• Tłumacz języka migowego
Ratownictwo i ochrona ludności, W ogniu pytań Anna Sobótka

Przebiegłość ognia

17 Października 2022

rozmawiała Anna Sobótka

Jeszcze nie opadł kurz po lipcowej akcji ratowania skarbu Czech - Parku Narodowego Czeska Szwajcaria, w której wzięła udział polska ekipa strażaków i policjantów, a już 11 sierpnia 146 funkcjonariuszy PSP i 49 pojazdów wyruszyło na pomoc płonącym okolicom Hostens we Francji. O wyzwaniach pożarów podpowierzchniowych, pracy z wykorzystaniem pojazdów i działaniach w trudno dostępnych miejscach za pomocą podręcznego sprzętu gaśniczego oraz współpracy z francuskimi strażakami w rozmowie z dowódcą operacji bryg. Grzegorzem Borowcem.

 

W sierpniu żywioł znów zaatakował południowo-zachodnią Francję. W departamencie Żyronda (fr. Gironde) płomienie rozprzestrzeniły się na powierzchni ponad sześciu tysięcy hektarów lasów. Ewakuowano kilka tysięcy osób. Sytuacja była poważna. Francuzi zgłosili prośbę o pomoc w ramach Unijnego Mechanizmu Ochrony Ludności. Czy wszystkie procedury związane z pytaniem o możliwość wsparcia i odpowiedzią Polski przebiegły standardowo?

Francuzi poprosili o cztery moduły GFFFV, cztery GFFF, cztery samoloty i cztery helikoptery, czyli dość dużo sił i środków. Stwierdziliśmy, że w takim razie rzeczywiście ich sytuacja jest trudna, tym bardziej że oni akurat rzadko występują o pomoc międzynarodową, raczej jej udzielają na całym świecie - sami dysponują wieloma modułami. Kiedy o 8.37 zgłoszenie pojawiło się w systemie CCIS, nasze moduły zostały postawione w stan gotowości, po półgodzinie minister podjął decyzję o zadysponowaniu ich do Francji. O 21.00 otrzymaliśmy akceptację strony francuskiej.

Od chwili zgłoszenia naszej oferty do odpowiedzi strony francuskiej minęło kilka godzin. Czy wiadomo, dlaczego czas oczekiwania był tak długi?

bryg. Grzegorz Borowiec / fot. Piotr ZwaryczPytałem kolegów z Francji, jak to wyglądało - stwierdzili, że decyzję podejmuje ministerstwo i trudno powiedzieć, dlaczego akceptacja oferty nastąpiła dopiero o 21.00. W ministerstwie oferty są analizowane, sprawdza się, czy zasadne jest ściągnięcie modułów z danego kraju. Być może władze czekały na informację, czy któreś z państw znajdujące się bliżej, Hiszpania lub Portugalia, zgłoszą swoją ofertę. Niestety te kraje walczyły w tym czasie z pożarami na swoich terenach.

Trudno stwierdzić, jaka była przyczyna udzielenia odpowiedzi przez Francuzów dopiero wieczorem. Pół dnia miało dla nas duże znaczenie, w tym czasie podczas pożarów lasów sytuacja mogła się zmienić.

Wasza podróż do Francji trwała dwa i pół dnia. Jak wygląda przejazd 49 samochodów gaśniczych z przyczepami przez pół Europy, jak się można do tego przygotować?

Tak naprawdę logistyka, zwłaszcza podczas przejazdu do i z miejsca działań modułu, to najtrudniejszy element, najbardziej nieprzewidywalny. Jednak mamy doświadczenie z poprzednich akcji poza granicami kraju i wiemy już, że konwój trzeba sobie zorganizować odpowiednio już na początku.

Aby ułatwić organizację tankowania, przed wyjazdem naklejamy żółte kółka na lusterka aut, by wskazywały nam, z której strony jest wlew paliwa. Dzielimy samochody na te o krótkim i długim zasięgu - te pierwsze przejadą po jednym tankowaniu maksymalnie około 300 km i muszą zostać w związku z tym zaopatrzone w paliwo na każdej stacji. Druga grupa aut może przejechać znacznie większy dystans, a więc nie musi być przy każdym postoju tankowana.

