• Tłumacz języka migowego
Historia i tradycje Jerzy Gutkowski

Gaszenie pożarów w latach 1910-1914

15 Grudnia 2022

W latach poprzedzających pojawienie się pierwszego numeru „Przeglądu Pożarniczego” oraz następujących zaraz po tym wydarzeniu o kształcie ochrony przeciwpożarowej w Polsce przesądzały przepisy i systemy panujące w trzech państwach zaborczych. Nie brakowało jednak inicjatyw zmierzających do wypracowania własnego modelu. 

Straże pożarne

Rysunek „Do ognia” Wacława Pawliszaka / fot. „Tygodnik Ilustrowany”, nr 4 z 28 (15) stycznia 1905 r. Po 1906 r. praktycznie we wszystkich zaborach ochotnicze straże pożarne - czy ogniowe, jak wówczas jeszcze je nazywano - mogły powstawać i działać bez większych przeszkód, choć (poza Galicją) pod ścisłym nadzorem. Na bardziej liberalną politykę okupantów, szczególnie Rosji, miała wpływ rewolucja 1905 r., wojna rosyjsko-japońska oraz pogarszające się stosunki międzynarodowe w Europie, również między zaborcami. By powołać straż w zaborze austriackim, należało spełnić wymagania przepisów ustawy o stowarzyszeniach z 15 listopada 1867 r. i ustawy o policji ogniowej z 10 lutego 1891 r. (obowiązywała w miastach i miasteczkach Królestwa Galicji i Lodomerii z Wielkim Księstwem Krakowskim). W Królestwie Polskim, czyli zaborze rosyjskim, najważniejsza była zgodność statutu straży występującej o zarejestrowanie ze statutem wzorcowym, zawartym w ustawie normalnej straży ogniowych w Królestwie Polskim z 12 grudnia 1898 r. Oczywiście władze rosyjskie niezmienne zachowywały czujność, by działalność straży nie wychodziła poza ustalone ramy. W zaborze pruskim (niemieckim) strażactwo ochotnicze miało najdłuższe tradycje, ale aktywność w nim Polaków była bardzo ograniczana. Władze policyjne, od których zależało wydanie pozwolenia na utworzenie straży, wymagały, by odpowiedni odsetek członków stanowili obywatele narodowości niemieckiej. Nawet w tych strażach, w których Polacy liczebnie przeważali, w zarządach Niemcy musieli mieć większość.

O polskiej specyfice popularyzowania zagadnień ochrony przeciwpożarowej na wsiach możemy mówić na przykładzie zaboru austriackiego. Działające w Galicji założone przez polskich ziemian Towarzystwo Kółek Rolniczych (TKR) miało na celu szerzenie oświaty i solidaryzmu społecznego wśród ludności wiejskiej. W ramach działalności Towarzystwa powstawały biblioteki i czytelnie, organizowane były kursy, zbyt produktów rolnych, TKR wydawało książki i własny periodyk, popularyzowało wiedzę o nowoczesnym rolnictwie, a od 1903 r. zakładane były ochotnicze straże pożarne. W 1914 r. TKR zrzeszało 2081 kółek rolniczych, przy których powstało 497 straży pożarnych.

Sikawka parowa na ulicach Warszawy - rekonstrukcja / fot. zbiory Centrum Edukacji i Historii Warszawskiej Straży PożarnejA jak wyglądała sytuacja ze strażami zawodowymi? W Galicji zasady ich powstawania określała przywołana wyżej ustawa o policji ogniowej. W myśl jej przepisów w każdym mieście lub miasteczku miała zostać zorganizowana straż pożarna gminna, czyli zawodowa (gmina zatrudniała strażaków i utrzymywała sprzęt), lub ochotnicza. W mniejszych miejscowościach, gdzie istniejąca już straż ochotnicza zobowiązała się do wypełniania zadań i obowiązków straży pożarnej gminnej, odpadała potrzeba powoływania tej drugiej. W miastach liczących powyżej 10 tys. mieszkańców musiał zostać natomiast obowiązkowo zorganizowany korpus straży pożarnej gminnej, bez względu na istnienie straży ochotniczej. Przepisom tym podlegało 71 wymienionych w ustawie miast i miasteczek.

