• Tłumacz języka migowego
W ogniu pytań Marta Giziewicz

Jesteśmy częścią środowiska

23 Maja 2024

Dbanie o środowisko, bezpieczeństwo człowieka i jego otoczenia. A w środku tego wszystkiego strażak. O ratownictwie ekologicznym rozmawiamy ze st. bryg. dr. hab. inż. Zdzisławem Salamonowiczem, profesorem uczelni w Akademii Pożarniczej w Warszawie.

Ratownictwo chemiczne występuje w parze z ratownictwem ekologicznym. Rozróżnijmy – czym jest jedno, a czym drugie?

Pierwotnie istniało tylko ratownictwo chemiczne. Przełom nastąpił w latach 90. XX w., gdy w dyskusji społecznej pojawił się temat ekologii – Państwowa Straż Pożarna zaczęła wówczas dostrzegać inny wymiar ratownictwa chemicznego. To już nie tylko zdarzenia, w których mamy do czynienia z substancją chemiczną, np. amoniakiem czy chlorem, i likwidowanie zagrożenia dla życia ludzkiego. W działaniach ekologicznych chodzi o kontakt substancji ze środowiskiem i jej wpływ na nie. Ekologia w szerszym znaczeniu to też nacisk społeczny i gospodarczy, aby dbać o środowisko. Pokłosiem tego jest dołączenie do nazwy ratownictwa chemicznego członu „ekologiczne”. Gdy zatem dochodzi do wycieku paliwa czy oleju samochodowego na drogę, nie można go po prostu spłukać, pozwalając, by zalegał w gruncie i go zanieczyszczał. Aby zlikwidować zagrożenie, zarówno z punktu widzenia bezpieczeństwa poruszania się po tej drodze, jak i dbania o środowisko, stosuje się sorbenty mające wchłonąć niebezpieczną ciecz.

W tym numerze „Przeglądu Pożarniczego” pochylamy się głównie nad problematyką ratownictwa ekologicznego. Jakiego typu zagrożenia ono obejmuje?

Najprostsze przykłady wzięte z życia to różnego rodzaju wycieki i plamy oleju, paliwa czy różnego rodzaju samochodowych płynów eksploatacyjnych. Najczęstszą ich przyczyną są wypadki drogowe. W tym przypadku aspekt ekologiczny polega na zabezpieczeniu rozlewiska substancji niebezpiecznej i zebraniu jej poprzez wykorzystanie sorbentu tak aby nie stwarzała zagrożenia. Nie możemy dopuścić, aby miała kontakt z glebą, ponieważ nie jest dla niej obojętna. Niebezpieczne substancje chemiczne zawsze będą miały charakter degradujący czy niszczący, nie pozostaną bez wpływu na florę i faunę. W zdarzeniach drogowych stosuje się wspomniany już sorbent, który potem można zebrać i oddać wyspecjalizowanej firmie do neutralizacji. Taki sorbent znajduje się w wyposażeniu każdego samochodu gaśniczego. 

W większej skali będą to rozlewiska na wodzie – na przykład wielka plama olejowa na Wiśle powstała niedawno po pęknięciu rurociągu. Zagrożenie likwidowała zakładowa straż pożarna, przy naszym wsparciu.

W kontekście ekologii bardzo dużo mówi się też o samych wodach popożarowych. Strażacy gaszą pożar samochodu albo mieszkania, a woda spływa do gruntu razem z cząstkami stałymi powstałymi w pożarze i innymi zanieczyszczeniami, które z pewnością nie są obojętne dla zdrowia i środowiska. Może to stwarzać zagrożenie, ale póki co nie ma jednego rewelacyjnego pomysłu, jak zatrzymać wody popożarowe podczas działań PSP. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego zabezpieczyć. W innej sytuacji są zakłady przemysłowe, w których można przewidzieć zdarzenia awaryjne z udziałem substancji niebezpiecznych. Największe z tych zakładów, tzw. zakłady sevesowskie, są zobligowane do stosowania zabezpieczeń chroniących przed przedostaniem się m.in. wód popożarowych do gruntu. Takimi zabezpieczeniami mogą być tace, zbiorniki podposadzkowe czy wykorzystanie kanalizacji przemysłowej z odstojnikiem bądź nawet własną oczyszczalnią ścieków. Wodę popożarową zanieczyszczoną chemikaliami muszą po zdarzeniu przekazać do utylizacji.