Jakie problemy się z tym wiązały? Z jakimi innymi wyzwaniami musieliście się mierzyć podczas całej podróży?

Zaskakiwało nas dużo rzeczy, np. jedna z dużych stacji benzynowych we Francji była niemal całkowicie zajęta przez samochody osobowe, których właściciele wybierali się w podróż przed długim sierpniowym weekendem, w dodatku sama organizacja ruchu na stacji była mało intuicyjna. Musieliśmy szybko rozrysować plan ustawienia i przemieszczania się naszych aut po terenie stacji.

A jeśli chodzi o inne komplikacje, to czasem osoby, które pomagały nam np. w organizacji noclegu, nie zdawały sobie sprawy, jak dużymi samochodami się poruszamy. W Vichy przyjechaliśmy na nocleg o 22.00, a poszliśmy spać o 1.00, bo plac, który nam udostępniono, był zbyt mały w stosunku do naszych potrzeb. Mnóstwo czasu zajęło nam manewrowanie, ustawianie aut, żeby rano sprawnie wyjechać. Okazało się, że osoba odpowiedzialna za organizację naszego noclegu w Vichy nie zdawała siebie sprawy, jak dużo miejsca zajmują nasze auta - francuskie samochody do gaszenia pożarów lasów są znacznie mniejsze i myśląc o takim rozmiarze naszych aut, przydzielono nam ten teren.

Na szczęście udało się poradzić ze wszystkimi trudnościami. Poza tym podczas przejazdu mieliście jeszcze dodatkowe wsparcie - w kilku regionach otrzymaliście eskortę lokalnych służb.

Przez większość trasy towarzyszyła nam eskorta - w Niemczech byli to policjanci, a we Francji wspomagała nas żandarmeria. Nasz przejazd przebiegał sprawnie, zwłaszcza z pomocą ze strony żandarmów na motocyklach - kilku jechało na przodzie, kilku z tyłu i dzięki temu umożliwiali nam zachowanie ciągłości kolumny, nie dopuszczając, by inne samochody rozdzieliły nasze. Chodziło także o takie sytuacje, gdy mieliśmy przed sobą wzniesienie. Samochody ciężarowe mają problem z jego pokonaniem, bo trudno im się rozpędzić w kolumnie, a jeśli jeszcze przed nimi pojawią się auta osobowe, to może dojść do tego, że samochód z ciężarowy się po prostu zatrzyma.

Po tej niełatwej dwuipółdniowej podróży dotarliście wreszcie do celu. Jak wyglądało wasze zapoznanie się z sytuacją na miejscu?

Jako dowództwo dotarliśmy na miejsce dwie godziny przed resztą modułu, by sprawdzić, gdzie i z kim będziemy pracowali oraz poczynić podstawowe ustalenia. Okazało się na szczęście, że naszą bazę operacji (tzw. BoO) mogliśmy ulokować tam, gdzie miały je również inne moduły zagraniczne oraz wszyscy strażacy z Francji. Co prawda miejsca nie mieliśmy wiele, musieliśmy ustawić namioty w nieregularnym układzie, po łuku czy w półokręgu, ale najważniejsze, że wszyscy skupili się w jednym miejscu - byliśmy wszyscy w stałym kontakcie z pozostałymi grupami i mogliśmy również korzystać z całej dostępnej infrastruktury zapewnionej w ramach Host Nation Support. Spotkaliśmy się też z francuskim dowództwem i poznaliśmy naszego oficera łącznikowego z Francji.

Z relacji Aleksandra Mirowskiego zamieszczonej we wrześniowym numerze PP wiemy, że od razu część sił i środków została skierowana do działań. Sytuacja pożarowa była tak poważna?

Dowództwo przekazało nam, że według prognoz w nocy ma pojawić się silna burza z wyładowaniami. Francuzi obawiali się, że mogą one inicjować dalsze pożary za linią już opanowanego żywiołu. Dlatego od razu po przyjeździe skierowano nas do zabezpieczenia obszaru niedotkniętego przez ogień. Przydzielono nam kilkukilometrowy odcinek drogi - po jednej stronie rozciągał się spalony teren, a po drugiej ten, który ustrzegł się przed ogniem. Wykonaliśmy też na parkingu naszych aut bufor wodny ze składanych zbiorników zaopatrywanych w wodę za pomocą lokalnych cystern. Na szczęście obawy francuskich strażaków się nie sprawdziły, nie działo się nic poważnego. Wyładowania nie wznieciły płomieni.

