• Tłumacz języka migowego
W ogniu pytań Anna Łańduch

Bez słów na wiatr

10 Października 2021

Nasz potencjał jest wyjątkowy i nietuzinkowy, zbieramy słowa wdzięczności, uznania i podziwu, bo nie rzucamy słów na wiatr. Jesteśmy w światowej elicie ratowniczej i zrobimy wszystko, by tej pozycji nie utracić – podkreśla nadbryg. Andrzej Bartkowiak, komendant główny PSP, podsumowując udział polskich strażaków w międzynarodowej misji ratowniczej w Grecji i Turcji.

nadbryg. Andrzej BartkowiakTrzy misje zagraniczne naraz – dwie ratownicze, jedna humanitarna. Tego jeszcze nie było w historii PSP. Stawiamy na umocnienie naszej pozycji w międzynarodowym świecie ratowniczym?

Trzy misje ostatnio, ale w sumie było ich trzynaście, odkąd jestem komendantem głównym PSP. Liczby mówią same za siebie. Nasza pozycja jest mocna. To zasługa ogromnej pracy i wysiłku zarówno strażaków pełniących służbę w Komendzie Głównej PSP, jak i tych, którzy działali za granicą, na miejscu akcji pomocowej. Warto też mieć świadomość, jaki postęp poczyniliśmy, jeśli chodzi o szybkość podejmowania decyzji i sprawność organizacji tego rodzaju przedsięwzięć. Kiedyś to trwało kilka dni, dziś kilka godzin. To pokazuje, że nasza formacja zrobiła fenomenalny krok naprzód w organizacji wyjazdów, ale i doborze odpowiednich ludzi do odpowiednich stanowisk. Wyciągamy wnioski z przeszłości, uczymy się i dziś możemy być dumni, że jesteśmy w światowej elicie ratowniczej. To także niemała zasługa ochotniczych straży pożarnych. Bo żebyśmy mogli dzielić się naszym ratownictwem z całym światem bez uszczerbku dla zapewnienia bezpieczeństwa w kraju, musimy mieć wsparcie. Świetnie nas w tym wspomagają koledzy z OSP, często biorąc cały ciężar zadania na siebie.

W różnorakich mediach akcja w Grecji czy Turcji była przedstawiana bardzo pozytywnie, wręcz entuzjastycznie. Internet kipiał od spontanicznych słów uznania, trzymania kciuków, podziękowań. A jakie głosy docierały do pana jako szefa formacji?

Reakcje były rzeczywiście fenomenalne. Myślę, że odbiór nie mógł być inny, bo każdy, kto ma w sobie trochę empatii i trochę serca, reaguje uśmiechem, czuje dumę, że jest Polakiem. A pomaganie mamy w genach, co od wieków pokazuje nasza historia. Byliśmy ojczyzną wielu nacji, z narażeniem życia nieśliśmy pomoc innym narodom podczas wojen. W czasach pokoju nasza pomoc ma rzecz jasna inny wymiar, ale jest równie wartościowa. Płyną do nas słowa uznania dla naszego profesjonalizmu, wdzięczność i podziw dla odwagi. Nie tej nieprzemyślanej, ale wynikającej z kompetencji. Gdy mieszkańcom już nie starczało sił, mogli liczyć na naszych strażaków, którzy walczyli o to, by Grecy czy Turcy nie stracili swego domu. Dlatego przyjęcie było tak życzliwe.

A czy były podziękowania szefów formacji z krajów, którym pomagaliśmy?

Oczywiście. Przychodzą listy, odwiedził nas premier Nadrenii Północnej-Westfalii Armin Laschet, być może przyszły kanclerz Niemiec. Przyjechał specjalnie, by podziękować za naszą pomoc Niemcom po niedawnej powodzi. Była więc też okazja do podziękowania naszym sąsiadom za pomoc w przeszłości i zapoznania pana premiera z organizacją polskiego ratownictwa. Nie krył uznania dla postępu, jaki poczyniliśmy przez 30 lat po transformacji ustrojowej. Potrafiliśmy wykorzystać szansę, którą dały nam różne projekty unijne czy ustawy modernizacyjne. Umiemy się rozwijać – inni to dostrzegają, nie dziwi więc, że misje zagraniczne spotkały się z dużym uznaniem.

