• Tłumacz języka migowego
Ratownictwo i ochrona ludności

Misje zagraniczne - różne perspektywy

10 Października 2021

bryg. Tomasz Grelak

zastępca dowódcy grupy ratowniczej
Komenda Wojewódzka PSP w Poznaniu

Podczas misji w Grecji powierzono mi sprawy operacyjne. Jednak jako zastępca dowódcy zajmowałem się też kwestiami związanymi z funkcjonowaniem modułu poza granicami kraju, organizowaniem przyjazdu, pobytu i powrotu, budowaniem kontaktów, które ułatwiały nam funkcjonowanie na miejscu i prowadzenie działań. Praca należąca do komponentu dowódczego była dla mnie nowością, dała mi cenną wiedzę i umiejętności na przyszłość.

fot. Piotr Zwarycz / KG PSP Jeśli chodzi o kwestie operacyjne, to byłem odpowiedzialny za koordynację przydziału zadań, ale także kierowanie działaniami gaśniczymi, kiedy pojawiała się taka konieczność. Na pierwszym etapie misji, na wyspie Evia, zajmowałem się głównie koordynacją - kierowałem siły i środki na do odpowiednich stref, na odcinki bojowe, dbałem o to, by wszyscy byli równomiernie obciążeni pracą, koordynowałem system zmianowy działań. W drugiej fazie operacji ­- w rejonie miejscowości Vilia - również kierowałem działaniami, ze względu na dużą liczbę zastępów na miejscu akcji.

Dość rzadko zdarza się, by podczas działań konieczne było wejście na poziom strategiczny. W tym przypadku ze względu na znaczne siły i środki działanie w kilku strefach równocześnie, w których z kolei wydzielonych zostało wiele odcinków bojowych, ten trzeci poziom został uruchomiony. Było to ważne doświadczenie dla mnie jako strażaka i dowódcy.

Po misji w Szwecji wypracowaliśmy w Poznaniu standardowe procedury operacyjne dla modułu GFFFV, które udało nam się wdrożyć i sprawdziły się w działaniu. W Komendzie Głównej przygotowane zostały również ogólne zasady funkcjonowania modułu, co jest krokiem milowym w zarządzaniu takimi komponentami w całym kraju i co, dzięki standaryzacji pewnych procesów, ułatwiło nam działania w Grecji.

Po misji w 2018 r. nasunęła się nam również refleksja, że choć dysponujemy modułem do gaszenia pożarów lasów z użyciem pojazdów, to musimy być przygotowani na działania z wykorzystaniem podręcznego sprzętu gaśniczego. W komponencie poznańskim przygotowaliśmy pilotażowo zestaw do takich działań. Jedną z przyczep wyposażyliśmy m.in. w lekką armaturę 25, tj. prądownice, rozdzielacze oraz McLeody, hydronetki plecakowe itp., czyli sprzęt ułatwiający gaszenie pożarów poza drogami wewnątrz lasu, na terenie, po którym można poruszać się jedynie pieszo lub w najlepszym wypadku samochodem terenowym lub quadem. Bez tego podczas misji w Grecji byłoby nam bardzo trudno wykonać część zadań, a w przypadku niektórych byłoby to niemożliwe.

Sądzę, że warto byłoby poszerzyć naszą wiedzę i rozwinąć umiejętności w zakresie prowadzenia działań w terenach niezurbanizowanych, gdzie nie można dotrzeć samochodami. Strażacy w krajach śródziemnomorskich i USA mają do czynienia na co dzień z pożarami na terenach trudno dostępnych. Warto byłoby wyszkolić w tym zakresie kilku instruktorów w kraju, którzy następnie przekazaliby wiedzę chociażby członkom modułów GFFFV.

Brak rozwiniętej sieci dróg w terenach leśnych była dla nas dużym utrudnieniem. W Polsce infrastruktura leśna jest zapewniona - drogi pożarowe pozwalają nam docierać do pożaru w maksymalnie kilkadziesiąt minut od pojawienia się zarzewia ognia. Lasy są zagospodarowane, dysponujemy planami z zaznaczonymi m.in. punktami czerpania wody, a ponadto znamy te tereny dzięki ćwiczeniom pionów operacyjnych PSP. Statystyka pokazuje, że ten system zdaje egzamin - średnia powierzchnia terenu objętego ogniem wynosi znacznie poniżej hektara.

