• Tłumacz języka migowego
W ogniu pytań

Ratownictwo jak sinusoida

12 Listopada 2015

Świętujemy kolejną rocznicę powstania ratownictwa wysokościowego. Prze te kilka dekad wysokościówka, podobnie jak inne dziedziny strażackich specjalizacji, przeszła kilka przeobrażeń, doświadczyła wzlotów i upadków. Rozmawiamy o nich z Marianem Sochackim. 

Marian Sochacki

Mija 35 lat od formalnego zaistnienia ratownictwa wysokościowego w PSP - w Wyższej Szkole Oficerów Pożarnictwa powstała wówczas sekcja ratownictwa wysokościowego. To też pana historia, jako współzałożyciela tej grupy. Jakie to były początki?

Jak zwykle, niełatwe, za to żywiołowe. Zanim podjąłem decyzję o studiach w WOSP, wspinałem się - głównie w Tatrach, bardziej hobbystycznie niż wyczynowo. Pomyślałem, że te techniki uda się przenieść do działań strażackich. Znalazła się grupa pasjonatów, udało się utworzyć sekcję. Ale tak naprawdę początki tego ratownictwa sięgają dużo wcześniejszych czasów - XIX wieku, kiedy do warszawskiej straży ogniowej na mocy ukazu carskiego został wcielony oddział kominiarski. Jego zadaniem było gaszenie pożarów dachów i kominów. Udało mi się trafić na dokumenty świętej pamięci płk. Zbysława Sarosieka ze Stołecznej Komendy Straży Pożarnych, który w latach 70. przygotował propozycję zestawu wyposażenia sekcji lotniczej ratownictwa pożarniczego i wysokościowego w stołecznej straży pożarnej. Niektóre z jej elementów są aktualne do dziś.

Pana życie zawodowe pozostało związane z ratownictwem wysokościowym. Był pan świadkiem ważnych zmian, sukcesów i potknięć. Które z nich uważa pan za przełomowe?

Niewątpliwie utworzenie pierwszej sekcji i rozpoczęcie szkolenia studentów przez instruktorów Polskiego Związku Alpinizmu i ratownictwa górskiego. Później przyszedł długi etap szkoleń strażaków z różnych grup w Polsce. Istotne było pojawienie się w 1991 r. pierwszego programu szkolenia. Trzeba wspomnieć o cyklu szkoleń z ratownikami górskimi, po których nasi strażacy uzyskali w 1991 r. uprawnienia instruktorskie i mogliśmy sami uczyć kolegów. Ważny etap to także opracowanie w 1993 r. instrukcji operacyjnej alarmowania śmigłowców do prowadzenia akcji ratowniczo-gaśniczych przez jednostki taktyczne KW PSP w Warszawie. Kluczowa okazała się decyzja wydana w 1996 r. przez Komendę Główną PSP, określająca, w których miastach i kiedy mają powstawać grupy wysokościowe. Bardzo istotny był, o czym mało kto wie, udział ponad dwudziestu strażaków w głośnej akcji na lawinisku pod Rysami w 2003 r. Zdobywaliśmy wtedy nowe i ważne doświadczenia. A potem przyszły lata aktualizacji zasad, programów szkolenia, rozpoczęcie cyklu corocznych manewrów wysokościowych, wyjazdy zagraniczne, posiedzenia komisji ds. ratownictwa wysokościowego. Te etapy kształtowały ratownictwo wysokościowe i wpływały na jego rozwój. Dziś możemy pochwalić się tym, że nasi strażacy wygrywają w zawodach ratownictwa górskiego.

Mówi pan o wzlotach. Były i upadki?

Nie spektakularne, ale zdarzały się trudne chwile, jak to w życiu. Rozwój tej dziedziny przypomina sinusoidę. Na przykład podczas sympozjum ratownictwa wysokościowego w Polańczyku w 2000 r. jednym ze zgłoszonych wniosków był postulat centralnego zakupu specjalistycznych samochodów ze sprzętem ratownictwa wysokościowego dla 16 miast wojewódzkich w Polsce. Na jego zrealizowanie trzeba było czekać 15 lat. W 1990 r. straż pożarna zakupiła własny śmigłowiec, ale później zapadły inne decyzje i maszyna przeszła do kolegów z Policji. Trudności pojawiały się przy pierwszych próbach certyfikowania sprzętu do ratownictwa wysokościowego. Najpierw była odmowa, później zgoda na wykorzystanie z pewnymi ograniczeniami. 