Z punktu widzenia ekologicznego kontrowersyjne i częściowo niedozwolone jest również stosowanie niektórych środków pianotwórczych z grupy perfluorowanych. Uważa się, że są szkodliwe dla zdrowia i środowiska, dlatego ich użycie jest ograniczane i dozwolone tylko w pewnych przypadkach. Ale to już materiał na inną rozmowę.

Co się dzieje ze środowiskiem, gdy takie substancje do niego przenikają, np. w przypadku gleby?

W glebie znajduje się mnóstwo żywych organizmów, takich jak bakterie, grzyby czy drożdże. Kluczowe jest to, czy dana substancja wchodzi w interakcję ze środowiskiem, czy ma właściwości ekotoksyczne. Jeśli tak, to w obrębie działania takiej substancji zostaną zatrzymane procesy biologiczne, a życie zginie. Czas potrzebny na odwrócenie tego procesu trudno oszacować. Choć istnieją pewne rozwiązania, na przykład specjalne środki pozwalające na oczyszczanie gleby - remediacje. Mogą to być specjalne szczepy bakterii czy drożdże, mówiąc kolokwialnie – mikroorganizmy pożywiające się substancjami niebezpiecznymi, prowadzące do ich rozkładu lub przetworzenia. Ale niestety przy dużym zanieczyszczeniu rezultatów nie osiąga się w rok czy dwa i niejednokrotnie oznacza to duże nakłady finansowe.

Przy dużych zdarzeniach i szybkim podjęciu działań stosuje się mechaniczne usunięcie wierzchniej warstwy ziemi, gdyż jest to proste rozwiązanie. Problem stanowi przedostanie się substancji niebezpiecznych z deszczem do wód gruntowych i cieków wodnych. Niebezpiecznymi zdarzeniami są wycieki z cystern na torowiskach. Torowisko to w uproszczeniu rów wypełniony gruboziarnistym tłuczniem, który jest bardzo przepuszczalny. Głęboko pod torowiskiem jest grunt rodzimy. Przy wycieku z cysterny z ładunkiem 60-80 ton substancji niebezpiecznej ciecz ta łatwo rozprzestrzenia się wzdłuż i w głąb torowiska. Prędzej czy później gdzieś wypłynie, i to niekoniecznie 100, czy 200 m dalej, ale i pół kilometra. Generalnie kierujący działaniem ratowniczym nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć, ponieważ nie ma wiedzy o właściwościach i charakterystycznych parametrach gruntu, nie wie, gdzie znajdują się podziemne cieki wodne. W Akademii Pożarniczej na studiach inżynierskich uczymy m.in. o czynnikach mających wpływ na proces przesiąkania, które należy brać pod uwagę podejmując decyzje w trakcie działań ratowniczych.

Jeśli przyjrzymy się wyciekom substancji niebezpiecznych bezpośrednio do wód, to sytuacja wygląda inaczej i jest o wiele trudniejsza. Proces rozprzestrzeniania się na wodach jest znacznie szybszy niż w glebie. Załóżmy, że na danym odcinku rzeki dochodzi do zrzutu rozpuszczalnej w wodzie substancji ekotoksycznej, jak było w przypadku nagłego zasolenia Odry. Z jednej strony wiadomo, że substancja spłynie w dół, dotrze do morza i tam dojdzie do jej rozcieńczenia, a zatem problem niejako sam się rozwiąże. Tymczasem na tym odcinku, gdzie stężenie zasolenia było wysokie, doszło do poważnych zniszczeń. Pamiętamy, co się działo, jak wiele martwych ryb dryfowało na powierzchni rzeki. Oczywiście z czasem napłynie świeża woda, ale zarybienie Odry i odtworzenie populacji tak wielu gatunków już nie będzie takie łatwe i potrwa lata. W przypadku wycieku substancji ropopochodnej, która będzie pływała na powierzchni, proces ten przebiegał będzie jeszcze inaczej. Plama będzie przemieszczała się z nurtem rzeki i jednocześnie zanieczyszczała brzegi. Takie zanieczyszczenie trwale skazi zarówno wodę, jak i glebę. Proces oczyszczania będzie długotrwały, a skutki jeszcze poważniejsze niż w pierwszym przypadku.

Na jakie czynniki są narażeni ratownicy podczas zdarzeń o charakterze ekologicznym?