W Królestwie Polskim nie było tak konkretnych przepisów, ale, co ciekawe, Rosjanie woleli, by w dużych miastach, z rozwiniętym przemysłem, zakładano straże zawodowe, gdyż łatwiej im było sprawować nad nimi nadzór. Poza Warszawą zawodowe straże pożarne działały, z różnym powodzeniem i przez różny okres, w Kielcach, Lublinie, Łodzi, Siedlcach i Zamościu. Ich powstawanie i funkcjonowanie było w dużej mierze zależne od zasobów kasy miejskiej, bo utrzymanie zawodowej jednostki kosztowało sporo. Szczególną specyfikę miała straż łódzka, która w 1913 r. składała się z dziewięciu oddziałów, w tym czterech fabrycznych i pomimo swej pełnej dyspozycyjności i dobrego wyszkolenia nosiła nazwę Łódzkiej Straży Ogniowej Ochotniczej.

Reasumując: pod koniec 1913 r. w Królestwie Polskim było zarejestrowanych 557 ochotniczych straży ogniowych, pięć zawodowych i 39 fabrycznych. W Galicji było to odpowiednio 890 i 30, a o strażach fabrycznych brak danych. Najtrudniej o statystykę z zaboru niemieckiego, gdyż składają się na nią dane pochodzące z różnych lat (w przedziale 1900-1914) ze Śląska, Wielkopolski i Pomorza. Uwzględniając informacje podane za źródłami niemieckimi przez Dariusza Faleckiego w artykule „Działalność Prowincjonalnego Związku Straży Pożarnych Śląska w latach 1863-1939 (Zeszyty Naukowe SGSP, 2019, nr 69) można przyjąć, że na ziemiach zaboru niemieckiego na początku XX w. działało łącznie 1081 ochotniczych straży pożarnych (w tym 896 na Dolnym i Górnym Śląsku), 48 straży obowiązkowych, 15 fabrycznych i przynajmniej dziewięć zawodowych.

W tym czasie wszystkie straże, poza tymi z Królestwa Polskiego, miały możliwość zrzeszania się w strukturach związkowych, utworzonych w celu udzielania pomocy jednostkom strażackim w sprawach fachowych i organizacyjnych. Chodziło o wypracowanie wspólnych wzorów umundurowania, odznak, regulaminów, programów szkoleń itp. Związki strażackie organizowały wystawy sprzętu gaśniczego, przeprowadzały szkolenia i zwoływały zjazdy, na których przedstawiciele straży z różnych stron kraju wymieniali się doświadczeniami. W Galicji rolę taką spełnił Krajowy Związek Ochotniczych Straży Pożarnych w Królestwie Galicji i Lodomerii z Wielkim Księstwem Krakowskim, a w zaborze niemieckim były to: Prowincjonalny Związek Straży Pożarnych Śląska, Poznański Prowincjonalny Związek Straży Pożarnych i Pomorski Związek Prowincjonalny Straży Pożarnych. W zaborze rosyjskim starania działaczy, wśród nich Bolesława Chomicza, doprowadziły do tego, że w kwietniu 1915 r. władze rosyjskie zatwierdziły statut Towarzystwa św. Floriana, jako ogólnokrajowej organizacji zrzeszającej straże z Kongresówki. Ze względu na sytuację wojenną dopiero we wrześniu 1916 r. udało się zorganizować w Warszawie zjazd strażaków reprezentujących 302 straże ogniowe ze wszystkich guberni Królestwa, z wyjątkiem suwalskiej. 

Stan bezpieczeństwa pożarowego

Obraz bezpieczeństwa pożarowego jest odbiciem regulacji prawnych i podejścia do spraw ochrony przeciwpożarowej w poszczególnych państwach okupujących ziemie polskie. Mimo że najmniej polskojęzycznej literatury dotyczy sytuacji w zaborze niemieckim, wiemy, że w początkach XX stulecia sprawy bezpieczeństwa pożarowego były tu najlepiej uporządkowane. Powszechnie stosowane budownictwo ogniotrwałe, docenianie znaczenia ubezpieczeń od ognia, przeważnie zresztą obligatoryjnych, oraz dobra sieć straży pożarnych (ochotniczych, fabrycznych, obowiązkowych i zawodowych) sprawiały, że proporcjonalnie do zaludnienia paliło się w zaborze niemieckim najmniej, a straty pożarowe nie były tak dotkliwe, jak w innych częściach podzielonego państwa.