Podobnie z ubraniem - w 1998 r. CNBOP certyfikowało jednoczęściowy kombinezon dla ratowników wysokościowych - z nomeksu, z wkładkami z kewlaru. Niektóre grupy je wykorzystują, inne nie. Mamy pstrokaciznę. A Niemcy i Czesi skorzystali z naszego pomysłu, mają takie ubrania w swoich grupach. Utrzymanie umiejętności na wysokim poziomie wymaga systematycznych treningów, a te sfinansowania. Życie pokazuje więc różne problemy. Nie wystarczy podjąć decyzję, czasem na jej zrealizowanie brakuje środków.

Po kilku reorganizacjach mamy dziś podział na ratownictwo wysokościowe na poziomie podstawowym i specjalistycznym, podzielonym na poziomy A, B, C. Czym się kierowano, tworząc taką koncepcję?

To ratownictwo rozwijało się spontanicznie, bez planów. Gdzie byli pasjonaci, tam powstawała wysokościówka. Taka sytuacja doprowadziła do zróżnicowania grup - jedne były dobrze wyszkolone i wyposażone, drugie gorzej. Zresztą podobny proces można było zauważyć w wielu specjalizacjach. W 2011 r. zapadła decyzja, żeby uporządkować ratownictwo specjalistyczne w PSP. Przyczyniły się do tego także wyniki kontroli NIK z 2010 r., pokazujące braki w przygotowaniu PSP do działań na wysokości. W 2012 r. decyzją zastępcy komendanta głównego PSP nadbryg. Janusza Skulicha zostały przygotowane zasady organizacji wszystkich specjalizacji według jednolitego schematu. Uznano, że istnieje minimum wiedzy z każdej dziedziny ratownictwa, które powinien znać każdy strażak. Dotyczy to także strażaków ochotników z jednostek będących w KSRG. Program szkolenia OSP z 2006 r. nie obejmował działań w studniach, a później mieliśmy tragiczne zdarzenie w Jankielówce. Zginęło trzech ludzi, w tym dwóch strażaków ochotników. Zdarza się, że podczas likwidacji skutków wichur strażacy chodzą po spadzistych dachach bez asekuracji. W innych krajach to nie do pomyślenia. Ustalenie minimalnego poziomu wiedzy nie obyło się bez sporów, bo strażacy różnie go pojmowali. Instruktorzy chcieli jak najszerszego wyposażenia podstawowego. Trzeba było znaleźć złoty środek. I tak naprawdę budujemy kompromis do dzisiaj.

Jakie są założenia i kiedy wyklaruje się koncepcja ratownictwa wysokościowego?

W pewnym momencie mieliśmy grupy wysokościowe we wszystkich dużych miastach wojewódzkich, a z czasem w tych samych województwach powstawały kolejne grupy. Przybywało ich zwłaszcza na południu Polski, gdzie rozwijała się współpraca z ratownictwem górskim. Sieć jednostek wysokościowych stała się gęstsza. Obecna koncepcja specjalistycznego ratownictwa wysokościowego zakłada, że ma ono poziomy A, B, C, czemu odpowiadają różne stopnie wyposażenia i umiejętności ratowników. Mają one być dostosowane do potrzeb ratowniczych wynikających z analiz zagrożeń w powiecie czy województwie. Grupa poziomu A, czyli dwóch ratowników i grupa poziomu B (trzech ratowników) ma wyjechać do akcji natychmiast. Grupa poziomu C powinna to uczynić w czasie do 15 min. Na przykład w województwie mazowieckim oprócz Warszawy mają powstać dodatkowo cztery grupy: na poziomie A w Płocku i Radomiu, na poziomie B - w Sielcach i Ostrołęce. Taka liczba ma zapewnić optymalne czasy dotarcia i wzajemne wsparcie grup, co przełoży się na skuteczność pomocy. Podobnie wyglądają plany w innych województwach. Dwie z istniejących grup zostały wyznaczone do wygaszenia, dziewięć jest w budowie [więcej w ramce - przyp. red.].