Odczuliśmy różnicę, działając w Szwecji i Grecji, gdy nie mogliśmy dojechać do większości miejsc, gdzie pojawił się ogień. Wielkim problemem w Grecji była ograniczona dostępność wody słodkiej jako środka gaśniczego. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni, że w odległości 3 km możemy znaleźć jakiś punkt czerpania, natomiast w Grecji to czasami nawet kilkanaście kilometrów. Z tego powodu musieliśmy zmodyfikować taktykę - oszczędzać wodę, by spożytkować ją w bezpośrednim kontakcie z pożarem.

Podczas akcji w okolicach Vilii doświadczyliśmy prawdziwego starcia z żywiołem. Od kolegów Greków wiedzieliśmy, że tamtejsze pożary bardzo często zmieniają kierunek, ulegając sile wiatru. Takie elementy znacząco wpływają na bezpieczeństwo prowadzonych działań. Nie byliśmy pewni, czy podołamy, czy będziemy w stanie właściwie odczytać sygnały. Działaliśmy w obszarze dużego ryzyka, mając przed sobą otwarty, dynamicznie rozwijający się pożar.

Grecja. Analiza zagrożenia, fot. Piotr Zwarycz / KG PSP A jednak dzięki zaangażowaniu polskich strażaków udało się obronić domostwa wielu ludzi. Możemy mieć wielką satysfakcję. Mimo że byliśmy już w procesie demobilizacji, myślami już w domu, w obliczu dramatycznej sytuacji pożarowej przeorganizowaliśmy się i wkroczyliśmy szybko do akcji. Mieliśmy przed sobą duże wyzwanie i wydaje mi się, że mu podołaliśmy.

Te kilka lat, które poświęciliśmy na przygotowanie się do działań międzynarodowych z udziałem komponentów do gaszenia pożarów lasów, nie były latami straconymi. Dzisiaj wprowadzamy jedynie kosmetyczne zmiany, a działania gaśnicze poza granicami kraju na terenach leśnych z użyciem pojazdów jako Państwowa Straż Pożarna jesteśmy w stanie prowadzić na najwyższym poziomie.

st. asp. Dawid Bąkowski

zastępca dowódcy modułu GFFFV Poznań
Komenda Powiatowa PSP w Gnieźnie

Sytuacja, którą zastaliśmy w Grecji, była naprawdę przerażająca. Ogromne obszary spalonego lasu z pojedynczymi zarzewiami ognia, które rozpalały się przy silniejszych podmuchach wiatru.

fot. Piotr Zwarycz / KG PSP Trafiliśmy w dwa rejony Grecji, ubogie w duże naturalne zasoby wodne. Docierając na miejsce, sprawdziliśmy mapy satelitarne i potencjalne źródła wody. Na wyspie Evia okazało się niestety, że rzeki wyschły. Korzystaliśmy więc z cystern cywilnych, które pobierały wodę z ujęć bądź hydrantów. Na odcinkach bojowych buforowaliśmy wodę w zbiornikach przenośnych, by mieć większy zapas do momentu powrotu cysterny. Bezpośrednio po dotarciu do kolejnej bazy operacji w miejscowości Villa, zaczęliśmy gromadzić wodę na placu w zbiornikach przenośnych, tworząc swój niezależny bufor wodny.

Podczas obrony miejscowości spaleniu uległa główna linia energetyczna, która dostarczała prąd do miasta. Wyłączone zostały pompy głębinowe, które dostarczały wodę do ubogiej sieci hydrantowej, z której korzystała grecka straż pożarna, cysterny i my. Po awarii zadecydowano, że cysterny, które jeszcze były wypełnione wodą, zostaną skierowane do zasilania helikopterów. Greccy strażacy musieli organizować sobie wodę sami. My zaczęliśmy korzystać z naszych nagromadzonych zapasów. W szczytowym momencie obrony udostępniono nam również prywatny przydomowy basen o pojemności około 70 m3, co pozwoliło na zachowanie ciągłości zaopatrzenie wodnego na froncie pożaru.

Ważną rolę w działaniach odegrały samoloty i helikoptery, które przygaszały najbardziej rozwinięte pożary. Samoloty wygaszały długie odcinki frontu, a helikoptery ze względu na objętość zbiorników wody gasiły pojedyncze punkty. Samoloty pobierały wodę z morza, a helikoptery ze zbiorników. Można powiedzieć, że kawaleria powietrzna nie raz udowodniła swoje wysokie umiejętności precyzyjnymi zrzutami wody. Samoloty i śmigłowce potrafiły latać nawet w silnym zadymieniu, tuż nad koronami drzew.