To był jednak tylko wstęp do działań gaśniczych, które mieliście prowadzić przez najbliższe dni. Z jakiego rodzaju pożarami przyszło wam się zmagać?

W okolicy Bordeaux rosną największe lasy sadzone przez człowieka. Jeszcze 150 lat temu były tam bagna - pod nimi znajduje się torf zachowujący wilgoć. Niestety w tym roku z powodu długotrwałej suszy torfowiska wyschły i stały się podatne na ogień.

Pożary zaczęły się w lipcu, spłonęło wówczas 14 tys. ha terenu na zachód od Hostens. W sierpniu z kolei ogień zaatakował tereny położone na wschód od tej miejscowości. Hostens było pośrodku tego wszystkiego. Francuzi mieli wiele pracy - aby ugasić pożar tego rodzaju terenu, trzeba było nieustannie lać wodę na podłoże, musiała dotrzeć do pokładów torfu. Sytuację mogły uratować też długotrwałe deszcze.

To nie są tak spektakularne pożary, z jakimi spotkali się nasi koledzy w zeszłym roku w Grecji, w postaci ściany ognia. Tutaj też przyjęły taką formę, ale przed naszym przyjazdem. W pewnym momencie front pożaru liczył sobie ok. 5 km. Kiedy dotarliśmy do Hostens, trzeba było radzić sobie z pożarem podpowierzchniowym.

Jak wyglądały wasze działania w starciu z tego rodzaju przeciwnikiem? Czy coś was zaskoczyło?

Pożary torfowisk mają też to do siebie, że pojawiają się w jednym miejscu, chowają się, wchodzą głęboko w ziemię i „wynurzają się” kilka-kilkadziesiąt metrów dalej. Jeśli nie potraktujemy ich wystarczającą ilością wody, można się spodziewać, że pojawią się gdzie indziej. To taka zabawa z ogniem w kotka i myszkę - zalejemy tutaj, a on może wyłonić się za chwilę gdzie indziej. Nie jest to spektakularne, może wyglądać nawet osobliwie - strażacy siedzą i leją wodę w zagłębienia. Ale to ciężka, ważna praca, trzeba ten teren zabezpieczyć, bo jeśli zostawimy go samemu sobie, to płomienie mogą pojawić się na obszarze, który do tej pory przed nimi ocalał.

To były trudne zmagania - choćby w słynnym jarze Andrzeja, o którym pisał Olek Mirowski. Żartobliwa nazwa wzięła się od imienia koordynatora strefy, naszego kolegi mł. bryg. Andrzeja Podolaka. Stwierdził, że nie ma sensu stać tam i przelewać wodą tego obszaru z hydronetek, zbudował razem ze swoim zespołem magistralę wodną i zalali to zagłębienie. Konieczne było pompowanie w nie wody przez kilka godzin.

Jeśli chodzi o zaskoczenia, to podczas naszych działań zaobserwowaliśmy, że woda, którą polewaliśmy teren, zaczynała momentalnie nawet nie parować, a wręcz się gotować. Kilku francuskich strażaków w kontakcie z nią się poparzyło. Ta sytuacja miała jednak też inny ciekawy aspekt - w żarze można było sobie bezproblemowo odgrzewać racje żywnościowe, ale to był jedyny plus.

W powszechnym wyobrażeniu strażacy dzielnie walczą z nacierającym ogniem. Członkowie naszych modułów też zapewne mieli bardziej dynamiczną wizję swoich działań.

Jesteśmy dość elastyczni, nie zamykamy się na żadną pracę, którą trzeba wykonać. Moglibyśmy oczywiście powiedzieć: „To nie jest zajęcie dla naszego modułu, przyjechaliśmy z samochodami, więc w takim razie czekamy, aż znajdziecie nam odpowiednie zadania”, ale my zawsze chcemy działać. Takim podejściem pokazujemy, że można na nas polegać. Tak zapracowaliśmy na zaufanie zarówno francuskich strażaków, jak i tych z Grecji czy Szwecji.