O ile ratownikom podoba się podział na poziom podstawowy i specjalistyczny A i B -  twierdzą, że sprawdza się w praktyce, odpowiada potrzebom ratowniczym, o tyle mają zastrzeżenia do organizacji ratownictwa specjalistycznego na poziomie C. Twierdzą, że lepiej utrzymać 4 grupy zamiast planowanych 8, za to zadbać o to, by funkcjonowały na bardzo profesjonalnym poziomie.

Na pytanie, ile powstanie ostatecznie grup na poziomie C, będzie można odpowiedzieć po zakończeniu procesu tworzenia grup, czyli do końca tego roku. Na początku przyszłego będzie więc czas na analizę, co zostało zrobione, a czego zrobić się nie udało. Teraz prowadzimy monitoring poziomu gotowości operacyjnej grup specjalistycznych KSRG.  Według stanu z 14 października do działań ratowniczych w ramach specjalizacji wysokościowej gotowych było w Warszawie i Łodzi jedynie po pięciu ratowników wysokościowych. I to na całe te województwa! We Wrocławiu, Poznaniu, Bydgoszczy czy aglomeracji katowickiej tylko po trzech. A w przypadku Trójmiasta, Szczecina, Lublina, Białegostoku i Opola jedynie po dwóch. W sumie w kraju tej doby wśród 4663 wszystkich strażaków pełniących służbę w podziale bojowym było 62 ratowników tej specjalizacji. Czyli 1,3%. Jak widać, nie są to liczby oszałamiające. Do gaszenia rozwiniętego pożaru budynku wysokościowego według danych światowych potrzeba od 150 do 200 strażaków. Warto przypomnieć, że liczba zdarzeń z udziałem sprzętu ratownictwa wysokościowego systematycznie wzrasta - w ciągu ostatniej dekady z 407 do 967. Poziom C osiągnęły do tej pory tylko trzy grupy, a takie mają działać w ośmiu aglomeracjach wojewódzkich. Czy w świetle tych danych to naprawdę za dużo?

Nie da się budować dobrych grup bez motywowania ludzi. Ratownicy wysokościowi podkreślają, że ich umiejętności nie są dodatkiem do gaszenia pożarów, lecz odrębnym zawodem, wymagającym stałego szlifowania kwalifikacji. Nie idą za tym jednak żadne gratyfikacje finansowe. Nie ma dodatków do pensji, tak jak w innych służbach. I twierdzą, że nie można wiecznie liczyć na zaangażowanie ludzi i ich wewnętrzną motywację.

Ten problem dotyka wszystkich specjalizacji. Do pewnego momentu możemy się rozwijać jako pasjonaci i traktować specjalizację jak hobby, ale w pracy zawodowej działania dodatkowe powinny być gratyfikowane dodatkiem specjalnym. To na pewno problem do rozwiązania. Sądzę, że powinna się znaleźć na to odrębna pula finansowa. Pewnym rozwiązaniem jest droga francuska - tam grupy specjalistyczne przechodzą coroczną weryfikację. Jeśli ratownik zda państwowy test, jego uprawnienia zostają przedłużone na kolejny rok. Ale za to otrzymuje stosowne wynagrodzenie.

Wspominał pan o pstrokatym umundurowaniu, ale to wynik tego, że ratownictwo specjalistyczne jest utrzymywane z budżetów komend. Tam, gdzie mamy zaangażowanie komendantów, jest rozwój grup. Większości starcza tylko na najpilniejsze potrzeby. I znów pojawiają się głosy, że potrzeba budżetu centralnego, żeby zapewnić sprzęt i szkolenia na dobrym poziomie.

Jeśli myśli się perspektywicznie, potrzebne jest systemowe finansowanie ratownictwa specjalistycznego. To konieczność. Dobrze wyszkolony ratownik, niedoceniony w służbie, odejdzie i poszuka lepiej płatnej pracy.

Kolejną bolączką jest system szkolenia. Poziom C wymaga uczestnictwa w ćwiczeniach, dostępu do śmigłowców. Brakuje jednak systematycznych szkoleń, nie ma już poligonu w Żaganiu, który ratownicy sobie bardzo chwalili. Jaki jest pomysł na doskonalenie zawodowe tych ratowników?

