• Tłumacz języka migowego
Ratownictwo i ochrona ludności Marek Wyrozębski

O BHP inaczej niż zwykle

18 Grudnia 2015

Myśląc o BHP, najczęściej mamy w głowie zbiór suchych przepisów. A warto podeprzeć je konkretnymi przykładami z życia. Dobrze uczyć się na własnych błędach, ale jeszcze lepiej - na cudzych. To zdecydowanie mniej boli.O BHP inaczej niż zwykle

Pośród wielu informacji, które strażacy muszą opanować, bezpieczeństwo i higiena pracy jest jednym z najmniej docenianych. Miejsce pożaru to jeden wielki zbiór potencjalnych zagrożeń, czasem więc naginamy przepisy, żeby osiągnąć nasz zamysł taktyczny, ugasić pożar czy najważniejsze - uratować życie. W służbie nie da się wykluczyć ryzyka, co najwyżej możemy je zminimalizować. Jak więc uczyć BHP, by wiedza przekładała się na bezpieczeństwo działań?

Trochę oczywistych faktów

Pedagodzy twierdzą zgodnie, że każdy człowiek uczy się we własny, indywidualny sposób. Najbardziej znane formy nauki to [1]:

  • uczenie pamięciowe, czyli zapamiętanie informacji umożliwiające jej bezbłędne odtworzenie,
  • uczenie przez próby i błędy - nauka praktyczna przebiegająca dwustopniowo: przez szukanie sposobu rozwiązania zadania, a potem ćwiczenie i zmniejszanie liczby popełnianych błędów,
  • uczenie się przez zrozumienie - wymaga wiedzy w takim stopniu, by znać zjawiska i umieć o nich opowiedzieć, pozwala na wnioskowanie, kojarzenie faktów i postępowanie skuteczne w różnych sytuacjach, nawet takich, z którymi się wcześniej nie spotkaliśmy.

Każda z tych form jest drogą do zdobywania wiedzy i umiejętności. Aby jednak zrozumieć, w jaki sposób przekazywać wiedzę, warto przeanalizować tzw. stożek doświadczeń Dale'a [2] Możemy wyciągnąć z niego kilka wniosków:

  • najsłabiej przyswajamy wiedzę przez bierne czytanie i słuchanie, bardzo powszechne przy nauczaniu pamięciowym (jak na ironię, większość nauki w szkołach opiera się na tej metodzie),
  • im bardziej aktywizujemy ucznia, tym lepsze będą efekty nauki,
  • dobre rezultaty dają filmy i pokazy edukacyjne,
  • kombinacje różnych metod przynoszą bardzo dobre wyniki (choć w różnorodności też trzeba zachować umiar)
  • najskuteczniejsze jest praktyczne doświadczenie nauki - przez własnoręczne, wykonanie jakiegoś zadania (np. metodą prób i błędów).

Zgodnie z tą teorią samo czytanie przepisów BHP na zajęciach w niewielkim stopniu wpłynie na poprawę bezpieczeństwa ratowników podczas działań. Najlepszym sposobem byłoby odczucie skutków nieprzestrzegania przepisów na własnej skórze. W tej metodzie jest ukryta dość brutalna prawda. Jeśli na przykład kiedyś spadniemy z drabiny, dlatego że nikt nam jej nie zabezpieczał, to drugi raz nie wejdziemy na nią, jeśli nie upewnimy się, że ktoś nam w tym pomoże. Oczywiście nie będziemy w celach edukacyjnych zrzucać po kolei strażaków z drabiny. Lepiej przekazać im wiedzę o zagrożeniu, przytaczając historie z życia wzięte.