Strażacy na wozie rekwizytowym przed I Oddziałem WSO na ul. Nalewki / fot. zbiory Centrum Edukacji i Historii Warszawskiej Straży PożarnejNajgorsza sytuacja panowała w Królestwie Kongresowym, gdzie według danych z 1914 r. aż 86% budynków było drewnianych, 78% pokrytych słomą, a tylko 12% miało pokrycie dachowe ogniotrwałe. W dziesięciu miastach gubernialnych (stolicach guberni) budynki drewniane stanowiły średnio 55%, murowane 36%, a w konstrukcji mieszanej (najczęściej był to tzw. mur pruski) 9%. Te nieco lepsze proporcje w dużych miastach uzmysławiają, jak tragiczna sytuacja panowała na wsiach i w małych miasteczkach. Dla przykładu: w Węgrowie budynki drewniane stanowiły 96%, w Garwolinie 95%, w Biłgoraju 93%, w Mińsku Mazowieckim 92%. Największy wpływ na zagrożenie pożarowe w małych miejscowościach i wsiach w tzw. ulicówkach miała gęsta zabudowa, bez zachowania odpowiednich odległości pomiędzy budynkami. Skutkiem tego były liczne pożary masowe, czyli takie, w których pastwą ognia padało więcej niż 25 obiektów. W 1904 r. w Przysusze (pow. Opoczno) spłonęło 459 budynków, w Łaskarzewie (pow. Garwolin) 385. W 1907 r. w Zwoleniu pożar zniszczył 454 budynki, a w Nowym Dworze 415. W latach 1904-1910 odnotowano 244 pożary masowe, w których zniszczeniu uległo 31741 budynków, czyli średnio w jednym pożarze 130. W latach 1903-1912 całkowicie lub częściowo spłonęło ponad 220 tys. obiektów budowlanych. Aby złagodzić konsekwencje społeczne pożarów, ustawą z dnia 10 czerwca 1900 r. wprowadzono przepis stanowiący, że „wszystkie budynki prywatne i publiczne obowiązkowo podlegają wzajemnemu ubezpieczeniu od ognia” (fundusz na odszkodowania pochodzi tylko ze składek). Do szacowania wartości ubezpieczanych budowli i wyceny strat pożarowych powołano wykwalifikowanych taksatorów. Ujednolicono składki ubezpieczeniowe, które okresowo wyznaczało teraz MSW w Petersburgu. Zlikwidowano obowiązującą od 1870 r. górną granicę odszkodowania 5 tys. rubli.

W Galicji ustawą o policji ogniowej każda gmina została zobowiązana do wydania regulaminu ogniowego. Miasta dzielono na dzielnice, w których wybierano dzielnicowego delegata ogniowego, nadzorującego przestrzeganie przepisów przeciwpożarowych i postanowień regulaminów. W każdym z regulaminów znajdował się m.in. rozdział dotyczący obowiązków związanych z czyszczeniem kominów i utrzymywaniem ich w należytym stanie technicznym. Jednym z podstawowych działań mających uchronić miasta przed pożarami masowymi było wyznaczanie rejonów ognioodpornych, czyli takich, w których stawiano budynki tylko z materiałów ogniotrwałych. Rejony te wyznaczały rady miejskie, przeważnie na podstawie opinii specjalnie w tym celu powoływanych komisji. Bywało, że rejony po jakimś czasie rozszerzano, np. po pożarach w Nowym Sączu w 1911 r. strefą ogniotrwałą objęte zostało całe miasto. 