Z naszego doświadczenia  wynika, że moduły GFFFV są szczególnie przydatne na początku działań. Oczywiście wykorzystywaliśmy je też we Francji, przy budowaniu zaopatrzenia wodnego - punktu czerpania wody, z którego oczywiście wszyscy mogli korzystać, również moduły z innych krajów czy francuscy strażacy. Jednak jeśli tylko pojawiła się taka potrzeba, zakładaliśmy hydronetki plecakowe i braliśmy do rąk sprzęt podręczny, który pozwalał nam pracować jak zwykły pieszy moduł GFFF. Zresztą wyposażenie modułów GFFFV w dodatkowy sprzęt podręczny, jak choćby specjalistyczne „motyczki”, to lekcja ze Szwecji i Grecji. Demineralizowaliśmy glebę, rozkopywaliśmy zagłębienia, przelewaliśmy to wszystko wodą, próbując pokonać kryjące się pod powierzchnią płomienie.

Wspomniał pan o zaufaniu strony francuskiej. W czym się ono przejawiało?

Pierwszego dnia dowództwo dawało nam bardzo konkretne wytyczne, gdzie w obrębie naszej strefy kierować pojazdy, ile ma ich być oraz jakiego rodzaju. Zaproponowaliśmy jednak, że bardziej efektywne będzie, jeśli nasi dowódcy operacyjni pojadą na miejsce i sami zaplanują swoje działania. Francuzi przekonali się, że takie rozwiązanie działa, siły i środki zostały rzeczywiście efektywnie rozmieszczone. Od następnego dnia wskazywali nam już tylko strefy, w których mieliśmy pracować, resztę pozostawiając naszym decyzjom. Nasz francuski oficer łącznikowy w pewnym momencie stwierdził nawet, że choć Francja jest może i bogatszym krajem, to organizacyjnie strażacy są 10 lat za naszym modułem.

Bardzo dobrze wypadliśmy - widać było, ile serca wkładamy w pracę w strefach. Myślę również, że sporą rolę odegrało to, że mieliśmy młody zespół osób z energią i pomysłami, o otwartych głowach, gotowych na wprowadzanie nowych rozwiązań, by zoptymalizować działania. Doświadczenie z poprzednich lat też na pewno zaprocentowało.

Jakie nowe rozwiązania stosowaliście? W jakich obszarach?

Testowaliśmy na przykład nowe technologie. Zastępca dyrektora Biura Bezpieczeństwa Informacji Komendy Głównej PSP bryg. Michał Kłosiński, który jest ich wielkim zwolennikiem, zorganizował dla nas kilkadziesiąt licencji testowych oprogramowania ESRI Mission Responder. Wcześniej sprawdzaliśmy jego działanie w Komendzie Głównej PSP, aż przyszedł moment, by wypróbować je w boju. Na miejscu mieliśmy już zatem gotowe narzędzie do organizacji pracy, zarządzania zasobami i pełną świadomość sytuacyjną. Robiło to wrażenie podczas odprawy dowódców, kiedy np. rozrysowywałem na tablecie naszą strefę, aplikacja się synchronizowała i dane pojawiały się w smartfonach kolegów ze sztabu, którzy byli w naszym namiocie sztabowym. Mieliśmy też zainstalowane kilka dodatkowych warstw na mapach, np. wskazujących granice pożaru czy anomalie temperaturowe. Ważną funkcją było również śledzenie na mapie położenia dowódców operacyjnych oraz samochodów SDł wysłanych do stref roboczych.

Duże wrażenie na kolegach z innych modułów zrobił nasz zaimplementowany z USAR Poland system śledzenia ratowników w bazie oraz w strefie (tzw. talizmany) - jego głównymi elementami były specjalne breloczki. To analogowy, ale skuteczny system, a po udoskonaleniu go przez naszych kolegów - Przemka i Waldka efektywny i intuicyjny. 

Już wkrótce w wyposażeniu modułów będziemy mieli także system StarLink, który zapewni nam bardzo dobry Internet bez względu na dostęp do sieci GSM. 

Nowoczesne technologie, aplikacje, oprogramowanie… Mają duże znaczenie nawet w działaniach gaśniczych, szczególnie tych poza granicami kraju. W jaki jeszcze sposób pomagają?

