• Tłumacz języka migowego
W ogniu pytań Marta Giziewicz

Jak w noc Wszystkich Świętych

10 Października 2021

Sierpniowe zmagania z żywiołem w Grecji nie zakończyły się w planowanym terminie. Konieczna była podmiana osobowa i dalsze prowadzenie działań gaśniczych. O zadaniach i przeciwnościach, przed którymi stanęła druga zmiana, opowie jej dowódca, st. bryg. Marcin Kędra.

Wizytacja komisarza UE ds. zarządzania kryzysowego Janeza Lenarcica - omówienie działań przez dowódcę polskiego modułu st. bryg. Marcina Kędrę fot. Daniel Mucha / KW PSP WrocławOdprawa 143 strażaków do podmiany osobowej odbyła się 23 sierpnia o 6.00. Nowy skład stanowili strażacy z woj. dolnośląskiego - 69 osób, wielkopolskiego - 64, mazowieckiego - pięć, małopolskiego - trzy, a z łódzkiego i śląskiego po jednej osobie. Co kryje się za tymi liczbami?

Najważniejszą sprawą warunkującą ten skład osobowy było to, że samochody gaśnicze i samochody specjalne zostawały na miejscu, a więc na podmianę musieli przyjechać strażacy z tych samych jednostek PSP - żeby przejmować na miejscu swój sprzęt. Część osób z dwóch województw weszła również w skład komponentu dowodzenia. Jest on formowany niezależnie od modułów pozostających w dyżurze, przez Komendę Główną (KCKR). Grupa ratownicza została zbudowana na bazie dwóch niezależnych modułów: z Wielkopolski i woj. dolnośląskiego, pozostałe osoby to oficerowie łącznikowi (z woj. śląskiego i łódzkiego). Z Małopolski był samochód dowodzenia łączności z trzyosobową obsadą. Z Warszawy, czyli Komendy Głównej - zespół dowodzenia oraz dwie osoby, które pojechały z samochodem kwatermistrzowskim.

Jaka jest charakterystyka modułu GFFFV (Ground Forest Fire Fighting using Vehicles)?

„Moduł do gaszenia pożarów lasów przy użyciu samochodów gaśniczych” to nomenklatura opracowana i zatwierdzona przez Unijny Mechanizm Ochrony Ludności. Punktem zwrotnym był 2004 r. i tsunami w Azji. Okazało się tam wówczas, że kraje członkowskie UE (wtedy jeszcze bez Polski) uprawiały tzw. turystykę kryzysową, czyli wysyłały niekompetentne zespoły ratownicze, niespełniające żadnych standardów międzynarodowych, tylko po to, żeby się pokazać, jednocześnie nie gwarantując żadnej jakości. Po tamtym czasie zostały określone minimalne wymagania dla różnych scenariuszy, również przewidujące pożary lasów - ogólne możliwości operacyjne, np. ilość wody w pojazdach, długość odcinków wężowych, wydajność pomp itp. W UE mamy jeszcze standardy dwóch innych modułów do gaszenia pożarów lasów - przy użyciu statków latających oraz z ziemi bez użycia samochodów. Obecnie Polska nie dysponuje żadnym z nich.

W sumie modułów ratowniczych jest w Polsce kilka rodzajów: moduły grup poszukiwawczo-ratowniczych (mamy zgłoszony moduł grupy średniej i ciężkiej), pomp wysokiej wydajności (cztery moduły), CBRN (także cztery moduły) i oczywiście moduły gaszenia pożarów lasów przy użyciu pojazdów pożarniczych (sześć), które funkcjonują w systemie gotowości do wyjazdu rozpisanym na poszczególne miesiące. Wymaganie dotyczące utrzymywania gotowości do wyjazdu polega m.in. na tym, że każde województwo posiadające moduł powinno utrzymywać przynajmniej dwie osoby na każdą funkcję w nim. Ta sama reguła dotyczy pojazdów. Daje nam to możliwość skomponowania składu podstawowego i rezerwowego. Jest on zgłaszany maksymalnie do 25. dnia miesiąca poprzedzającego wejście danego modułu w stan gotowości do wyjazdu, który jest określany tzw. planem najbardziej prawdopodobnego dysponowania modułów, obowiązującym przez 2 lata. Obecny plan jest rozpisany na lata 2021-2022.

Podmiana osobowa nastąpiła bezpośrednio w miejscu akcji gaśniczej. Jak przebiegało przejmowanie działań i sterów?

Podmiana odbywała się dwutorowo. Akurat tego dnia wybuchł duży pożar w okolicach naszego obozowiska i miejscowości Vilia. Na jednym odcinku gaśniczym pozostało pięć zastępów, ich obsady dokonały tam podmiany. Pozostała część grupy podmieniła się w obozowisku. W porównaniu z pierwszą zmianą nasza sytuacja była o tyle lepsza, że mieliśmy dwa dni na przygotowanie się do akcji. Był czas, żeby się naszykować indywidualnie, dzień przed wylotem przeszliśmy wewnętrzną odprawę, a później też spotkanie z dowództwem zmiany pierwszej - w formie wideokonferencji, potem wewnętrzną odprawę już na lotnisku. Ostatnim elementem było tzw. hand over, czyli przyjęcie sprzętu, dokumentacji i kontaktów od zmiany pierwszej. Mniej więcej po godzinie mogliśmy płynnie wejść do działań.