Poza problemem z zasilaniem wodnym dużym wyzwaniem dla nas okazały się wąskie drogi. Nasze samochody GBA okazywały się za duże na leśne czy górskie drogi. Pojazdy GCBA, ze zbiornikiem powyżej 9 m3, miały ogromny problem ze skrętem w miejskich uliczkach. Niejednokrotnie trzeba było składać lusterka, by wjechać w wąską drogę. Był to doskonały sprawdzian umiejętności kierowców i sprzętu. I mogę śmiało powiedzieć, że kierowców mamy na medal.

Greckie lasy tworzy zbita masa, skrajnie łatwopalna, którą ciężko było przejść. Jeśli nie miało się zakrytych rąk, to były one cięte przez kolce rosnących tam roślin. Jeżeli zarzewie ognia znajdowało się we wnętrzu tego buszu, to momentalnie obejmowało ono całą wysokość drzewostanu, do którego nie można było się dostać. Trzeba było czekać, aż pożar dotrze do naszych pozycji, prognozując wcześniej kierunki jego rozwoju.

Lasy paliły się w całej objętości, więc dynamika pożaru była ogromna. Pracowaliśmy w różnych miejscach, często szybko zwijając linie gaśnicze, by przemieścić się o kilometr bądź dwa, w inne miejsce. Liniami obrony najczęściej stawały się drogi, bądź pasy gruntowe wykonane przez spycharki. Naszym zadaniem było niedopuszczenie do przerzutów ognia na budynki i lasy, które znajdowały się po drugiej stronie drogi. Praca na tworzonych pasach oddzielenia pożarowego w okolicach Aten polegała na poszerzaniu pasów gruntowych poprzez wycinkę drzew i pomoc w dozorowaniu pogorzelisk. Czasami tam również trzeba było szybko reagować, by małe zarzewia ognia nie przybrały ogromnego rozmiaru.    

Moduł GFFFV Poznań ćwiczy razem od wielu lat. Stawiamy na stałe osoby należące do modułu, co pozwala na zgranie podczas ćwiczeń, które odbywają się corocznie w wielkopolskich lasach. Większość strażaków z naszego modułu brała już udział w działaniach w Szwecji. Mamy więc wypracowane schematy rozwinięć, taktyki, logistyki, działania sztabu. Zmieniamy je w minimalnym stopniu, w zależności od zaistniałej sytuacji. W Grecji trzeba było np. zrezygnować z wysoko wydajnego zaopatrzenia wodnego, a skorzystać z małych średnic węży i pracy ręcznej na froncie pożaru. To wszystko ćwiczymy i sprawdzamy w boju.      

ogn. Artur Koczkodaj

komponent logistyczny
JRG 15 Komendy Miejskiej PSP w Warszawie

W mojej macierzystej JRG należę do zespołu USAR POLAND, jestem kierowcą, ratownikiem, zajmuję się także obsługą sprzętu specjalistycznego, takiego jak geofon, kamery wziernikowe, odpowiadam za utrzymanie w gotowości sprzętu łączności, obsługę informatyczną, drony, GPS-y.

fot. Tomasz Kwintowski / KW PSP w KrakowieDo Grecji pojechałem z pierwszą zmianą, jako komponent logistyczny. Wiąże się to z różnorakimi zadaniami, ale na moje zadania składały się głównie zajęcia w sztabie, organizacja łączności, lotów dronem, zapewnienie streamingu live z drona.

Pierwsze kilka dni spędziliśmy na wyspie Eubea, tam nadzorowaliśmy pogorzelisko i dogaszaliśmy resztki zarzewi ognia. Po zadysponowaniu modułu gaśniczego w okolice Aten, do miejscowości Vilia Attica, nasze działania skupiły się na gaszeniu nowo powstających pożarów, nadzorowaniu przesuwających się frontów pożaru oraz na obronie miejscowości, w której zostaliśmy zakwaterowani.

Najwięcej trudności przysparzała wysoka temperatura, zarówno w dzień, jak i w nocy. Teren górzysty utrudnił nam też trochę organizację łączności. Loty dronem wymagały sporej koncentracji, ze względu na duży ruch gaśniczych statków powietrznych. Często dostawaliśmy zgodę na lot w danej strefie, a samoloty i śmigłowce gaśnicze nadlatywały w najmniej oczekiwanym momencie. Do tego trudno dostępna woda i teren górzysty z wąskimi drogami dojazdowymi, które nie tyle sprawiały kłopoty, co wydłużały czas dojazdu na miejsce.

Na szczęście drony sprawdziły się w 100%: były bezawaryjne i bardzo uprościły pracę, przyspieszały lokalizację tlących się pni drzew i pomagały w naprowadzaniu ratowników do takich miejsc, co znacznie skracało drogę dotarcia.