Czynników narażenia nie da się jednoznacznie rozdzielić na chemiczne i ekologiczne. Zagrożenia towarzyszące substancjom niebezpiecznym wynikają z właściwości ekotoksycznych lub toksycznych lub jednych i drugich naraz. Najczęściej podczas zdarzeń z zakresu ratownictwa ekologicznego mamy do czynienia z substancjami takimi jak paliwa, które będą wpływały na środowisko glebowe i wodne. Ich wpływ na strażaka podczas typowego zdarzenia na drodze jest niewielki, o ile nie będzie się w nich kąpał albo ich pił. Ale zdarzenia z innymi substancjami ropopochodnymi, tj. rozpuszczalnikami organicznymi, wiążą się niejednokrotnie z silnym oddziaływaniem toksycznym, a nawet rakotwórczym podczas wnikania przez drogi oddechowe lub skórę. Kolejną grupą substancji ekotoksycznych i jednocześnie niebezpiecznych dla ratowników są kwasy i ługi o właściwościach żrących, bezpośredni kontakt z nimi może spowodować poważne obrażenia ciała.

Na dobrą sprawę prawie cały przemysł chemiczny jest niebezpieczny dla środowiska i dla człowieka. Niejednokrotnie na co dzień otaczamy się środkami stwarzającymi zagrożenie dla środowiska, ale i dla naszego życia, i nie zdajemy sobie sprawy z ich niebezpieczeństwa. Przykładowo używamy wodorotlenku sodu, popularnych białych granulek do udrażniania rur. W formie roztworu wodnego – ługu sodowego wykazuje on bardzo silne właściwości żrące i powoduje trudne w leczeniu poparzenia chemiczne, łącznie z martwicą tkanek.

Przyjrzyjmy się katastrofie ekologicznej, która miała miejsce w 2015 r. po pożarze w porcie w Tiencinie w Chinach. W pożarze uległo spaleniu przeszło 2,5 km2 portu. Strażacy używali do gaszenia środków pianotwórczych. Przez trzy tygodnie od zdarzenia z kanalizacji po deszczach wypływała na ulice piana, utrudniając poruszanie się pojazdów i ludzi w mieście. Substancje chemiczne spłynęły do zatoki, co spowodowało śnięcie ryb. Setki tysięcy ryb trafiało z falą na brzeg. Zwalczenie bezpośrednich skutków tej katastrofy zajęło Chińczykom trzy miesiące. Natura zresztą będzie próbowała sobie z nią radzić przez następne lata.

Pomówmy jeszcze o zadaniach naszych specjalistów od ratownictwa ekologicznego.

Bardziej skomplikowanych działań wymaga sytuacja, w której dochodzi do rozlewu substancji ropopochodnej na płynącej wodzie. Czas jest tu kluczowy, trzeba jak najszybciej ustawić zaporę na rzece, aby plama nie zdążyła spłynąć zbyt daleko. Tak zebrana warstwa substancji może zostać następnie odpompowana przez skimer i rozdzielona na wodę i niebezpieczną substancję ropopochodną w separatorze.

Drugim przypadkiem będą duże rozlewiska na gruncie, takie jak podczas wiosennych roztopów. Zaleganie wody – szczególnie przy drogach, wypełnione rowy melioracyjne i zalane pola to charakterystyczny widok przedwiośnia. W tego typu okolicznościach zdarzenia drogowe lub takie na większą skalę mogą być problematyczne, ponieważ substancje ropopochodne dobrze utrzymują się na wodzie i łatwo rozprzestrzeniają po powierzchni.

Wypadki samochodowe są klasycznym zdarzeniem omawianym na kursie podstawowym, strażacy dobrze wiedzą, jak poradzić sobie z rozlaną substancją. Na drodze zastosujemy sorbent sypki, który jest ciężki, aby wiatr go nie przemieszczał. Taki sorbent najczęściej jest nieorganiczny pochodzenia wulkanicznego lub z ziemi okrzemkowej. Na wodzie zaś stosujemy sorbent pływający – lekki. Sorbenty te zwykle są organiczne, pochodzenia naturalnego, wytwarza się je np. z kory drzewnej czy z różnego rodzaju zrębków.

Jakie zasady bezpieczeństwa obowiązują podczas zdarzeń ekologicznych?