Ale też od lat budzą w środowisku mieszane uczucia – niektórzy uznają je za doskonały poligon doświadczalny, inni za stratę pieniędzy. Zwłaszcza kiedy wyjeżdżamy do odległych krajów dotkniętych trzęsieniem ziemi. Wtedy czas na uratowanie ludzi jest krótki, a zorganizowanie grupy, dotarcie na miejsce trwa. Powstaje pytanie: czy warto?

Nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, niech zapyta ludzi, którzy tę pomoc otrzymują. Każde uratowane życie, zdrowie, mienie dla osoby w tragicznej sytuacji jest na wagę złota. Jesteśmy w stanie wyjechać w kilka godzin, co daje szansę na realną pomoc. Będziemy się dzielili swoją wiedzą, techniką, umiejętnościami i dobrym sercem z ludźmi potrzebującymi pomocy nawet w najodleglejszych zakątkach świata, jeśli rzecz jasna o nią się zwrócą. Jesteśmy wychowani w kulturze chrześcijańskiej, której istotą jest pomaganie innym. Nie zapominajmy też o tym, że w przeszłości nieraz otrzymaliśmy pomoc i nieraz jeszcze – choć oczywiście oby nie – możemy jej potrzebować, mimo  że mamy świetny system ratowniczy.  

Podczas akcji w Turcji stało się coś, co nie miało precedensu – mieliśmy do czynienia z łączoną grupą ratowniczą, złożoną z policjantów i strażaków. Czy to początek tworzenia misji mieszanych? Jeśli tak, to jak pan widzi współpracę z policjantami?

To już się dzieje. Kiedy kupowaliśmy zbiorniki bambi bucket, niektórzy patrzyli z niedowierzaniem na taką inwestycję. Zadawali pytanie: co z nimi zrobimy, po co nam one, skoro nie mamy śmigłowców? Okazało się, że szybko się przydały. Wcześniejsze wspólne ćwiczenia z policjantami przy wykorzystaniu bambi bucket zaowocowały doskonałą współpracą na misji w Turcji. Tam nie polecieli ludzie przypadkowi, lecz dobrze znający się na swoim fachu.

Mimo wszystko co jakiś czas wraca temat wyposażenia PSP w śmigłowce, stworzenia lotniczej straży pożarnej i wyszkolenia pilotów strażaków, którzy wiedzieliby, z czym taki lot taktyczny się wiąże.

Kupno śmigłowca to dopiero początek, de facto najprostsza sprawa. Pociąga kolejne zobowiązania: stworzenie bazy, wyszkolenie i utrzymanie pilotów, sprzętu. W sumie to bardzo kosztowna sprawa, na którą nas nie stać. Nie jestem ponadto przekonany, czy to potrzebne. Dzisiaj mamy porozumienie z Policją, które w praktyce fenomenalnie działa. Możemy liczyć na Straż Graniczną, wojsko. Skoro są takie możliwości, trzeba z ich korzystać. Musimy racjonalnie wydawać pieniądze i wykorzystywać sprzęt w optymalny sposób. Dwieście wspólnych zrzutów w Turcji pokazało, że to działa. Strażacy i policjanci pracowali na najwyższych obrotach, zdobyli unikatowe kompetencje i nie możemy tego zmarnować. Będziemy doskonalić współdziałanie, żeby być dobrze przygotowanym do kolejnych misji. Nie mam żadnych wątpliwości, że to była słuszna droga.

A jaką rolę w tym wszystkim mogą odegrać Lasy Państwowe? Zdaje się, że ich baza lotnicza nie jest już najnowsza.

Lasy Państwowe poczyniły wiele starań, by zapewnić ochronę przeciwpożarową lasów na dobrym poziomie. Odrobiliśmy lekcję po Kuźni Raciborskiej. Cały system prewencji pożarowej w lasach, sposób prowadzenia gospodarki leśnej pozwala mi postawić tezę, być może odważną, że taka katastrofa nie ma szans się powtórzyć, bo będziemy w stanie szybko stłumić żywioł. Cały czas się do tego przygotowujemy. Stąd też i nasz zakup bambi bucket, szkolenie ludzi, ćwiczenia, porozumienia z innymi służbami i instytucjami. Na ochronę przeciwpożarową nie można patrzeć tylko z perspektywy naszej służby, trzeba uwzględniać zasoby państwa.

Emocje już opadły, przychodzi czas wyciągania wniosków i ocen. Zatem jak pan ocenia naszą pomoc ratowniczą dla Grecji i Turcji?