Memphis

W kwietniu 2014 r. w Memphis w stanie Tennessee (USA) strażacy pojechali do pożaru samochodu ciężarowego na autostradzie. Na miejscu okazało się, że pożar objął przednią część naczepy zaraz za kabiną. Działania straży polegały na podaniu prądu wody z drabiny przenośnej. Film [3] zamieszczony w internecie przedstawia ok. 20 sekund tej akcji. Widać na nim, jak strażak przygotowuje się do podania prądu wody. Zdarzył się przy tym jednak niecodzienny wypadek. Gdy linia gaśnicza została nawodniona, prądownik próbował zmienić pozycję na drabinie i nie zdołał utrzymać prądownicy w rękach. Odrzut wody spowodował jego obrót wraz z drabiną i w rezultacie zamiast stać na niej, wisiał pod nią - jedną ręką trzymając się drabiny, a drugą walcząc z nawodnioną linią. Pechowca prawdopodobnie poratowali pozostali strażacy. Zrzucił linię gaśniczą na ziemię, a oni opuścili drabinę.

Zdarzenie to bardzo dobrze pokazuje sens wdrażania BHP podczas działań. Według naszych zasad [4] ratownik podający prąd wody z drabiny powinien być zabezpieczony przed upadkiem, podobnie jak linia gaśnicza. Na filmie można zobaczyć, że strażak dobrze radził sobie z nawodnioną linią do czasu, gdy próbował wejść wyżej, zmienić pozycję. Wtedy sytuacja wymknęła się spod kontroli. Można dyskutować, czy stosowanie wszystkich zabezpieczeń wskazywanych przez BHP (szelki bezpieczeństwa, aparat ODO, zabezpieczenie linii) przy takim zdarzeniu było niezbędne, ale nie można zaprzeczyć, że zabezpieczenie prądownicy uratowałoby sytuację.

Saint-Sulpice

Zimą 2012 r. w miejscowości Saint-Sulpice w Kanadzie doszło do pożaru dużego, parterowego domu jednorodzinnego. Pożar rozprzestrzeniał się najprawdopodobniej na poddaszu i szybko objął znaczną cześć dachu. Dwóch strażaków podjęło się wykonania wentylacji poddasza nad częścią garażu. Mając założone aparaty ODO, rozstawili drabinę przenośną i obaj weszli na jej szczyt, aby wyciąć pilarką otwór w dachu. Praca szła dobrze przez co najmniej kilka minut, gdy nagle drabina osunęła się i obaj strażacy spadli z dachu, z wysokości prawie 5 m. Materiał filmowy [5] nie pozostawia złudzeń - drabina była ustawiona na oblodzonej powierzchni i nikt jej nie zabezpieczał na dole. Strażacy na szczęście nie ulegli poważnym obrażeniom, mimo że spadli w pełnym ekwipunku i z pracującą pilarką w rękach. Film porusza wyobraźnię i emocje widza, na długo zapada w pamięć. Warto również zwrócić uwagę na zachowanie innych ratowników - przechodzą obok i widzą, co się dzieje, ale nie reagują na sytuację. Gdyby choć jeden z nich podbiegł i przytrzymał drabinę, zapewne nic by się nie stało. Pamiętajmy, że podczas działań odpowiadamy za siebie i dla wspólnego dobra musimy zwracać sobie nawzajem uwagę, jeśli robimy coś niewłaściwego. Warto również doczekać do końca filmu i zobaczyć, ilu ratowników musiało przerwać swoje działania przy pożarze, by udzielić pomocy dwóm rannym kolegom.