Dzięki dronom można przede wszystkim monitorować duże obszary w krótkim czasie i tworzyć mapy w trybie offline. Pod względem sprzętowym Państwowa Straż Pożarna jest bardzo zaawansowana technologicznie, ale musimy jeszcze dużo nauczyć się w kwestii wykorzystania tych zasobów i potencjału ratowników.

bryg. Adam Wiśniewski

oficer łącznikowy podczas misji w Turcji, operator bambi bucket
JRG 1 Komendy Miejskiej PSP w Rzeszowie

Biorąc pod uwagę moje zadania jako oficera łącznikowego, mogę powiedzieć, że bardzo dobrym rozwiązaniem był wcześniejszy wyjazd komponentu dowódczego samochodem. Dotarliśmy do rejonu działań przed śmigłowcem i udało nam się wejść w lokalne struktury koordynujące akcję gaśniczą.

fot. Norbert Hyjek / KGPPo przyjeździe omówiliśmy ze stroną turecką sprawy techniczne, plan na kolejne dni oraz kwestię dostarczania paliwa i koordynacji działań śmigłowca z akcją gaśniczą na ziemi. Do mnie jako oficera łącznikowego należało przedstawienie naszych możliwości, a także wyjaśnienie zasad współpracy sił lądowych ze śmigłowcem. Uzgodniliśmy również, że w skład załogi naszego statku powietrznego wchodzi oficer łącznikowy ze strony tureckiej, pozostający w kontakcie ze sztabem zarządzającym całością akcji gaszenia pożarów. Potem każdego dnia wraz z dowódcą spotykaliśmy się z tureckimi współpracownikami na odprawach, podczas których omawialiśmy plan na kolejny dzień.

Współpraca ze stroną turecką przebiegała doskonale, a wiem, mając doświadczenie z różnych działań poza granicami kraju, że bywa z tym różnie. Tymczasem w Turcji było widać, że nasi lokalni współpracownicy wiedzą, w jaki sposób chcą wykorzystać dostępne siły powietrzne, w tym naszą grupę ratowniczą. Nie było mowy o przypadkowości czy braku porozumienia i to na pewno przełożyło się na bardzo efektywne działanie od samego początku.

Zadaniem czterech ratowników śmigłowcowych - operatorów bambi bucket, zatem i moim, była współpraca z pilotem podczas wykonywania zrzutów gaśniczych. W trakcie przelotu nad rejonem dokonywaliśmy rozpoznania, by zorientować się, jakie mamy możliwości zrzutu wody i uzgadnialiśmy z pilotami taktykę. Nasze działania były skorelowane z tym, co robią siły lądowe. Ze śmigłowca dokładnie widzieliśmy, gdzie działają strażacy, gdzie będą w stanie dojść. Mając zaś informacje od pilotów, w jakim kierunku wieje wiatr, mogliśmy prognozować przesuwanie się linii ognia czy też rozwój sytuacji pożarowej.

Omawialiśmy planowane działania z pilotami, a oni określali, czy będą w stanie wykonać dany manewr. Kiedy już ustaliliśmy zamiar taktyczny, przystępowaliśmy do realizacji zadania. Znajdując się już w pobliżu pożaru, pilot sygnalizował operatorowi, że potrzebuje w tym momencie informacji, w którym kierunku ma lecieć, a następnie kiedy nastąpi zrzut wody. Konieczne było utrzymanie właściwej wysokości śmigłowca i kierunku podejścia, by zrzut był jak najbardziej efektywny.

Mieliśmy też na uwadze, że w przestrzeni powietrznej poruszały się inne statki powietrzne. W okresie największego wzmożenia działań w regionie Mula operowało ich 34 - zarówno samoloty gaśnicze, jak i śmigłowce. Przy ograniczonej widoczności, np. z powodu dużego zadymienia, trzeba było mieć oczy otwarte na wszystko, co działo się dookoła naszego BlackHawka. Operator bambi bucket dbał również o bezpieczeństwo załogi, informując pilota, mającego ograniczone pole widzenia, o obecności innych statków powietrznych w pobliżu.

Podczas lotów wiele trudności nastręczały warunki pogodowe. Wysoka temperatura wpływała na możliwości śmigłowca - sprawiała, że silniki musiały dostarczyć więcej mocy, by maszyna mogła wykonywać swoje zadania w powietrzu. Ponadto działaliśmy w terenie górzystym, co również powodowało problemy. Manewrowanie śmigłowcem z podwieszonym na 15-metrowej linie zbiornikiem wymagało umiejętności i doświadczenia. Dlatego muszę podkreślić świetne przygotowanie policyjnych pilotów, którzy świetnie radzili sobie z tym wzywaniem.