Jak i czym gaszono

Wiadomo od dawna, że na skuteczność działań gaśniczych wpływają przede wszystkim trzy elementy: czas powiadomienia straży o pożarze, wyszkolenie strażaków uczestniczących w akcji i sprzęt, jakim dysponują. Początek końca ery jazdy do pożaru „na dym” stanowiło w miastach rozpowszechnienie telegrafu. Już w latach 80. XIX w. z Warszawską Strażą Ogniową (WSO) połączonych było telegrafem dwanaście szafek alarmowych w części lewobrzeżnej miasta i siedem na Pradze. W Krakowie zainstalowano w 1887 r. telegraf firmy Siemens, pełniący funkcję publicznej sygnalizacji alarmowo-pożarowej. Urządzenie to, modernizowane, działało do 1970 r. W telegraf tej samej firmy wyposażono w 1903 r. Katowice, gdzie do trzech linii dozorowych podłączono 22 punkty powiadamiania o pożarze. Telegraf nie zachwycał jednak zbyt długo, bo szybko znalazł uznanie telefon, opatentowany w marcu 1876 r. przez Alexandra Grahama Bella. Do uruchomionej w 1882 r. pierwszej w Warszawie centrali telefonicznej podłączono około 160 abonentów, w tym cztery oddziały WSO. Wynalazek i związane z nim dobrodziejstwa wywołały duże zainteresowanie, czego efektem stało się dosyć szybkie upowszechnianie łączności telefonicznej w stolicy. W 1913 r. zarejestrowanych było już prawie 30 tys. telefonów w mieszkaniach, urzędach i aparatów ulicznych. Czatownie strażackie straciły na znaczeniu, ale w Warszawie rozebrano tylko jedną, w Oddziale I na Nalewkach, jako że była drewniana.

Samochód osobowo-rekwizytowy, który Miejska Straż Pożarna w Krakowie otrzymała w 1907 r. do jazd próbnych / fot. „Nowości Ilustrowane” nr 40 z 5 października 1907 r.Wynaleziony w XVIII w. przez Thomasa Newcomena, a później udoskonalony przez Jamesa Watta silnik parowy trafił do pożarnictwa w 1830 r., kiedy to sikawkę parową wykonała Fabryka Maszyn Johna Braithwaite’a. Pierwsza sikawka parowa dla Warszawskiej Straży Ogniowej została zakupiona w 1864 r., a kolejne dwie w następnym. Służyły one blisko 20 lat. W 1884 r. wymieniono je na trzy nowocześniejsze i wydajniejsze sikawki firmy Shand Mason. Trafiły do oddziałów: I, II i IV. Pozostałe dwa oddziały otrzymały sikawki parowe dopiero po zakupach dokonanych w 1911 r. Wszystkie sikawki były przystosowane do zaprzęgu konnego, załogę stanowiło od sześciu do ośmiu osób: dowódca, woźnica, maszynista, palacz i czterech strażaków. Ogień pod kotłem rozpalany był już w strażnicy, bo czas potrzebny na osiągnięcie ciśnienia roboczego wynosił około 10-15 min, a więc mniej więcej tyle, ile dojazd do pożaru. Wydajność tych nowszych sikawek parowych wynosiła przeważnie 1600 l/min. Dawało to możliwość operowania prądami wody na dużą odległość, bez forsownego machania ramionami pompy, nieodzownego w przypadku jeszcze wówczas powszechnych sikawek ręcznych. W jednym ze swoich licznych tekstów o pracy strażaków Bolesław Prus tak relacjonował w „Kronikach” gaszenie pożaru budynku na rogu Królewskiej i Krakowskiego Przedmieścia: „W oknach czwartego piętra i na szczycie płonącego domu lśniły się mosiężne hełmy strażaków, którzy chodzili z taką swobodą po brzegach dachu, jakby tam dla nich specjalnie pourządzano wygodne asfaltowe chodniki. […] Tymczasem potężne strumienie wody z sykiem lały się na dach już dobrze rozgrzany. W jednym z okien szturmowanego domu, od Krakowskiego Przedmieścia, ukazała się sznurowa drabinka, w drugim, od Królewskiej ulicy, gruba kiszka parowej sikawki”.

Pod koniec XIX w. Warszawa mogła się szczycić łatwym i wygodnym dostępem do wody, która w 1886 r. popłynęła nowoczesnym w skali europejskiej systemem wodociągowym, zaprojektowanym na zlecenie prezydenta Starynkiewicza przez Williama Lindleya (wcześniej istniał już w Warszawie wodociąg zaprojektowany przez Henryka Marconiego, ale okazał się za mało wydajny). W Warszawie pojawiły się liczne hydranty, które znacząco ułatwiały strażakom zaopatrzenie w wodę gaśniczą.