Mamy dostęp do śmigłowców, możemy wykorzystywać maszyny służb lotnictwa porządku publicznego. W razie powodzi wystarczy telefon i jednostki lecą na miejsce. Jest natomiast problem starzenia się parku śmigłowcowego, utrzymywanego z budżetu innych służb. Borykamy się z problemami organizacyjnymi. Najlepszy przykład: najnowocześniejsze w kraju śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, które latają z ratownikami górskimi, nie działają tymi technikami z ratownikami wysokościowymi PSP. To z pewnością potencjał do zagospodarowania, podobnie jak rozwój współpracy z załogami śmigłowców ratowniczych systemu ASAR (na obszarze całego kraju) i systemu SAR - do 100 km w głąb lądu od morskiej linii brzegowej województw północnych.

Powódź to jednak inna sytuacja, pełna mobilizacja w chwili zagrożenia. Na co dzień przy organizowaniu szkoleń bardziej liczy się operatywność komendantów i dowódców jednostek.

Rzeczywiście mamy problem z treningiem śmigłowcowym. Jeśli strażacy na co dzień współpracują z policjantami, ci pamiętają, żeby ich zaprosić na ćwiczenia. Ale to jest współpraca koleżeńska, nie systemowa. I trzeba pamiętać, że nie wszystkie grupy mają na swoim terenie śmigłowiec. Dlatego myślimy o stworzeniu trenażera dla ratowników wysokościowych. W czasie przygotowań do EURO 2012 miałem okazję zapoznać się z czeskimi rozwiązaniami. Projekt unijny „Ratownictwo bez granic” dał nam dostęp do projektów niemieckich. Chcielibyśmy stworzyć halę z różnymi stanowiskami, również do ćwiczeń ze śmigłowcem. Ośrodek działałby przez cały rok na dwie zmiany - prowadziłby szkolenia doskonalące i podstawowe dla nowych ratowników. To kosztowny projekt, ale konieczny. Można zaprosić do współpracy inne służby. Miejmy nadzieję, że niebawem znajdą się na ten cel środki. Trenażery powinny też powstać w jednostkach specjalistycznych, np. w postaci wież, studni.

Mamy 14 instruktorów. Czy to wystarczająca liczba, by zapewnić szkolenia dla pozostałych ratowników?

W SGRW PSP w ubiegłym roku w kraju było prawie 600 ratowników wysokościowych, wśród nich 14 instruktorów upoważnionych do prowadzenia szkoleń w czterech województwach. Dla porównania na Słowacji - 1372 ratowników, wśród nich 29 instruktorów. Na pewno są potrzebne kolejne egzaminy instruktorskie, trzeba rozszerzyć kadrę. Mamy potencjał w grupach wysokościowych, niektórzy ratownicy są instruktorami Polskiego Związku Alpinizmu, ale nie osiągnęli jeszcze stopnia instruktorskiego w PSP. Musimy mieć co najmniej dwa razy więcej instruktorów.

Do zdawania trudnych egzaminów i podejmowania kolejnych obowiązków zniechęca brak dodatkowych gratyfikacji.

To prawda, wszystkie te naczynia są ze sobą połączone. Bez odpowiedniego budżetu nie zajdziemy zbyt daleko.

Czy dziś możemy powiedzieć, że każdy strażak poradzi sobie na podstawowym poziomie ratownictwa wysokościowego?

To pokażą inspekcje gotowości operacyjnej. Program szkolenia z ratownictwa wysokościowego na poziomie podstawowym został zatwierdzony z początkiem tego roku.  Obejmuje on podstawy wiedzy z tego zakresu w obszarze bezpiecznego przemieszczania się na wysokości lub nad przepaścią, zabezpieczania się przed skutkiem upadku podczas prostych prac na dachach budynków, np. po wichurach, oraz poznanie najprostszych układów samoratowania i ewakuacji. Według tego programu zostały przeprowadzone szkolenia dla kadry szkół i ośrodków szkolenia. Pozostaje kwestia przekazania tej wiedzy dalej.

Do podziału trafiają lekkie i średnie samochody ratownictwa wysokościowego. Co znajduje się w ich wyposażeniu i do kogo trafią?

