• Tłumacz języka migowego
Historia i tradycje

Garść wrażeń z zagranicy

4 Sierpnia 2016

Jadąc na miesięczny wypoczynek nad morze, na Belgijskie wybrzeże, postanowiłem zwiedzić niektóre lepiej urządzone straże w Niemczech.

Latem 1914 r. jeden z założycieli „Przeglądu Pożarniczego” i zarazem członek komitetu redakcyjnego inż. Józef Tuliszkowski wybrał się na urlop do Ostendy.

W drodze do tego popularnego belgijskiego kąpieliska nad Morzem Północnym odwiedził Berlin, Kolonię i Aachen (Akwizgran). Będąc już w Ostendzie, zdecydował się na krótki wypad do Londynu.

We wszystkich tych miastach wizytował straże pożarne, zapoznając się z ich organizacją, sprzętem i taktyką działania. Obserwacjami, które tam poczynił, podzielił się z czytelnikami „Przeglądu Pożarniczego” w cyklu gawęd pod wspólnym tytułem „Garść wrażeń z zagranicy”. Pierwszy odcinek ukazał się w PP nr 8 z 1914 r. Następne dwa musiały poczekać na druk do 1917 r. - zostały opublikowane po uzyskaniu zgody na wznowienie wydawania czasopisma przez okupacyjne władze niemieckie (PP nr 9-10 i 18-19). Kolejne trafiły do czytelników w numerach 17-18, 19-20, 21-22 i 23-24 z 1918 r. (ten ostatni nosi datę 29 listopada, ukazał się zatem już we wskrzeszonej po zaborach Polsce).

Garść wrażeń z zagranicy

Lektura tych wspomnień zachwyca bogactwem i szczegółowością obserwacji zarówno w kwestiach fachowych, jak i podróżniczych, obyczajowych oraz politycznych. Ujmuje także pięknem języka. Publikując zapiski inż. Tuliszkowskiego w wakacyjnych edycjach „Przeglądu Pożarniczego”, postanowiliśmy powstrzymać się od jakichkolwiek ingerencji redakcyjnych, zachowując oryginalną formę - także pisownię, gramatykę i składnię z epoki. Również zgodnie z oryginałem wszelkie przypisy poczynione przez Józefa Tuliszkowskiego oznaczyliśmy gwiazdką. Niezbędne naszym zdaniem objaśnienia pochodzące od redakcji są oznaczone cyframi.

Tak się złożyło, że kolega mój z Kijowskiej Ochotniczej Straży, a obecny naczelnik główny Miejskiej Straży Kijowa (t. zw. brandmajor) p. Jan Pruski jechał wysłany przez radę miasta dla zbadania lepszych urządzeń straży ogniowych zagranicą i zatrzymał się w Warszawie. Zamieszkał p. Pruski u naszego wspólnego kolegi z Kijowskiej Straży p. Fiedotowa, kapitana V Oddziału Warsz. Straży Ogniowej i obaj namówiliśmy go, aby nam towarzyszył do Berlina.

Trzech więc zapalonych a, pochlebiam sobie, niezłych strażaków, zbratanych kilkoletniem wędzeniem się w dymie częstych i dużych Kijowskich pożarów, wyruszyło na zwiady do jednej z lepszych straży: do Berlińskiej. Postanowiliśmy dzielić się spostrzeżeniami ku obopólnej większej korzyści. Jako znający niemiecki język, byłem tłómaczem.

Przedewszystkiem udaliśmy się do głównej siedziby do Centralnego oddziału (Central- lub Haupt-Feuerwache). Ten oddział zastaliśmy w fazie reorganizacji: tabor z konnego przechodził na samochodowy. Mogliśmy więc skorzystać i obejrzeć wóz rekwizytowy, drabinę, sikawkę gazową z konnym pociągiem *).

Remizę urządzono tu według przestarzałego typu. Osobno stoją narzędzia, a osobno po drugiej stronie podwórza mieści się stajnia, w której jednak konie ustawiane są głową do wejścia.

Remiza przytem mieści się przy ulicy, mając cztery szerokie bramy otwierające się za jednem pociągnięciem dźwigni. Za-przęganie odbywa się w remizie, do której od strony podwórza też prowadzą bramy.

Tego rodzaju urządzenie jest przestarzałe, bo daleko jest wygodniej, jeżeli remiza zbudowana jest w głębi podwórza, które oddziela od ulicy wysoka krata z szeroką bramą do wyjazdu. Tak teraz budowane są wszystkie prawie remizy. Takie też zastaliśmy zabudowania XI oddziału, który zwiedziliśmy tego samego jeszcze dnia.