Sam wyjazd oddziału WSO do akcji odbywał się z wielkim szykiem. Przed wszystkimi zaprzęgami jechał konno brandmajster, za nim dwie sikawki konne, dalej sześć beczkowozów (liczba ta zmniejszała się wraz z rozwojem sieci wodociągowej), którymi powoziło po dwóch ludzi, następnie jeden lub dwa omnibusy wiozące strażaków i wóz rekwizytowy ze sprzętem. Cały taki tabor oddziałowy nazywano obozem, a liczył on około 40 osób. Każdy pojazd, oprócz beczkowozów, sygnalizował swój przejazd biciem w dzwon zawieszony nad głową strażaka siedzącego obok woźnicy. Strażak zwiadowca-przewodnik ostrzegał przechodniów i inne pojazdy sygnałem granym na trąbce. Taki schemat obowiązywał w Warszawie do czasu objęcia komendantury WSO przez Józefa Tuliszkowskiego we wrześniu 1915 r. Warto wspomnieć, że Tuliszkowski podzielił każdy oddział na trzy plutony. Do akcji wyjeżdżał nie cały obóz, jak dotychczas, lecz najpierw pierwszy pluton, nazywany pogotowiem, składający się z jednego wozu, zabierającego ośmiu ludzi i komplet sprzętu potrzebnego do ugaszenia małego pożaru - a takie stanowiły większość. Drugi pluton wyjeżdżał od razu, gdy informacja o pożarze wskazywała na jego duże rozmiary, lub wezwany na pomoc pogotowiu. Jego siłę tworzyło 20 strażaków na dwóch lub trzech wozach, sikawka parowa, wóz rekwizytowy z wieloma odcinkami węży i drabina mechaniczna. Trzeci pluton, w którego skład wchodził omnibus, sikawka i kilka beczkowozów, przeznaczony był do wyjazdu na peryferie, gdzie nie było hydrantów lub jako wsparcie przy dużych pożarach.

W stosunku do drugiej połowy XIX w. początek nowego stulecia nie przyniósł większych zmian w sposobie gaszenia pożarów w małych miastach i na wsiach. Ochotnicze straże pożarne posiadały przede wszystkim sikawki ręczne różnej wielkości: czterokołowe, dwukołowe i przenośne. W ich wyposażeniu były też czterokołowe i dwukołowe beczki na wodę, węże do sikawek, drabiny (hakowe i mechaniczne), wozy rekwizytowe i sprzęt pomocniczy: bosaki, topory, tłumice, wiadra itp. Do wyjątków należały straże ochotnicze posiadające sikawki parowe. Jedną z tych nielicznych była OSP w Pabianicach, wyposażona w 1912 r. w dwie takie maszyny, zakupione przez miejscowych przedsiębiorców. W strażach fabrycznych, tworzonych i urządzanych przez właścicieli dużych zakładów, sprzęt gaśniczy był zdecydowanie lepszy. Ale jedną z najlepiej wyposażonych technicznie jednostek straży stanowiła miejska OSP w Kaliszu. W 1913 r. poza sikawką parową i ośmioma ręcznymi z zasobem węży posiadała sikawkę motorową, czyli motopompę - pierwszą w Królestwie Polskim, a podobno nawet w całym Cesarstwie Rosyjskim. Najwcześniej, już pod koniec XIX w., sikawki motorowe zastosowano w Niemczech, przy czym były to ciężkie urządzenia na czterokołowym podwoziu. Pierwszą przenośną motopompę wyprodukowała firma Konrada Rosenbauera z Linzu w 1910 r. Według znawcy historii techniki pożarniczej, nieżyjącego już pułkownika Henryka Kalicieckiego, straże pożarne w Kongresówce i Galicji (bez Warszawy, Łodzi i Krakowa) dysponowały w 1913 r. następującym sprzętem (PP nr 8/1978): 3079 sikawkami (w tym 37 motopompami) i 3975 beczkowozami (w tym 992 metalowymi), miały też 501 konnych wozów rekwizytowych, 78 938 m węży tłocznych i 11 047 m węży ssawnych. 