Kalifornia

31 marca 2015 r. w miejscowości Fresno w Kalifornii (USA) doszło do pożaru w garażu domu jednorodzinnego. Ratownicy weszli na dach obiektu, żeby wykonać otwory wentylacyjne. W trakcie tych działań pod jednym z doświadczonych strażaków (z 25-letnim stażem pracy) zarwał się dach, a on sam wpadł do środka. Powstały w ten sposób otwór w dachu dostarczył pożarowi brakującego powietrza, co spowodowało rozgorzenie w garażu. Rozpoczęła się dramatyczna akcja ratunkowa. Nie liczyło się ratowanie mienia, ale ratownika. Po kilku minutach walki strażakom udało się wydostać rannego kolegę. Mimo poparzeń dróg oddechowych i przeszło 65% ciała (poparzenia II i III stopnia) strażak przeżył. Pod długim leczeniu i rehabilitacji wrócił do domu. Materiał filmowy [6] nagrany amatorską kamerą pokazuje, jak doszło do zdarzenia i jakie zamieszanie spowodowała ta sytuacja na miejscu działań. Wyobraźmy sobie, że dowodzimy akcją przy rutynowym pożarze. Każdy ratownik dostał swoje zadanie i odpowiednio je wykonuje. Nagle widzimy, że nasz kolega uległ jakiemuś wypadkowi, np. spadł z dachu. Jakie będą nasze pierwsze działania? Nie wszyscy ratownicy mogli widzieć, że coś się stało. Komu wydamy polecenia, gdy większość załogi jest na swoich stanowiskach? Warto zrobić burzę mózgów, zastanowić się, co można robić w takich sytuacjach, jak reagować.

Nowy Jork

Styczeń 2005 r. Nowy Jork, dzielnica Bronx. W wyniku nagłego rozwoju pożaru sześciu strażaków zostało uwięzionych na czwartym piętrze budynku. Znajdując się w bezpośrednim zagrożeniu, próbowali się ratować skokiem z okna. Trzech zginęło, a trzech zostało ciężko rannych (tylko jeden z nich po długiej rehabilitacji wrócił do służby).

Materiał filmowy [7] przedstawia m.in. korespondencję radiową prowadzoną przez ratowników podczas tego zdarzenia. Wsłuchując się w słowa i emocje, można sobie wyobrazić dramatyzm tamtej chwili. To zdarzenie rozbudziło w kręgach pożarniczych w USA dyskusje na temat bezpieczeństwa. Wprowadzono do użytku nowy sprzęt do samoratowania (specjalne linki z hakiem) i rozpoczęto intensywne szkolenie z metod zwiększających szanse na przeżycie ratowników, gdy sytuacja wymknie się spod kontroli. Szkolenia objęły nawet nietypowe sposoby działań, jak ewakuacyjny zjazd po nawodnionej linii gaśniczej czy wykorzystanie jej do wyciągania strażaka, który wpadł w dziurę w podłodze.

Nieco statystyki

Zapewne pojawią się opinie, że przytoczone przypadki miały miejsce w odległych krajach i że w polskich warunkach takie rzeczy się nie zdarzają. Statystyka wypadków strażaków w Polsce, opracowana przez KG PSP, pokazuje jednak, że przeciętnie podczas akcji ratowniczo-gaśniczych dochodzi do 360 wypadków rocznie, w których rannych zostaje ok. 370 strażaków [8] - przeciętnie trzech ciężko, a jeden śmiertelnie. Można powiedzieć, że wypadek dotyka około 1% strażaków PSP w kraju. W USA, kraju nieporównywalnie większym zarówno pod względem powierzchni, liczby ludności i pożarów, sam wskaźnik wypadków śmiertelnych (tzw. Line of Duty Deaths, LODDs) za ostatnie 5 lat to średnio 72 przypadki [9]. Praktyka?

Filmy z wypadków szokują, zmuszają do myślenia o bezpieczeństwie własnym i podwładnych w praktyce. Ratownicy muszą więc umieć zachowywać się w trudnych sytuacjach, wiedzieć jak ratować siebie i swoich kolegów, jak wezwać pomoc i jak zwiększyć swoje szanse na przetrwanie. Oto kilka takich sytuacji i sprawdzone zagraniczne rozwiązania.