Optymalizują pracę także w aspekcie organizacyjnym. Ulepszenia wymaga na przykład proces zbierania i weryfikowania danych członków modułów. Chcielibyśmy zrealizować wspólnie z Michałem Kłosińskim koncepcję platformy internetowej, na której gromadzilibyśmy dane, co zastąpiłoby żmudne zbieranie i aktualizowanie ich w Excelu. Wiele czasu i energii tracimy na kompletowanie informacji z kilku plików przesyłanych z komend wojewódzkich z kraju. Jeśli mielibyśmy je w chmurze, wszelkie zmiany wprowadzane byłyby w jednej bazie danych. Wyeliminowałoby to także ryzyko pomyłki przy przepisywaniu treści z pliku do pliku.

Wdrożenie tego rozwiązania jest coraz bardziej realne, ale marzy nam się jeszcze bardziej zaawansowana opcja - system, który umożliwi zarządzenie modułami, z danymi pobieranymi wprost z bazy SWD-ST. Pozwoliłoby to stworzyć listę osób jadących do działań poza granicami kraju i od razu zweryfikować, czy mają wszystkie potrzebne dokumenty, np. ważny paszport, a także wygenerować wypełnione druki, np. pobrania zaliczki. Mielibyśmy także dostęp do innych istotnych informacji, choćby telefonu do osób bliskich danego strażaka, by w razie konieczności nawiązania kontaktu móc zrobić to jak najszybciej.

Jakie jeszcze inne wnioski nasuwają się po kolejnej akcji poza granicami kraju? Jakie zmiany chcielibyście wprowadzić? Czego potrzebujecie?

Po każdym wyjeździe modułów za granicę rodzi się wiele refleksji. Nie wszystkie wnioski udaje się szybko implementować, wymaga to wiele czasu i pieniędzy, ale krok po kroku idziemy naprzód. W tym roku w czerwcu wystąpiliśmy do Komisji Europejskiej o grant adaptacyjny, który chcielibyśmy przeznaczyć na zakup ubrań dla członków modułów GFFFV. Ważne, by dysponowali profesjonalnymi zestawami lekkiej odzieży ochronnej odpowiedniej do gaszenia pożarów lasów i tzw. wildfires. Pozwoliłoby to na zastąpienie ciężkich ubrań znacznie bardziej komfortowymi.

Jeśli uzyskamy dotację, będziemy mogli zakupić ubrania jedynie dla członków trzech modułów, bo tyle jest zgłoszonych w systemie CECIS Unijnego Mechanizmu Ochrony Ludności. Tak naprawdę modułów mamy sześć, tyle że dyżurują one wymiennie co dwa miesiące, ale dla Komisji nie ma to znaczenia. Mamy nadzieję, że rozwiążemy ten problem, tworząc centralny magazyn z około 500 kompletami umundurowania, które w przypadku aktywacji modułu będą dostarczane do punktu zbiórki i dystrybuowane bezpośrednio wśród ratowników.

Mam też wiele innych wniosków, choćby finansowych czy logistycznych. Należy do nich kwestia zwiększenia limitów na kartach kredytowych ponad ten dotychczasowy - 50 tys. zł, by nie trzeba było brać ze sobą gotówki. Przy takiej ilości pojazdów jedno tankowanie to często kilkanaście tysięcy złotych.

Przekonaliśmy się też, że podczas działań za granicą dobrze byłoby korzystać głównie z namiotów stelażowych - te, które mamy obecnie, pneumatyczne niskociśnieniowe, mogą się złożyć z powodu wahań temperatury czy opadów deszczu. Ważne są również jasne kolory, by namioty nagrzewały się w jak najmniejszym stopniu.

Podczas akcji poza granicami kraju ważny jest również aspekt międzyludzki, solidarność z poszkodowanymi i ich wdzięczność za pomoc. Jak wspominacie kontakty z mieszkańcami, strażakami z Francji i innych krajów?

Podczas tej akcji nie było może takich obrazów jak w Szwecji - tysięcy ludzi, którzy nas witali, ale zapewne też dlatego, że tam długo jechaliśmy drogami lokalnymi, przez miasteczka i wsie, w dodatku był to weekend w środku wakacji. We Francji przemieszczaliśmy się autostradą, ale i tak pojawiały się np. transparenty z podziękowaniami. W Hostens, kiedy mieszkańcy mogli już wrócić do miejscowości, do naszej bazy zaczęły przychodzić dzieci z rysunkami, słodyczami dla strażaków, którzy z kolei odwdzięczali się misiami ratownikami. Dorośli z zainteresowaniem oglądali naszą bazę operacji i robili zdjęcia, choćby namiotowi sztabowemu i poznańskiej SDŁce z wyciągniętymi masztami i powiewającymi na nich flagami Polski, Francji i UE.