Początki motoryzacji

Wynalezienie telefonu zrewolucjonizowało absolutnie wszystko / fot. Wikipedia / domena publicznaEfektem XIX-wiecznych odkryć i wynalazków technicznych były m.in. liczne konstrukcje samobieżnych pojazdów, które szybko trafiły do wyposażenia niektórych straży pożarnych, przeważnie w dużych i zamożnych miastach. Najpierw udoskonalono sikawkę parową, dokładając do niej drugą maszynę parową napędzającą układ jezdny. Ciężar tych pojazdów, przy małej ilości dróg utwardzonych, ograniczał możliwości dojazdu do pożaru. Dużą trudność sprawiała też konieczność stałego utrzymywania ognia w palenisku. W efekcie konstrukcje te nie znalazły powszechnego zastosowania w strażach pożarnych. Kolejnym rozwiązaniem, wprowadzonym na przełomie XIX i XX w., były samochody z napędem elektrycznym. Pierwsze dwa takie pojazdy trafiły w 1902 r. do straży w Hanowerze, a nieco później do Monachium i Berlina. Niemieckie doświadczenia wykazały, że samochody o napędzie elektrycznym są w strażach pożarnych bardziej przydatne niż parowe, jednakże i one nie znalazły szerokiego zastosowania z powodu ograniczonego zasięgu oraz kłopotliwego i kosztownego ładowania akumulatorów. Dopiero po zastosowaniu w samochodach silników spalinowych rozpoczął się prawdziwy przełom w wyposażeniu technicznym straży pożarnych. Pierwsze samochody pożarnicze nie były przystosowane do przewożenia sprzętu gaśniczego, służyły głównie jako środek transportu dla strażaków, sztabu lub komendanta. Od takich właśnie osobówek rozpoczęło się w 1900 r. motoryzowanie straży paryskiej. W 1906 r. samochód benzynowy marki Beckmann posiadało już dowództwo straży we Wrocławiu, gdzie samochody te były właśnie produkowane. W pierwszych latach XX w. cieszyły się one dużym uznaniem. W rozegranym w 1903 r. rajdzie samochodowym na trasie Wrocław-Wiedeń zdobyły trzy pierwsze miejsca. Wybuch I wojny światowej zakończył dobrą passę ich twórców i producentów, obecnie jest na świecie podobno tylko jeden samochód tej marki. Dłużej na rynku motoryzacyjnym działała w Szczecinie fabryka Stoewer. Automobil tej firmy zakupiła dla komendanta w 1908 r. straż pożarna w Szczecinie. Wyraźnie bliskość producenta sprzyjała wyposażaniu jednostek strażackich w samochody. W pozostałościach po zakładach Stoewer produkowany był w PRL-u kultowy motocykl Junak.

Ochotnicza Straż Pożarna w Starym Sączu w 1912 r. / fot. archiwum OSP w Starym SączuW kolejnych latach zaczęto montować w pożarniczych samochodach spalinowych pompy, a w 1909 r. firma Metz wyprodukowała pierwszy samochód gaśniczy z autopompą i zbiornikiem na wodę. Pojawiły się też drabiny samochodowe (wcześniej Magirus montował drabiny na samochodach parowych - pierwszą w 1904 r.). W 1910 r. wrocławska straż pożarna posiadała 26-metrową drabinę Magirusa na podwoziu Daimlera oraz dwa samochody gaśnicze. Straż poznańska otrzymała w 1911 r. (na stronie internetowej poznańskiej KM PSP podany jest 1912 r.) od razu cztery samochody: z drabiną, dwa gaśnicze i osobowy.