Kiedy dochodzi do wypadku z udziałem strażaka, spotkamy się zazwyczaj z destabilizacją działań ratowniczo-gaśniczych. Każdy chciałby pomóc (jak w przypadku z Kanady), ale to grozi pozostawieniem swojego stanowiska i porzuceniem dotychczasowych działań. Czasem nie musi to nieść dodatkowego zagrożenia. Aby zapanować nad sytuacją, potrzeba nie tylko informacji, co się stało,  lecz także odpowiednich sił na miejscu działań. Zagraniczne procedury wskazują, żeby w takiej sytuacji KDR natychmiast zadysponował dodatkowe siły i środki na miejsce. Jeśli dochodzi do wypadku, musimy skierować do niego część ratowników, ale też utrzymać pierwotne zamysły taktyczne, choć ratowanie kolegi będzie priorytetem. Czerpiąc z doświadczenia amerykańskich strażaków, warto przy poważnych pożarach (nawet zwykłego mieszkania) dysponować jeden zastęp więcej, jako odwód na nieprzewidziane sytuacje.

W USA, podobnie jak u nas, gdy jedna rota wchodzi do strefy zagrożenia, zawsze należy wyznaczyć im drugą rotę zabezpieczającą (tzw. 2-in-2-out). Niezależnie od tego, w niektórych przypadkach (m.in. gdy istnieje ryzyko zagubienia się strażaków w zadymieniu lub zawalenia konstrukcji budynku) wyznacza się dodatkowy zespół ratunkowy, tzw. RIT (Rapid Intervention Team, Grupa Szybkiego Reagowania) [10]. Nie powinien on angażować się bezpośrednio w działania, ale obserwować miejsce akcji, zapoznać się z konstrukcją i układem budynku, wejściami, lokalizacją pracujących w strefie strażaków i w każdej chwili być gotowym do ratowania kolegów. Niektóre komendy dopuszczają, by RIT zajmował się jeszcze tzw. zmiękczaniem budynku (ang. softening the building), które polega np. na usuwaniu krat w oknach, wyważaniu zamków w drzwiach, ustawianiu drabin przenośnych w oknach. Jeśli dojdzie do sytuacji awaryjnej, łatwiej będzie się dostać lub wydostać z budynku. Zwykle RIT składa się z dwóch rot - pierwsza wchodzi do strefy zadymionej z długą linką w worku, zaczepioną przy wejściu (dzięki temu linka nie plącze się przy wchodzeniu w głąb) i kamerą termowizyjną. Ich zadaniem jest znalezienie zagrożonego strażaka (np. zagubionego, nieprzytomnego, przywalonego sufitem), podanie, w jakiej sytuacji się znajduje, dostarczenie mu zapasu powietrza (wymienić aparat ODO) i ocenić zapotrzebowanie na sprzęt potrzebny do uratowania go. Druga rota, poruszając się po lince (którą rozciągnęła pierwsza rota), ma za zadanie dotrzeć na miejsce, pomóc w wydobyciu strażaka i jego ewakuacji.

Przepisy mówią, że KDR ma obowiązek wyznaczyć „odwód niezbędny do udzielenia natychmiastowej pomocy poszkodowanym i zagrożonym” (por. § 53 ust. 4 rozporządzenia). Taki zespół może okazać się zbawienny, np. przy pożarach wielkokubaturowych przestrzeni: garaży podziemnych czy hal magazynowych. Warto podkreślić, że RIT to nie specjalizacja, w USA każda jednostka ma obowiązek tworzyć taką grupę w ramach swoich możliwości. Ważne jest zatem przeszkolenie ratowników, jak przeszukiwać pomieszczenia z linką, wymieniać aparat poszkodowanemu, wydobyć go (np. za pomocą elektrycznych narzędzi hydraulicznych w strefie zadymienia) i ewakuować.

Ratunek, ratunek, ratunek

Kolejnym aspektem jest indywidualne bezpieczeństwo ratownika. Do działań w strefie zadymionej wyznacza się dwóch strażaków wyposażonych w aparat ODO, sprzęt oświetleniowy, łączności i sygnalizator bezruchu. Podczas pożaru może dojść do różnych zagrożeń, ratownicy muszą być ich świadomi i potrafić sobie z nimi poradzić.