Uważam, że organizacja misji, dowodzenie były na najwyższym poziomie. Tam pojechali najlepsi z najlepszych. Strażacy doświadczeni nie tylko na służbie w kraju, lecz także poza nim, np. podczas misji pomocowej w Szwecji. Mogę ich oceniać tylko bardzo dobrze i rewelacyjne, na piątkę i szóstkę. To było niebywale trudne wyzwanie; trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć, o czym mówimy. A strażacy spisali się na medal, dali z siebie wszystko niezależnie od powierzonych zadań i przeciwności, które napotykali. A ich nie brakowało. Na przykład jeden z samochodów, nowy, odmówił posłuszeństwa. To dla nas niestety jeden z wniosków – samochody zgodne z normą Euro 6 mogą się nie sprawdzić w ekstremalnych warunkach i dlatego planujemy zmianę przepisów, tak by umożliwiały strażakom korzystanie z samochodów o prostszych silnikach, np. z normą emisji spalin Euro 3. Jesteśmy służbą ratowniczą, liczy się każda minuta, strażacy muszą mieć sprzęt o rozwiązaniach technicznych umożliwiających ciągłą pracę. Temat jest trudny, ale wymaga znalezienia rozwiązania.

Okazało się też, że w drogę ruszyły samochody bez klimatyzacji. A to pełnia lata i 40°C na termometrze. W codziennym użytkowaniu nie jest to tak istotne, ale przy długiej podróży ma już kolosalne znaczenie.

Były to jednostkowe przypadki, co nie zmienia faktu, że komendanci nie powinni dopuścić do wysyłania takiego sprzętu w tak długą drogę. Pracujemy nad poprawką w budżecie, aby moduły wysłane do Grecji otrzymały nowe samochody jako formę podziękowania za zaangażowanie.. To w sumie będą dwadzieścia dwa auta. Zapewniam, że na kolejną misję nie pojadą samochody bez klimatyzacji.

Większe akcje w kraju czy wyjazdy zagraniczne pokazują zazwyczaj konieczność doposażenia. Jak ma się sprawa w przypadku modułów leśnych?

Pierwsze wnioski, które się nasuwają, to potrzeba modyfikacji ubrania specjalnego. Trzeba wprowadzić lekkie hełmy, lekkie spodnie – to konieczność przy pracy w tak ekstremalnych temperaturach. Sprawa wymaga nowych przepisów, ale musi zostać załatwiona.

A drobniejszy sprzęt, np. armatura wodna?

Czekam na szczegółowe wnioski po misjach. Wtedy podejmiemy stosowne decyzje, w co inwestować. Patrzę dosyć optymistycznie w przyszłość, jeśli chodzi o sprzęt i nie tylko. Ustawa rozwojowa jest na zaawansowanym etapie, a to oznacza środki na budowę nowych remiz, jednostek ratowniczo-gaśniczych, remonty na szeroką skalę, zakup setek samochodów dla PSP i OSP. Może nie do końca wychodzi ona naprzeciw wszystkim oczekiwaniom, ale w tych niełatwych, pandemicznych czasach, kiedy państwa rewidują swoje budżety, jest dużym osiągnięciem. Bardzo mnie to cieszy, że mimo trudnych czasów możemy się rozwijać. A przypomnę, że były wielkie przerwy między ustawami modernizacyjnymi.

Czy są jakieś obszary, które należałoby udoskonalić, jeśli chodzi o wyszkolenie ludzi przewidzianych do wyjazdów zagranicznych?

Uczestnik takiego wyjazdu musi sobie zdawać sprawę, że reprezentuje nie tylko siebie, ale całą formację i Rzeczpospolitą Polską. To wymaga ogromnej determinacji i poświęcenia. Uważam, że stanęliśmy na wysokości zadania dzięki dobrze zorganizowanemu w kraju systemowi szkoleń. Zebraliśmy pochwały po tegorocznych misjach, nie mogli się nas nachwalić Szwedzi. Duża w tym zasługa znakomitych dowódców: Michała Langnera, Tomasza Grelaka, Grzegorza Borowca. Nie widzę w tej sferze powodów do niepokoju.

Czy po doświadczeniach z akcji w Grecji i Turcji warto zmierzać do tego, aby włączyć moduły do gaszenia pożarów lasu do tzw. dobrowolnej puli zasobów Unijnego Mechanizmu Ochrony Ludności? Wiąże się to wprawdzie z procesem certyfikacji modułu, ale daje większe możliwości np. refundacji kosztów podróży.