Drabina pożarnicza Magirus, 1904 r. / fot. Wikipedia / domena publicznaW Krakowie zaczęło się fatalnie. Wielkim orędownikiem szybkiej motoryzacji był tu naczelnik Miejskiej Straży Pożarnej Feliks Nowotny. Uważał, że zakup nowoczesnego sprzętu nie tylko umożliwi szybki dojazd do pożarów, ale znacznie zmniejszy koszty generowane utrzymywaniem koni. By przekonać do pomysłu rajców, porozumiał się z jedną z wiedeńskich firm, która w październiku 1907 r. wypożyczyła krakowskiej straży nowy model benzynowego samochodu osobowo-rekwizytowego zabierającego dziesięć osób. Automobil był czterokrotnie z powodzeniem wykorzystywany podczas akcji gaśniczych. Niestety, podczas kolejnej jazdy do pożaru, w nocy z 3 na 4 listopada, doszło do śmiertelnego wypadku. Wydarzenie to odbiło się szerokim echem, bo był to w Krakowie pierwszy wypadek śmiertelny z udziałem samochodu. Na najbliższym posiedzeniu Rady Miejskiej radny Ignacy Daszyński powiedział: - Rzecz ta jest związana z używaniem automobilu, który gmina ma kupić dla straży pożarnej. Chciałbym się tu dowiedzieć, jak rzecz się ma z tym automobilem. Całe miasto zgorszone jest wypadkiem. Sprawa upadła, samochód odesłano. Temat powrócił dopiero po 7 latach. Z chwilą wybuchu I wojny światowej Miejska Straż Pożarna w Krakowie została zmilitaryzowana i przeszła pod komendę wojskowego dowództwa austriackiego. Naczelnik Feliks Nowotny przekonał nowych zwierzchników, że zmotoryzowanie znacznie poprawi skuteczność gaśniczą, tak ważną w warunkach wojennych. W październiku 1914 r. trafiły do krakowskiej straży dwa samochody osobowo-rekwizytowe wyprodukowane w zakładach Wiener Neustadt.

Warszawska Straż Ogniowa była niestety pod względem zmotoryzowania daleko w tyle za większością zawodowych straży, które powstały przecież dużo później od niej. Wprawdzie na początku 1914 r. wypożyczono od niemieckiej firmy Büssing samochód do przeprowadzenia prób i testów, które wypadły pomyślnie, ale na pierwszy samochód musieli warszawscy strażacy czekać jeszcze 2 lata. Podstawę stanowiły zatem ciągle pojazdy konne. W 1913 r. w stajniach pięciu oddziałów WSO czuwały w sumie 193 konie.

Wybuch konfliktu światowego w 1914 r. i przetaczające się przez polskie ziemie fronty bitewne tylko zwiększały zagrożenie pożarowe, ale w miarę rozwoju sytuacji wojennej i międzynarodowej coraz mniej mglista stawała się nadzieja, że w końcu Polacy zaczną sami decydować o swoich sprawach, w tym również o ochronie przeciwpożarowej.

 

Jerzy Gutkowski należy do grona pierwszych absolwentów Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej. Jest autorem publikacji dotyczących historii pożarnictwa. Był współzałożycielem kwartalnika „Pożarniczy Przegląd Historyczny” (ukazującego się w latach 1982-1989), a w latach 1982-1984 jego redaktorem prowadzącym.

 

Literatura

  • J. Gutkowski, Warszawska Straż Pożarna 1836-2016, Warszawa 2016.
  • J. Gutkowski, Ochotnicza Straż Pożarna w Starym Sączu 1874-2019, Stary Sącz 2019.
  • P. Matusak, Tradycje i profil ideowy ruchu strażackiego w Polsce, [w:] „Z dziejów ochotniczych straży pożarnych” - Zeszyty Historyczne ZOSP RP, t. VI, Warszawa 2007.
  • J. Moniczewski, L. Buczak, A tu się pali jak cholera! Szkice z dziejów Krakowskiej Straży Pożarnej, Kraków 2010.
  • T. Olejnik, Towarzystwa Ochotniczych Straży Ogniowych w Królestwie Polskim, Warszawa 1996.
  • W. Pilawski, Historia sikawek, motopomp i samochodów pożarniczych, Warszawa 1994.
  • S. Rejman, Działalność samorządów gminnych w zakresie bezpieczeństwa i porządku publicznego w znaczniejszych miastach zachodniogalicyjskich w latach 1889-1914, Rzeszów 2013.
  • J. Skorupski, 100 lat motoryzacji straży pożarnych w Warszawie, Warszawa 2021.
  • R. Szaflik, Dzieje ochotniczych straży pożarnych w Polsce do 1939 r., [w:] „I Sympozjum Historyczne Związku Ochotniczych Straży Pożarnych”, Warszawa 1979.
Jerzy Gutkowski Jerzy Gutkowski

Jerzy Gutkowski należy do grona pierwszych absolwentów Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej. Jest autorem publikacji dotyczących historii pożarnictwa. Był współzałożycielem kwartalnika „Pożarniczy Przegląd Historyczny”.

do góry