Co było najpilniejsze na samym początku?

Moją pierwszą decyzją było podzielenie grupy na dwie części - zmianę pracującą i odpoczywającą. Zasada jest taka, że przy działaniach ciągłych jak najszybciej trzeba wyznaczyć osoby, które będą pracowały przez następne godziny oraz te, które będą się przygotowywały do podmiany. Podjęliśmy z zespołem dowodzenia decyzję, że zastosujemy system 12-godzinny. Pierwsza zmiana weszła bezpośrednio na odcinek bojowy, w tym samym czasie druga miała obowiązek sprawdzić i przejąć sprzęt, obozowisko, rozlokować siebie i kolegów ze zmiany pracującej.

Ponadto pierwsza doba działań związana była z właściwym rozpoznaniem terenu akcji, sytuacją pożarową, systemu zarządzania zdarzeniem przez stronę grecką. Sytuacja pożarowa pozostawała bardzo poważna, po zapadnięciu zmroku na wzgórzach otaczających miejscowość Vilia widać było setki, jeśli nie tysiące ognisk pożaru. Widok z naszego obozowiska na wzgórza otaczające miejscowość przypominał noc Wszystkich Świętych. Trudność w gaszeniu pożarów na wzgórzach wokół miejscowości Vilia wynikała z rozwijania się ich z dużą intensywnością za sprawą dość silnego, porywistego wiatru, ciągle zmieniającego kierunek. Nie pomagało też ich ponowne rozniecanie, prawdopodobnie wskutek działań osób trzecich.

Skąd czerpaliście wodę? Jak wyglądał system przeciwpożarowy, czy jest podobny do tego w Polsce?

Woda to kolejny duży problem, z którym borykały się obie zmiany. Było jej bardzo mało, a system hydrantowy działał, ale szybko stał się niewydolny. Woda z tego systemu, a także z dysponowanych przez Greków cystern była używana głównie do statków latających. My ten problem rozwiązaliśmy, tworząc bufory wodne, czyli zbiorniki brezentowe rozstawione przy wjeździe do obozowiska (na wypadek konieczności jego obrony) i zbiorniki 13 m3 na odcinku bojowym. Tam stacjonowały nasze ciężkie samochody gaśnicze. Ten bufor był sukcesywnie napełniany wodą z cystern greckich. Można powiedzieć, że woda była niejednokrotnie na wagę złota.

Czy jest coś, co warto zaczerpnąć od greckich strażaków albo czego oni mogli się nauczyć od Polaków?

Metody, które stosują Grecy, są dostosowane do tamtejszej sytuacji pożarowej i charakteru pożarów, które tam powstają. Rano zazwyczaj porywy wiatru są większe, w związku z tym wszystkie niedogaszone zarzewia rozpalają się na nowo. Teraz wiało w dzień i w nocy. Do tego było gorąco (38-40°C) i sucho. Jeśli chodzi o taktykę, jest ona nieco inna. Widoczne to było w trakcie dozorowania w nocy. My staraliśmy się jak najwięcej pojedynczych zarzewi likwidować od razu, podczas gdy Grecy raczej zabezpieczali je przed rozprzestrzenianiem. Wydaje mi się, że to wynikało z doświadczeń, ale i ograniczeń osobowych w Vilii i w regionie Attica. Nie zapominajmy, że Grecja walczyła z pożarami już kolejny miesiąc. Ci ludzie byli naprawdę bardzo zmęczeni. Dysponujemy też innym sprzętem - grecki jest bardziej terenowy, nie przystosowany do przewożenia większej ilości wody, ale za to ma lepsze możliwości jezdne w trudnym terenie.

Podjechanie samochodami ciężkimi blisko miejsc „gorących” pewnie było trudne?

Właściwie niemożliwe. Dojeżdżaliśmy przede wszystkim samochodami średnimi, bo ciężkie samochody gaśnicze stanowiły tylko zapas wody i bufor wodny. Większość pożarów rozwijała się na zboczach gór, tam wytyczonymi drogami staraliśmy się dostać samochodami operacyjnymi albo quadami. Właśnieu o quadami, ewentualnie pieszo, poruszali się strażacy wyposażeni w podręczny sprzęt gaśniczy, czyli hydronetki plecakowe (25 l wody), plus oczywiście sprzęt do cięcia drzew (piły), podręczny sprzęt do gaszenia mniejszych pożarów i zarzewi. Poza tym taktyka gaszenia tego typu pożaru polegała na wytyczeniu linii obrony, wykonywanej wspólnie ze strażakami z Grecji i ustawieniu tam naszych pojazdów gaśniczych, w oczekiwaniu na front pożaru. Dodatkowo dogaszaliśmy pojedyncze zarzewia bezpośrednio z dróg lub wchodząc w teren z podręcznym sprzętem gaśniczym, szczególnie po wykonaniu zrzutów ze statków latających.