Można powiedzieć, że jako zespół policyjno-strażacki zadysponowany do akcji gaśniczej w trudnym terenie za granicą, wykorzystujący śmigłowiec i zbiornik bambi bucket, zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę. Współpracujemy od niedawna, tego rodzaju działania to duża nowość. Tym bardziej należy się cieszyć, że wszystkie elementy misji zostały zrealizowane.

asp. Łukasz Spurtacz

szef zespołu logistycznego
JRG 4 Komendy Miejskiej PSP w Poznaniu

Zadaniem plutonu logistycznego było, mówiąc ogólnie, zabezpieczenie i wsparcie każdego aspektu misji i modułu, poza bezpośrednimi działaniami gaśniczymi. Mówimy o budowie bazy operacji, dostarczeniu paliw i materiałów pędnych, wyżywienia, napraw uszkodzonego sprzętu etc.

fot. arch. prywatne Ł. SpurtaczaModuł liczył pawie 150 ratowników, w praktyce to 150 charakterów, 150 małych lub większych problemów. Organizacja marszruty 50 pojazdów pożarniczych przez sześć państw europejskich z planowaniem tankowania, miejsc postoju jest niemałym wyzwaniem. Kolejny ważny element stanowi wybór miejsca i budowa BoO (Base of Operations). Taki obóz to małe miasteczko, z własną infrastrukturą. Charakterystyka terenu, specyfika działań, a także czynniki niezależne od nas powodują, że rzadko jest ono idealne. Mimo to uważam, że strażacy biorący udział w działaniach gaśniczych w Grecji nie mogą narzekać na miejsce i organizację aspektu socjalno-bytowego. W dużej mierze to zasługa dobrej współpracy z Grekami. Bardzo pomocne były lokalne organizacje pozarządowe, tzw. NGO. Przy tej okazji należy też wspomnieć o przedstawicielach Polonii, którzy poza życzliwością wspierali moduł GFFFV Poland realnym działaniem.

Najmocniejsza strona komponentu logistycznego, jak i całego modułu to ludzie, zespół fachowców znających się na swoje pracy. Z wieloma z nich miałem przyjemność prowadzenia działań w Szwecji i innych misjach. W mojej ocenie są to cisi bohaterowie, którzy przez 24 godziny na dobę działają, by koledzy z pierwszej linii nie musieli martwić się o rzeczy niezwiązane z działaniami gaśniczymi, w tym naprawy sprzętu, a w obozie mieli maksimum komfortu, by móc się zregenerować i odpocząć. Ich mocną strona są także doświadczenia zebrane przez wiele lat podczas ćwiczeń, a przede wszystkim misji. One pozwalają na rozwój modułu, czyniąc go „produktem eksportowym”. Elementy, które musimy poprawić, to wyposażenie modułu (nie tylko GFFFV) w sprzęt bytowy przystosowanych do wysokich temperatur. Mówię tu o klimatyzatorach, siatkach zacieniających. Problemem też jest niedostateczne wyposażenie strażaków w indywidulany sprzęt pozwalający na sprawniejsze funkcjonowanie w działaniach poza granicami kraju w wysokich temperaturach.

Musimy ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć, nie zapominając o nieuchronności wymiany pokoleniowej i przekazywaniu wiedzy młodszym kolegom, by zapobiec powstaniu dziury pokoleniowej. I by nasi następcy nie musieli wyważać otwartych drzwi.

Działania w Grecji były moją czwartą misją zagraniczną, a drugą w ramach modułu GFFFV Poland. Każda z nich różniła się od siebie, chociażby różnorodnością kulturową, obszarem działania, a także warunkami terenowymi. Warto zaznaczyć, że pierwszy raz w historii podczas misji nastąpiła relokacja BoO. Działania w Grecji pokazały mi, jak ważne jest doświadczenie zgromadzone podczas wcześniejszych akcji poza granicami państwa, a także dobrze dobrany zespół ludzi zajmujących się wsparciem i dowodzeniem. I tu wielkie ukłony w stronę dowódcy i zastępcy modułu GFFFV Poland. Za stworzenie zespołu fachowców, którzy potrafią w bojowych warunkach stworzyć świetną atmosferę i wykonać kawał dobrej roboty.

Grecja. Żywioł jest blisko, fot. Piotr Zwarycz / KG PSP

do góry