W przypadkach powiedzmy klasycznych, czyli gdy chodzi o substancje takie jak paliwo, olej silnikowy itd., generalnie nie będą one szkodliwe dla ludzi – o ile ludzie nie zaczną ich dotykać albo pić. Benzyna ma większą prężność pary, a więc będzie jej nad rozlewiskiem więcej, a charakterystyczny zapach będzie odczuwalny szybciej po wycieku i na większym obszarze. W długotrwałych działaniach przy wysokim stężeniu par w przestrzeni zamkniętej należy zachować odpowiednie środki ostrożności, czyli  ochronę dróg oddechowych. Płyny eksploatacyjne wykazują niską prężność par, zatem mogą być szkodliwe dopiero w bezpośrednim i bliskim kontakcie – oddziałując na skórę i drogi oddechowe. Zabezpieczenie dróg oddechowych i użycie sprzętu ochrony indywidualnej, czyli np. rękawic, powinno wystarczyć.

A w przypadku skażenia Odry?

Ciecz, która została zrzucona do Odry, stwarzała z pewnością niebezpieczeństwo przy bezpośrednim kontakcie. W miarę rozcieńczania zagrożenie dla człowieka znacznie malało. Zależy to od odległości od miejsca wycieku i substancji, które trafiły do rzeki. Im dalej, tym mniejsze stężenie i mniejsze zagrożenie. Dla ryb już niestety niewielkie zmiany parametrów wody są bardzo niebezpieczne. Kolejna rzecz to wrażliwość osobnicza, bo od predyspozycji indywidualnych może zależeć, czy dana substancja nie wywoła reakcji, podrażnienia, czy nawet oparzenia. Weźmy pod uwagę to, że u niektórych osób reakcja alergiczna pojawia się nawet po użyciu podstawowych środków czystości. W przypadku zdarzenia na Odrze stosowano zabezpieczenia w postaci woderów i rękawic, spełniły swoją rolę.

Czy da się zauważyć zdrowotne następstwa pracy z czynnikami chemicznymi czy ekologicznymi?

Jak wcześniej mówiłem, nie da się rozdzielić oddziaływania na człowieka substancji stwarzającej zagrożenie toksyczne od ekotoksycznej. Należy spojrzeć na oddziaływanie substancji niebezpiecznych całościowo. Przytoczę proste przykłady. Benzyna, o której już wspominałem, ma narkotyczne działanie przy wdychaniu, co prowadzi m.in. do zawrotów głowy. Rozpuszczalniki stosowane w przemyśle również będą stwarzały zagrożenie dla życia, ponieważ ta grupa związków (np. benzen) po prostu ma silniejsze działanie toksyczne. Efekt narkotyczny jest następstwem natychmiastowym, jeżeli zaś dojdzie do dłuższego kontaktu, substancja będzie kumulowała się w organizmie. Długotrwałe efekty wiążą się z wpływem na narządy wewnętrzne – w zależności od tego, o jakiej substancji mówimy. Innym przykładem jest narażenie na metanol, mocno toksyczny ze względu na to, jak metabolizuje go organizm. Będzie powodował ślepotę, a nawet śmierć. Zaznaczam, że nie sądzę, by miało do tego dojść w czasie działań strażaków, bo musiałaby to być bardzo toksyczna substancja i któryś ze strażaków ewidentnie musiałby złamać wszystkie zasady bezpieczeństwa w trakcie postępowania przy zdarzeniu.

Jak zatem tego uniknąć?

Skutki, o których mowa, będą wynikały z zaniedbań bądź po prostu z bezpośredniego dostania się substancji do organizmu (wnikanie przez skórę, błony śluzowe, połknięcie, wdychanie). Kluczowe jest zatem odpowiedzialne zabezpieczenie (maska, aparat powietrzny, rękawice z mankietami, buty itd.). Jeśli stosujemy ubranie ochrony przeciwchemicznej, to słabszy punkt znajduje się w okolicy szyi, przy przednim suwaku, i chociaż nie ma tam bezpośredniego kontaktu z substancją, to przy niewłaściwym dopięciu może wystąpić penetrowanie par substancji niebezpiecznej pod ubranie. W takim przypadku pot jest czynnikiem, który sprzyja absorbowaniu i może to w konsekwencji spowodować podrażnienia skóry.

Nie każdy może być strażakiem bądź ratownikiem z zakresu ratownictwa ekologicznego. Jakie wymagania kwalifikacyjne muszą spełnić specjaliści tej dziedziny?