Będziemy to rozważali. Jednak przy obecnym rozwiązaniu działa to bardzo sprawnie, nie ma problemów z refundacją kosztów. Jeśli chcemy pomagać innym krajom, a chcemy, musimy się liczyć z wydatkami. Z dojazdem, zniszczeniem sprzętu i koniecznością jego odtworzenia. To oczywiste. Ale bez obaw, są na to środki.

Misje zagraniczne pokazują też, że około połowy wszystkich kosztów to te związane z nadgodzinami – dla strażaków na misjach i tych, którzy muszą ich w kraju zastąpić.

Wszyscy otrzymają wynagrodzenie za nadgodziny, na jednakowych zasadach, nie ma powodów do niepokoju. Dostaną także nagrody za wysiłek, który włożyli w działania na misjach. To naprawdę przyzwoite środki finansowe i nikt nie powinien narzekać. Stanowią koszt uwzględniany przy wyjazdach zagranicznych, mamy na nie fundusze.

Bywa, że koledzy z macierzystej jednostki tego zazdroszczą.

Zazdrość jest rzeczą ludzką. Cóż mogę powiedzieć? Jeśli ktoś czuje niedosyt, proszę się zgłaszać do modułów, wszyscy mają szansę, jest naturalna rotacja. Starajcie się rozwijać, a na pewno prędzej czy później komendant was zauważy i doceni. Nie chciałbym, aby to było powodem rozdrażnienia, niesnasek wśród strażaków. Z perspektywy swoich prawie 50 lat mogę jedynie powiedzieć, że pieniądze to nie wszystko.

Akcje ratownicze i humanitarne to jeden z aspektów obecności PSP w międzynarodowej społeczności. Ale też dzielimy się naszą wiedzą i doświadczeniem z krajami rozwijającymi się. W którą działalność będziemy się bardziej angażowali?

Uważam, że należy się angażować w oba aspekty. Pomoc ratownicza to inwestycja w kompetencje i swego rodzaju ubezpieczenie – pomagając, sami możemy liczyć na pomoc. A szkoląc strażaków w Gruzji czy na Ukrainie, pokazujemy, że można na nas liczyć i kontynuujemy pewną ideę niesienia pomocy krajom, które pretendują do rozwoju. Też kiedyś byliśmy w takiej sytuacji i też otrzymywaliśmy pomoc.

Kiedyś w gronie krajów, którym pomagaliśmy, była również Białoruś. Dziś wiemy, że to trudny sąsiad, ale wciąż sąsiad.

Poruszyła pani mocny i trudny temat. Relacje są tak napięte, że trudno uśmiechać się do siebie i przybijać piątkę. Po ludzku współczuję strażakom po drugiej stronie. Ale oni muszą też zrozumieć trudną sytuację. Nie wiem, co dziś jest możliwe, jakie zapadną decyzje polityczne. W co zostanie zaangażowana tamtejsza straż pożarna? Ale zawsze wtedy, kiedy sytuacja się unormuje, możemy usiąść z powrotem do stołu i wspólnie spróbować zrobić coś dobrego dla pożarnictwa. Nie zamykamy się na współpracę. Każdy ma prawo pobłądzić, popełniać błędy i trzeba po chrześcijańsku podać mu rękę.

Spójrzmy na pomoc ratowniczą z perspektywy drugiej strony – czego oczekiwałby pan jako komendant główny PSP od Unii Europejskiej i innych krajów?

Mam nadzieję, że nie będziemy potrzebowali pomocy w ratowaniu, a wszelkie katastrofy ominą naszą ojczyznę – ale jeśli jednak do nich dojdzie, to nikt nam nie odmówi wsparcia. Z taką też myślą angażujemy się w pomoc międzynarodową. Chciałbym, abyśmy nadal mieli okazję do korzystania z projektów unijnych wspierających współpracę międzynarodową. Dzięki nim możemy mówić o rozwoju, cementowaniu całego systemu, kształtowaniu kadr. To wszystko sprawia, że nasz potencjał jest wyjątkowy. A jadąc na misję i zapewniając, że zrobimy wszystko, by nie zawieść innych, nie rzucamy słów na wiatr. 

 

Anna Łańduch Anna Łańduch

Redaktor Naczelny „Przeglądu Pożarniczego”

do góry