Spotkaliśmy też pana Władysława - Polaka, który całe życie spędził we Francji, syna kombatanta armii Andersa. Zawsze, kiedy nas odwiedzał, chętnie z nim rozmawialiśmy. To już nasza tradycja - zawsze, kiedy jedziemy za granicę z modułem z GFFFV, poznajemy kogoś wyjątkowego, kto nam towarzyszy i nas wspiera.

Relacje z francuskimi strażakami też były bardzo dobre. Ciekawą tego oznaką była wymiana koszulek - Francuzi bardzo chcieli mieć polskie. Zdarzało się, że gubiłem się, kto jest od nas, a kto nie, musiałem odróżniać Polaków i Francuzów po spodniach. Podobną popularnością cieszyły się naszywki „Polish Assistance”. To pokazuje, że dobrze wykonujemy naszą pracę. Jeśli ktoś chce się wymienić z tobą koszulką, to znaczy, że cię docenia.

Francuzi bardzo chętnie pracowali z nami w strefach. Zaproponowaliśmy im też kilka nowych rozwiązań. Pokazaliśmy na przykład, że warto robić rozpoznanie, przemieszczając się quadem.

To wspaniałe, że jesteśmy ambasadorami polskości za granicą, pokazujemy Polaków z dobrej strony. Jedziemy tam pomóc i ludzie doceniają to, co robimy. To daje dużo satysfakcji.

Podczas działań we Francji po raz pierwszy pełniłeś funkcję dowódcy operacji z udziałem modułów GFFFV. Jak się czułeś w tej roli?

Na szczęście wcześniej miałem się od kogo uczyć. Pierwszy raz brałem udział w akcji poza granicami kraju w 2018 r. w Szwecji, pełniłem funkcję zastępcy dowódcy - st. bryg. Michała Langnera. Poleciałem też do Libanu z nadbryg. Mariuszem Feltynowskim i st. bryg. Marcinem Kędrą jako oficer łącznikowy USAR. Mogłem obserwować bardziej doświadczonych niż ja kolegów, zarówno podczas rzeczywistych działań ratowniczych, jak i podczas ćwiczeń międzynarodowych. Jestem też odpowiedzialny za przygotowanie „Zasad organizacji modułów GFFFV”, więc mam ułożone w głowie, jak taka operacja powinna wyglądać. Ponadto dowodziłem 14-osobową grupą złożoną ze strażaków i policjantów w Turcji oraz konwojem humanitarnym na Bałkany w 2020 r.

We Francji pracowało mi się komfortowo, także dlatego, że miałem spory sztab zaangażowanych ludzi - nie byli jego członkami z przypadku, każdy miał określoną rolę i odpowiedni do jej wykonania zestaw umiejętności. W przyszłości chcemy przyjąć zasadę, że do sztabu będziemy wybierać jedynie osoby spoza modułów jadących jako trzon grupy, by wiedza i doświadczenie dotarły do strażaków, którzy nie mają możliwości wyjazdu. Uwarunkowania geograficzne - znacznie większa odległość do celu niż w przypadku innych modułów PSP powodują to, że nie wszystkie mogą zdobyć doświadczenie poza granicami kraju. Wiem, że dla wielu strażaków jest to frustrujące i chcemy to choćby w ten sposób zrekompensować

Cieszę się też, że w działaniach we Francji brali udział zarówno doświadczeni w działaniach międzynarodowych ratownicy, jak i ci, dla których była to pierwsza taka misja. Dzięki temu bardziej doświadczeni mogli uczyć mniej doświadczonych, a ci z kolei spoglądali świeżym okiem na nasze dotychczasowe rozwiązania i proponowali, co można ulepszyć.

Anna Sobótka Anna Sobótka

Anna Sobótka jest dziennikarką i sekretarzem redakcji "Przeglądu Pożarniczego", pracuje w redakcji od 2018r.

do góry