Takich obostrzeń nie ma. Strażak nie musi skończyć studiów na kierunku chemicznym, wymagania dotyczą raczej wewnętrznych regulacji Państwowej Straży Pożarnej. Na poziomie kursu podstawowego realizujemy pewne elementy dotyczące zdarzeń z zakresu ekologii. Wspomniałem o wykorzystaniu sorbentu – strażak musi znać jego budowę i sposób użycia. Są to też kwalifikacje, które zapewniamy mu później, gdy trafi do służby w jednostce ze specjalizacją chem-eko. Strażak odbywa 80 godz. kurs, na którym poznaje zasady organizacji ratownictwa chemicznego i ekologicznego, specyfikę sprzętu, zasady postepowania. Dla kadry dowódczej również są przeznaczone dodatkowe szkolenia, które swoim zakresem obejmują m.in. zagrożenia CBRNE, awaryjny rozładunek cystern czy zagrożenia z improwizowanymi materiałami wybuchowymi.

A jeśli chodzi o sprzęt, to co pana zdaniem stanowi niezbędne minimum wyposażenia grupy ratownictwa ekologicznego?

Powiedziałbym, że Państwowa Straż Pożarna dysponuje naprawdę dobrym sprzętem. Ostatnie lata sprzyjały ratownictwu chemicznemu – przed Euro 2012 położyliśmy duży nacisk na kwestię wyposażenia w sprzęt do rozpoznania (zakupiono mobilaby), w 2015 r. z różnych funduszy udało się zakupić samochody do ratownictwa chemicznego i ekologicznego, zarówno ciężkie, jak i średnie. W kolejnych latach pojawiły się zagrożenia związane z terroryzmem i doposażyliśmy PSP w sprzęt analityczny oraz pojazdy do dekontaminacji. Ostatni okres to dwa potężne mobilne laboratoria w Warszawie i Poznaniu oraz nowoczesne technologie, tj. drony i roboty. 

Otoczenie się zmienia i rodzaje zdarzeń również. Np. sytuacja w Ukrainie przyniosła potwierdzone użycie bojowych środków trujących. To już nie są typowe zagrożenia, z którymi strażacy mieli do czynienia do tej pory. Dzisiaj to już nie tylko chemia w przemyśle czy transporcie, bądź zagrożenia miejscowe. Coraz częściej grupy jeżdżą do zdarzeń nie tylko z literką C, ale również B (Ebola, COVID-19) czy R (najczęściej materiały promieniotwórcze stosowane w medycynie).

Uważam, że obecnie problemem jest nie wyposażenie, lecz utrzymanie tego sprzętu i personelu zdolnego do jego wykorzystania. Wymagania stawiane tym strażakom to bardzo duży obszar wiedzy z chemii, biologii i fizyki, a jednocześnie praktyczna umiejętność obsługi specjalistycznej aparatury. Wyzwania stojące przed komendantami to finansowanie utrzymania sprzętu, finansowanie szkoleń, zapewniających utrzymanie wysokiego poziomu przygotowania strażaków z grup specjalistycznych Chem-Eko do działań oraz finansowanie ich uposażeń w celu zatrzymania w służbie w tych grupach.

Jak przebiega współpraca międzynarodowa i transgraniczna w tym obszarze?

Jako PSP organizujemy ćwiczenia i warsztaty o różnej tematyce z obszaru ratownictwa chem-eko i działań z zakresu CBRN. Bardzo często realizujemy te ćwiczenia z innymi służbami, takimi jak Policja, Straż Graniczna. Często spotykamy się z naszymi odpowiednikami z Policji, którzy zajmują się działką kontrterrorystyczną. Znamy się, można powiedzieć, że jest między nami… chemia. Współpracujemy także z organizacjami rządowymi i pozarządowymi. Przykładem może być współpraca z RARS w zakresie magazynowania różnego rodzaju sprzętu na wypadek zdarzeń CBRNE, realizowana w ramach projektu unijnego.

W 2012 r. zostałem wyznaczony przez komendanta głównego na delegata do Komisji Hazardous Materials CTIF. Każdego roku biorę udział w dwóch spotkaniach, na których przedstawiciele poszczególnych krajów prezentują rodzime zdarzenia, wymieniamy się doświadczeniami, poznajemy różne zakłady przemysłowe i stwarzane przez nie zagrożenia. Miałem także możliwość uczestniczyć we Francji w szkoleniu dotyczącym postępowania przy zagrożeniach z materiałami promieniotwórczymi. Rewelacyjne szkolenie z symulacją rzeczywistych warunków skażenia poszkodowanych i procesem ich dekontaminacji. Zarówno ja, jak i członkowie grup chem-eko, dzielimy się zdobytymi doświadczeniami w trakcie odpraw, warsztatów i innych spotkań.