Za palność tych drzew odpowiada ich gatunek?

Tak, to są gatunki łatwopalne, o dużej zawartości olejków eterycznych, które płoną jak pochodnia. Do tego warunki pogodowe, które panują w tym regionie, czyli bardzo intensywne podmuchy wiatru do 50 m/s, powodowały, że walka z pożarem drzewostanu z ziemi była mało efektywna i bardzo niebezpieczna dla strażaków. Drzewa palą się trochę inaczej niż nasze, bo pożar jest intensywniejszy i szybciej się rozwija, ale przechodzi też dużo szybciej, zostawiając za sobą roślinność spaloną praktycznie do gołej ziemi oraz pojedyncze kikuty opalonych drzew, które jeszcze kilka dni się palą i mogą ponownie spowodować pożar.

Na czym polegała współpraca z zagranicznymi formacjami?

Nasza zmiana miała bezpośredni kontakt głównie z greckimi strażakami i grupą z Rumunii - niemal tak samo liczebną, bo składającą się ze 142 osób. Co prawda ich obozowisko mieściło się dość daleko od naszego, bo ponad 40 km, ale pracowaliśmy, szczególnie pierwszego i drugiego dnia, na tym samym odcinku bojowym. Współpraca była bardzo pozytywna i bardzo efektywna. Stosujemy te same zasady, jeśli chodzi o budowę modułu, mówimy tym samym językiem ratowniczym, w związku z czym podzieliliśmy naszą strefę działań na właściwe dla nas odcinki bojowe.

Wspomniał pan o języku, ale technicznym. Jak wyglądało samo porozumiewanie się, czy występowały bariery językowe np. w kontakcie z tubylcami?

Mieliśmy na to rozwiązanie. W naszym zespole był strażak z modułu dolnośląskiego, który ma dwa obywatelstwa: polskie i greckie. Został włączony do zespołu dowodzenia i pomagał nam w komunikacji, szczególnie gdy powstawał nowy pożar albo trzeba było w trybie pilnym np. poprosić o śmigłowce czy poszukać serwisu dla samochodów i sprzętu. Dodatkowo przez całą akcję wspierał nas Polak mieszkający w Atenach, z pasji strażak.

Czy moduły GFFFV sprawdziły się w 100%, czy dostrzega Pan przestrzenie, które wymagają ulepszenia, dodatkowych szkoleń?

Jesteśmy na etapie opracowywania sprawozdania z akcji, do którego będzie dołączone zestawienie wniosków. Oczywiście nie da się przewidzieć wszystkiego, bo jesteśmy polskim modułem i naszym głównym regionem działania są kraje naszych sąsiadów, ale w tym roku zostaliśmy wysłani do Grecji i nie wiadomo, czy w przyszłym roku nie trafimy do kraju o podobnym klimacie. Generalnie, jako sytuacja wyjściowa, konstrukcja modułu i zasady jego organizacji są właściwe. Mamy oczywiście pewne sugestie, szczególnie jeśli chodzi o działania w bardzo wysokich temperaturach przez długi czas - co do zakwaterowania, jakości i kolorystyki namiotów, dostosowania umundurowania do warunków, aplikacji i oprogramowania, które stosujemy do zarządzania zespołem.

143 strażaków, ogromny teren działań. Czy trudno było zapanować nad tak dużą grupą?

Na pewno było to wyzwanie. Tylko przedostatniego dnia naszego pobytu działaliśmy na dwóch odcinkach bojowych, jeden z nich miał powierzchnię 110 ha, a drugi - 80 ha, plus pojedyncze miejsca, gdzie dogaszaliśmy pożary, więc razem około 200 ha. Na co dzień i w strefach spotykaliśmy się z bardzo dużą wdzięcznością Greków. Strażacy czuli, że nie robią czegoś tylko po to, żeby ugasić pożar, ale ich działania faktycznie ratują komuś życie. Wydaje mi się dobre to, że do zarządzania tak dużym zespołem są wybierane osoby nie tylko z Komendy Głównej czy ze składu modułu leśnego, ale i osoby, które mają doświadczenia z innych modułów. W drugiej zmianie mieliśmy oficera łącznikowego z grupy poszukiwawczo-ratowniczej z Łodzi, drugi oficer łącznikowy był z modułu pomp wysokiej wydajności z Katowic, trzeci z wydziału KG.

rozmawiała Marta Giziewicz

Marta Giziewicz Marta Giziewicz

Marta Giziewicz jest redaktorką i dziennikarką, autorką powieści, pracuje w "Przeglądzie Pożarniczym" od 2020 r.

do góry