Jeśli jeden ze strażaków się zgubi, kolega z roty powinien zgłosić ten fakt KDR. Strażak, który zgubił się w dużym zadymieniu, w pierwszej chwili powinien powstrzymać się od nerwowych działań i opanować oddech. Stres powoduje bowiem przyspieszenie oddechu i przez to szybsze zużycie powietrza w aparacie. Następnym krokiem powinna być spokojna ocena sytuacji, rozejrzenie się dookoła tylko głową (odwracanie się całym ciałem pogłębia poczucie zagubienia). Jeśli zadymienie jest tak duże, że nie widzimy nic na wyciągnięcie ręki, warto na chwilę zgasić latarkę. Być może zauważymy inne źródło światła. W ciemności wyczula się zmysł słuchu i może uzyskamy jakąś wskazówkę, gdzie jesteśmy i gdzie się udać. Poruszanie się po omacku może pomóc znaleźć bezpieczne miejsce, ale równie dobrze spowodować, że zabrniemy dalej od wyjścia ze strefy zagrożenia. Należy też kontrolować ilość powietrza - jeśli jesteśmy w dużym obiekcie, prawdopodobnie nie wystarczy go nam na bezpieczny powrót. Należy więc wezwać pomoc.

Zwlekanie z podjęciem decyzji o wezwaniu pomocy może znacznie pogorszyć sytuację. Pamiętajmy, że trzykrotne użycie sygnału RATUNEK w korespondencji radiowej nadaje jej priorytet. Jeśli słyszymy ten sygnał, należy natychmiast nastawić się na nasłuch. Wezwanie powinno informować: kto nadaje, gdzie jest i co się stało. Informacja o takiej treści musi dotrzeć do KDR. Jeśli z powodu zakłóceń lub braku zasięgu stacji odbierze ją inny ratownik, powinien tę wiadomość przekazać dalej. W USA w takiej sytuacji KDR potwierdza odebranie sygnału ratunkowego (MAYDAY) a następnie wydaje polecenie clear the air (cisza w eterze), czyli wstrzymanie się od jakiejkolwiek korespondencji radiowej i nawołuje nadawcę wiadomości. KDR zbiera dane, by ocenić sytuację, po czym nakazuje wszystkim respondentom danego kanału radiowego przejść na inny, tak aby tylko KDR i zagrożony strażak pozostali na dotychczasowym kanale. Ma to wykluczyć zbędną korespondencję i zajmowanie kanału potrzebnego do pomocy strażakowi. KDR, wykorzystując swoje siły i środki, wyznacza grupę RIT, mającą znaleźć i uratować zagrożonego ratownika. W praktyce wiąże się to z wyznaczeniem dodatkowego ratowniczego odcinka bojowego. Pomocny jest sygnalizator bezruchu - zagubiony uruchamia go awaryjnie, aby można było go namierzyć, ale musi co jakiś czas wyłączać alarm, aby nie przeszkadzał w prowadzeniu korespondencji.

Kontrola stanu osobowego

KDR w dowolnym momencie akcji, a zwłaszcza gdy dochodzi do nagłej zmiany sytuacji (np. wybuchu) podaje przez radio polecenie PAR (Personnel Accountability Report, czyli przeliczenie stanu osobowego). W polskich warunkach mogłoby to wyglądać np. tak: OMEGA, tu 303-13, wszystkie roty (zastępy) podajcie swój stan osobowy. Każda rota powinna się wtedy zgłosić, podać informację, gdzie są jej ratownicy i potwierdzić, że wszystko z nimi w porządku, a jeśli są w strefie, podać również ilość powietrza w aparacie. Gdy mamy na miejscu kilka zastępów z różnych JRG, zebranie informacji od podwładnych i przekazanie ich KDR należy do dowódców zastępów. Przepisy w USA podają, że takie obwołanie przy pożarach wewnętrznych powinno się robić co 20 min, by cały czas kontrolować, gdzie kto jest i ile ma powietrza w aparacie ODO. Warto nadmienić, że nasze przepisy BHP również mówią o konieczności kontrolowania stanu liczebnego podległych strażaków i monitorowania (w miarę możliwości) czasu przebywania ratowników w strefie. Polecam więc dodać ten element do ćwiczeń rozwinięć bojowych. Ratownicy muszą umieć wezwać pomoc i wiedzieć, jak zareagować, gdy ktoś jej wzywa.