Współpracujemy i ćwiczymy na gruncie polskim, m.in. w ramach ćwiczeń międzywojewódzkich, ale także ćwiczeń międzynarodowych, ostatnio np. bardzo często z Ukrainą. W czerwcu zeszłego roku Akademia Pożarnicza zorganizowała wspólnie z Harvard Humanitarian Initiative warsztaty przed dużą konferencją o tematyce CBRN, która odbyła się w Warszawie. Warsztaty dotyczyły wzmocnienia zdolności reagowania na katastrofy CBRNE w Ukrainie. Wówczas współpracowaliśmy z Uniwersytetem Harvarda ze Stanów Zjednoczonych, przyjęliśmy przedstawicieli z Unii Europejskiej, z Ukrainy. Naprawdę jesteśmy w czołówce nie tylko Europy, ale i świata. Najlepszy przykład stanowi zeszłoroczna konferencja, na której jedna z bardzo znanych w naszym środowisku osób z bliskiego otoczenia prezydenta Stanów Zjednoczonych zobaczyła, jak wygląda nasze dzisiejsze laboratorium mobilne i stwierdziła, że to jednak nie Japończycy mają najlepsze laboratorium na świecie ale znajduje się ono tu, w Warszawie.

Czy dostrzega pan ciekawe projekty, sprzęty, rozwiązania w innych krajach, które przydałyby się w Polsce?

To, czego nam trzeba, to modyfikacja ochrony osobistej ratownika. Powinniśmy pomyśleć o komforcie przy długotrwałej pracy. Dużym ułatwieniem byłyby hybrydowe aparaty ochrony dróg oddechowych obecne już na rynkach w wielu krajach. Ich innowacyjność polega na tym, że zastosowano w nich połączenie filtropochłaniacza z aparatem oddechowym z butlą na sprężone powietrze. Kiedy strażak jest już gotowy, ale jeszcze znajduje się poza strefą gorącą/niebezpieczną, może skorzystać z przełącznika na filtropochłaniacz, a gdy ma już wejść bezpośrednio w strefę, przełącza się na powietrze z butli. I ponownie, gdy opuszcza strefę i ma do pokonania jakiś dystans, wraca do filtropochłaniacza. Dzięki temu może dłużej przebywać w strefie, nie zużywa powietrza na dojście i opuszczenie strefy. Ochrona osobista strażaka zawsze jest tym elementem, który warto ulepszać i na którym nie powinno się oszczędzać.

Jest pan teraz kierownikiem nowego projektu. Proszę uchylić rąbka tajemnicy.

Tak, to projekt pod akronimem DSM Poland (Detection Sampling Monitoring). Jego założeniem jest utworzenie nowego modułu działającego w ramach mechanizmu pomocowego Unii Europejskiej (EU Civil Protection Mechanism). Założenia projektu przewidują utworzenie bazy sprzętowej modułu na poligonie Akademii Pożarniczej w Nowym Dworze Mazowieckim oraz wyłonienie składu modułu opartego na najbardziej doświadczonych strażakach chemikach. Członkom modułu zapewnimy szkolenia, które będą częściowo realizowane w Polsce, a częściowo w innych krajach. Planowane jest na przykład szkolenie dotyczące postępowania z materiałami promieniotwórczymi, które odbędzie się we Francji. Brałem udział w takim szkoleniu i uważam, że jest ono jednym z najlepszych na świecie. W takich miejscach chcemy szkolić naszych strażaków. Powstaje też program szkolenia z zakresu postępowania przy zagrożeniach z materiałami wybuchowymi czy pirotechnicznymi, ale skierowany do strażaków.

W Polsce jeszcze takich szkoleń nie było. Strażacy chemicy to w dużej mierze pasjonaci, interesujący się tą działką. Znając zagrożenia, chcą je dostrzec w odpowiednim momencie, wiedzieć, jak zadziałać bezpiecznie i skutecznie je zlikwidować. Projekt pozwoli uzupełnić również te szkolenia, które znajdują się w katalogu podpisanym przez komendanta głównego PSP jako wymagane dla grup specjalistycznych SGRChem-Eko. Cały moduł będzie liczył około 60-70 osób. Mamy już przyznane środki finansowe z Unii Europejskiej (ponad 26 mln euro) i wsparcie MSWiA na pokrycie VAT-u. Obecnie projekt jest w początkowej fazie realizacji. Więcej szczegółów będę mógł zdradzić na jesieni.

 

 

Marta Giziewicz Marta Giziewicz

Marta Giziewicz jest redaktorką i dziennikarką, autorką powieści, pracuje w "Przeglądzie Pożarniczym" od 2020 r.

do góry