podczas zeszłorocznych działań we Francji, a w Grecji już wszedł w pełni do użytku.

Wprowadziliśmy też optymalizację w obrębie gromadzenia danych członków modułów, które wezmą udział w działaniach zagranicznych. Nie mamy jeszcze nowego systemu, który nadal jest w Biurze Bezpieczeństwa Informacji Komendy Głównej PSP, ale podczas przygotowań do wyjazdu do Grecji posiłkowaliśmy się dostępnym oprogramowaniem biurowym i okazało się bardzo pomocne. Członkowie modułów wypełniali w swojej części zasobu tabele, a wszystkie dane synchronizowały się w jednym zbiorczym pliku.

Udało się także wprowadzić wyjątek, który pozwala na dysponowanie podczas działań zagranicznych kartami kredytowymi z kwotą powyżej limitu wynikającego z rozporządzenia – 20 tys. zł. Dla nas wynosi on 100 tys. zł – ułatwia to w dużym stopniu nasze funkcjonowanie, nie musimy już mieć przy sobie dużych sum w gotówce.

Proszę też powiedzieć kilka słów o bardzo ważnej zmianie – wprowadzeniu nowych ubrań specjalnych dla modułów GFFFV.

Nowe ubrania są bardzo potrzebne, po każdym wyjeździe ten wniosek nasuwa się sam. Musimy dysponować lekkimi ubraniami pozwalającymi prowadzić działania gaśnicze w terenach otwartych. Jesteśmy już na dobrej drodze do osiągnięcia tego celu. Przetarg został ogłoszony, trwa zbieranie ofert. Zakładamy, że w ciągu pół roku ubrania się pojawią. Nie jesteśmy w stanie zapewnić ich na razie dla wszystkich członków modułów, określona liczba będzie przechowywana w magazynie i przekazywana przed rozpoczęciem akcji poza granicami kraju osobom, które będą brały w niej udział.

Jeśli mówimy o przyszłości, to jakie jeszcze ambitne plany ma przed sobą PSP w obszarze działań ratowniczo-gaśniczych poza granicami kraju?

Już jesteśmy na etapie tworzenia modułów pieszych do gaszenia pożarów lasów (GFFF). Ratownicy zostaną wyposażeni jedynie w sprzęt podręczny: pompy plecakowe, hydronetki, piły. Ich zadaniem będzie walka z pożarem, ale z małą ilością wody – stosowanie tych technik, o których już wspomniałem: demineralizacji czy kontrolowanego wypalania.

Rozpoczął się przetarg na zakup wyposażenia i lekkich ubrań – pilotażowo dla grupy poznańskiej i lubelskiej. Finalnie chcielibyśmy dysponować 90 osobami, do działań będzie wyjeżdżało 45. Jeśli ta forma działania się sprawdzi, pomyślimy o jej dalszym rozwoju i dodaniu kolejnych modułów.

Skąd pomysł, by stworzyć moduły piesze?

Niedługo przed zgłoszeniem z Grecji otrzymaliśmy prośbę o pomoc z Kanady, w lutym przyszła prośba z Chile. Oczywiście chętnie byśmy odpowiedzieli na takie prośby, ale czas dotarcia drogą morską modułów GFFFV z ciężkimi samochodami gaśniczymi byłby tak długi, że na nic zdałyby się nasze chęci i starania. W przypadku modułów pieszych jest zupełnie inaczej. Strażacy wraz ze sprzętem zapakowanym w skrzynie mogą dostać się do miejsca przeznaczenia nawet lotem rejsowym czy niewielkim samolotem rządowym. Działalibyśmy w ramach Unijnego Mechanizmu Ochrony Ludności, a zatem z dofinansowaniem ze strony Komisji Europejskiej.

Możliwość wykorzystania modułów pieszych otworzyłaby przed nami nowe możliwości działania – mając je do dyspozycji, moglibyśmy odpowiedzieć działaniem na prośbę władz Chile czy innego południowoamerykańskiego kraju. Kanada, Australia i inne dalekie rejony stałyby przed nami otworem. A wraz z nimi nowe doświadczenia i umiejętności w gaszeniu pożarów lasów i wszelakiej roślinności.

Techniki gaszenia stosowane przez strażaków piechurów są zupełnie inne niż te, do których do tej pory byliśmy przyzwyczajeni, choć stosowaliśmy je już podczas działań za granicami kraju. Będą potrzebne dodatkowe szkolenia?

Tak, zdecydowanie. To inny charakter pracy, który trzeba dobrze poznać. Jednak pierwsze kroki w tym kierunku już poczyniliśmy. Podczas lipcowego szkolenia z gaszenia pożarów lasów we Francji część naszej kadry poznawała dokładniej te metody. Wiem też, że niektórzy strażacy z Poznania jeżdżą w wolnym czasie na tereny, gdzie dochodzi do takich pożarów – i uczą się w praktyce, jak stosować techniki gaszenia z małą ilością wody. Z takim podejściem z pewnością wiele możemy zdziałać – czy jako moduły GFFFV, czy piesze.

 

 rozmawiała Anna Sobótka

Anna Sobótka Anna Sobótka

Anna Sobótka jest dziennikarką i sekretarzem redakcji "Przeglądu Pożarniczego", pracuje w redakcji od 2018r.

do góry