Praca w aparatach ODO

Podczas korzystania z aparatów ODO trzeba liczyć się z wystąpieniem usterek (np. uszkodzenia przewodu lub zamarznięcia zaworu przy butli). To dla strażaka duże zagrożenie. Należy wówczas opanować oddech, odrzucić używane narzędzia i natychmiast ewakuować się ze strefy zadymienia, np. po linii gaśniczej. Jeśli aparat nie podaje powietrza, mamy jeszcze niewielką jego ilość w masce. Należy wstrzymać oddech, energicznie dać do zrozumienia drugiemu ratownikowi z roty, że coś jest nie tak (np. szarpnąć go mocno za ramię) i wycofując się do wyjścia, jak najszybciej uruchomić alarm w sygnalizatorze bezruchu. Takie rozwiązanie sprawdza się tylko kiedy mamy bardzo krótką drogę ewakuacji na świeże powietrze, np. musimy tylko wyjść z płonącego mieszkania na korytarz. Sytuacja się komplikuje, gdy trzeba uciekać przez gęste zadymienie z piwnicy, garażu lub dużego budynku. Nawet doświadczonemu nurkowi może nie wystarczyć jeden oddech.

Zamarzanie zaworu może być tylko częściowe. Czujemy się wtedy tak, jakbyśmy wciągali powietrze przez słomkę do napojów. Pamiętajmy, że to uszkodzenie aparatu może w każdej chwili się pogłębić. Mamy wprawdzie nieco więcej czasu (powietrza), ale należy natychmiast skierować się do wyjścia, by podmienić aparat (może tez nastąpić podmiana ratownika).

Przy całkowitym braku powietrza trzeba się opanować, nie wolno wpaść w panikę. Pod żadnym pozorem nie zdejmujemy maski. Należy położyć się nisko przy ziemi (gdzie powietrze jest nieco czystsze), odpiąć reduktor od maski, naciągnąć kominiarkę na otwór maski i dociskając kominiarkę rękawicą, odfiltrować w ten sposób z powietrza cząsteczki dymu. Następnie należy włączyć sygnalizator bezruchu i natychmiast się wycofać - najlepiej po linii gaśniczej. Jeśli to możliwe, trzeba powiadomić kolegę z roty, który poinformuje KDR. Gdy kończy nam się powietrze i oceniamy, że nie damy rady się ewakuować, np. z powodu zbytniej odległości od wyjścia czy układu pomieszczeń, powinniśmy znaleźć bezpieczne miejsce, pokój wolny od dymu, otwarte bądź stłuczone okno, wezwać pomoc i czekać tam na ratunek przez grupę RIT. Warto praktycznie przećwiczyć takie sytuacje Polecam materiały ze strony www.grupaszybkiegoreagowania.strefa.pl. Choć może wydawać się to bezduszne, dobrym ćwiczeniem jest zakręcenie zaworu powietrza ratownikowi ubranemu w aparat ODO lub pozwolenie mu na zużycie do końca powietrza w butli (ciekawe zjawisko). Wszytko po to, by przećwiczył postępowanie przy awarii aparatu.