Lekkie trafią do grup o poziomie B, średnie do grup C. W sumie będzie to 19 samochodów lekkich i sześć samochodów średnich. Ich wyposażenie określa załącznik nr 3 aktualnych Zasad ratownictwa wysokościowego… Pojazdy te, najprościej mówiąc, umożliwią udzielanie skutecznej pomocy podczas działań na wysokości, nad przepaścią lub pod poziomem gruntu, np. w studniach, kanałach, jaskiniach. Dla SGRW działających w aglomeracjach wojewódzkich zakupionych zostało dziewięć kompletów systemu łączności podhełmowej. Umożliwiają one utrzymywanie łączności podczas działań prowadzonych technikami linowymi na obiektach wysokościowych oraz współpracy ze śmigłowcem.

Czego pana zdaniem dziś potrzeba tej specjalizacji najbardziej?

Udało się doposażyć grupy, ukierunkować sieć ratownictwa wysokościowego. Teraz najważniejsza jest kwestia dodatków specjalistycznych, powstania symulatorów do szkolenia. Potrzebne są też obozy kondycyjno-treningowe dla ratowników. Część grup to realizuje. Te górskie wspinaczki i jaskiniowe eksploracje są bardzo ważne. Jeśli musimy wstać w nocy, iść na miejsce wspinaczki kilka godzin, walczyć z niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi, to zdobywamy doświadczenia nie do przecenienia w ratownictwie. Kształtują psychikę, pozwalają oswoić się z różnymi trudnymi sytuacjami. Priorytetem jest też rozwinięcie współpracy z LPR, a także z systemem ratownictwa ASAR i SAR. Szkoda marnować taki potencjał. Trzeba też uregulować sprawę finansowania treningów śmigłowcowych. Na pewno warto inwestować w wykorzystanie bezzałogowych statków powietrznych - pomogą strażakom rozpoznać sytuację z góry czy dostarczyć linę.

Nie można zapominać o budowaniu lądowisk dla ciężkich śmigłowców transportowych w centrach największych aglomeracji wojewódzkich. Większy śmigłowiec umożliwia zabranie dużej grupy poszkodowanych, a przecież lądowisko mogą też wykorzystywać inne śmigłowce, np. LPR. Mamy coraz więcej budynków wysokościowych w centrach największych miast i nadal nierozwiązany problem lądowisk wyniesionych. Akcje na świecie pokazują, że śmigłowcami można ewakuować z dachów budynku nawet kilkaset osób.

rozmawiała Anna Łańduch

St. bryg Marian Sochacki jest krajowym koordynatorem ratownictwa wysokościowego w PSP. Jest związany z tą dziedziną od 36 lat. Brał udział w wielu szkoleniach za granicą, m.in. z technik ratownictwa linowego w Stanach Zjednoczonych, Paryskiej Brygadzie GRIMP i w Speleo Secour Francais. Szkolił żołnierzy jednostki GROM, funkcjonariuszy BOR, CBŚ i innych formacji mundurowych oraz organizacji współpracujących z KSRG.

l.p.

Nazwa SGRW

Status

Poziom docelowy

1

Wrocław 9

działająca

ABC

2

Legnica 3

działająca

AB

3

Świdnica 1

działająca

AB

4

Bydgoszcz 3

działająca

ABC

5

Zielona Góra 2

działająca

ABC

6

Gorzów Wlkp. 1

w budowie

AB

7

Słubice

w budowie

A

8

Lublin 2

działająca

ABC

9

Łódź 10

działająca

ABC

10

Kraków 3

działająca

ABC

11

Krynica

działająca

AB

12

Limanowa

działająca

A

13

Warszawa 7

działająca

ABC

14

Ostrołęka

w budowie

AB

15

Siedlce

w budowie

AB

16

Radom

w budowie

A

17

Płock

w budowie

A

18

Opole 1

działająca

A

19

Głuchołazy

w budowie

AB

20

Kędzierzyn Koźle

do wygaszenia

-

21

Rzeszów 1

działająca

AB

22

Krosno

działająca

AB

23

Białystok 1

działająca

AB

24

Gdynia 1

działająca

AB

25

Słupsk

działająca

AB

26

Radzionków

działająca

AB

27

Jastrzębie Zdrój

działająca

A

28

Olsztyn 1

działająca

AB

29

Gołdap

działająca

AB

30

Ełk

do wygaszenia

-

31

Poznań 5

działająca

ABC

32

Piła

w budowie

AB

33

Kalisz

w budowie

A

34

Szczecin 3

działająca

AB

34

Kołobrzeg

w budowie

A

do góry