Drabiny i podnośniki

Strażak wchodzący do strefy zagrożonej musi mieć zapewnioną drogę odwrotu. To podstawy. Przepisy BHP mówią (por. § 88 rozporządzenia), że podczas prowadzenia działań ratowniczo-gaśniczych z kosza drabiny lub podestu podnośnika hydraulicznego strażaków należy wyposażyć w  „szelki bezpieczeństwa z pasem biodrowym oraz sprzęt umożliwiający ewakuację o długości liny nie krótszej niż maksymalny wysięg tych urządzeń”. Nawet jeśli spełnimy wymagania tego suchego przepisu i wrzucimy ratownikom do kosza szelki z zatrzaśnikiem i linkę, to nie mamy pewności, czy poradzą sobie bez wcześniejszej praktyki. Warto przećwiczyć taką ewakuację z rozstawionego nisko, tuż nad ziemią kosza drabiny lub podestu - da to ratownikom pojęcie, jak przygotować stanowisko, wyjść z kosza i zjechać np. 0,5m. Najlepiej byłoby ćwiczyć to, korzystając ze sprawnej wspinalni (nad amortyzacją).

***

W październiku 1992 r. w Denver podczas pożaru domu strażacy próbowali wyciągnąć nieprzytomnego kolegę przez okno w wąskiej piwnicy. Niestety, nie udało im się, choć sprawa nie wydawała się skomplikowana. To zdarzenie odbiło się szerokim echem wśród amerykańskich strażaków. Niemal wszystkie jednostki dołączyły do swoich szkoleń tzw. Denver Drill - ćwiczenie odzwierciedlające warunki tamtej akcji ratunkowej, by podobna sytuacja nigdy już nie miała miejsca. Każdy przypadek śmierci strażaka na służbie to jeden przypadek za dużo, a wbrew pozorom wypadki zdarzają się również na naszym podwórku (por. statystyki z ramki). Konieczne jest zatem uświadamianie ratownikom zagrożeń, przekazanie wiedzy, jak mają się zachowywać, by zwiększyć swoje szanse na przeżycie, a także jak ratować zagrożonych kolegów.

Artykuł nie wyczerpuje tematu i nie stanowi ścisłych procedur, a jedynie propozycje działań i ćwiczeń, które należy przeprowadzić z należytą troską i zaangażowaniem. Zwiększanie świadomości przez oglądanie filmów z wypadkami [11], poznawanie historii z życia wziętych i solidne, rzetelne ćwiczenia z pewnością poprawią nasze bezpieczeństwo podczas działań. Nie możemy liczyć tylko na szczęście. Uczmy się na błędach innych, byśmy nie musieli popełniać ich sami.

Kpt. Marek Wyrozębski jest dowódcą zmiany w JRG 3 Warszawa

Fot. i graf. Marek Wyrozębski

[1] Pomykało W., Encyklopedia pedagogiczna, praca zbiorowa, Warszawa 1997
[2] Opracowanie własne na podstawie: Przywara B., Aktywizujące metody prowadzenia zajęć, Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania, Rzeszów 2010.
[3] www.youtube.com/watch?v=GMmx0cD-IZA.
[4] Rozporządzenieministra spraw wewnętrznych i administracjiz 16 września 2008 r.w sprawie szczegółowych warunków bezpieczeństwa i higieny służby strażaków Państwowej Straży Pożarnej (DzU 2008 nr 180 poz. 1115).
[5] www.youtube.com/watch?v=2nt0DT0nXq8.
[6] www.youtube.com/watch?v=ECxATL_NQko.
[7] www.youtube.com/watch?v=Z06AydrP21c.
[8] Opracowanie własne na podstawie: Biuletyn informacyjny PSP za rok 2014, KG PSP, s. 203.
[9] http://www.nfpa.org.
[10] Szerzej w: Podstawy zabezpieczenia i ratowania strażaków podczas wewnętrznych działań gaśniczych SAP SP, Kraków 2012
[11] Więcej materiałów na wikileaks.com i liveleak.com (hasła firefighter fail).

28 o BHP inaczej niż zwykle rys

Listopad 2015

Marek Wyrozębski Marek Wyrozębski

mł bryg. Marek Wyrozębski jest dowódcą zmiany w JRG 3 Warszawa

do góry