Jest to jeden z nowszych oddziałów, zaopatrzony cały w samochody.

Tych jest cztery:

  1. Gazowa sikawka ze zbiornikiem o pojemności około 500 litrów z dwiema butlami z płynnym kwasem węglowym [1], za pomocą którego woda silnym prądem trwającym 3-4 minuty pod silnem ciśnieniem odrazu po przybyciu do ognia może być podana. Czas wystarczający w zupełności, aby urządzić połączenie motorowej sikawki z wodociągiem i przeprowadzić kilka węży z prądownicami wprost od hydrantów.
    Na gazowej sikawce, która pędzi do pożaru, na przedzie taboru, są dwie drabinki hakowe, przyrząd ratunkowy Honiga, hełm dymowy, elektryczne przybory (nożyce, cęgi z gumowemi rączkami, gumowe rękawice, kalosze, gumowy kobierczyk i t.p.), gazowe narzędzia do przerwania gazociągu, różne piły, haki, drągi, topory i t.p. narzędzia do demontowania. Oprócz tego znajduje się tu apteczka doskonale zaopatrzona, składane nosze oraz przyrząd z tlenem do ożywiania omdlałych, lub oczadziałych t. zw. „Pulmotor”.
    Wszystko to doskonale ułożone i dopasowane w osobnych łatwo wysuwanych skrzynkach, znajdujących się pod siedzeniami.
    Z tyłu za tą sikawką, jak również za wozem rekwizytowym i za motorową sikawką, jest zdejmowane dwukołowe zwijadło z odpowiednią ilością węży tłoczących gumowanych. Zdejmowanie urządzone bardzo niepraktycznie: na dwóch przegubach (szarnierach) na końcach ramy samochodowej przymocowane są z tyłu dwie rynienki, do których po spuszczeniu ich na ziemię, wtaczają się koła zwijadła: poczem one wraz ze zwijadłem muszą być podniesione do góry i rączka zwijadła przymocowuje się za specjalną zaczepkę.
    Dla zdjęcia zwijadła zaczepka podnosi się nieco i zwijadło wraz ze swem gniazdem (rynienkami) dwóch strażaków opuszcza na ziemię i wytacza za rączkę z tych rynienek.
    Niepraktyczność tego rodzaju urządzenia leży w dużym ciężarze zwijadła, który do zdejmowania, a szczególnie włożenia zwijadła wymaga aż dwóch silnych ludzi.
    Kiedym brandmajstrowi, który nas oprowadzał, zwrócił uwagę, że to jest ciężkie, on rzekł: probieren Sie mal.
    Choć ułomnym nie jestem, ale, przyznam się, podniosłem z pewnym wysiłkiem i mam wrażenie, że z 8 pudów [2] musiało być węży. Nic dziwnego: na zwijadle wożą ze sto z górą metrów gumowanych węży dużego kalibru.
    O ileż jest lepsze urządzenie zwijadeł zdejmowanych w Kolonii i w Akwizgranie, dokąd pojechałem z Berlina, a co później opiszę.
    Drugie miejsce w taborze XI oddziału zajmuje:
  2. Wóz rekwizytowy do przewożenia ludzi i rekwizytów podobnych, jak na pierwszej sikawce, w większej ilości, szczególnie węży.
    Ludzi wogóle wyjeżdża 24-ch na całym taborze. Z tych po 6-ciu jedzie na sikawkach, gazowej i motorowej, 2-ch na drabinie mechanicznej i 10-ciu na wozie rekwizytowym.
    Wszystkie samochody są poruszane elektrycznością z silnej baterji akumulatorów, zapas której wystarcza na 50 kilometrów.
  3. Trzecią będzie drabina mechaniczna też samochodowa.
    W XI oddziele jest ona drewniana z 4 części, o całej wysokości 26 metrów, poruszana zgęszczonym kwasem węglowym. System drabiny Lieba. Obraca się ona dokoła na baszcie o lekkiej żelaznej konstrukcji. Może być poruszana i korbami.
  4. Sikawka motorowa też na elektrycznym samochodzie. Poruszana jest jednak sama pompa benzynowym motorem o sile 24 koni.
    System w całej Berlińskiej Straży przyjęty jest jeden: wszystkie są rotacyjne. W niewielkim leżącym bronzowym cylindrze wiruje walec z fosforbronzu, w którym dokoła w specjalnych podłużnych rowkach chodzą wzdłuż tam i z powrotem, równolegle do osi, bronzowe suwaki, poruszane krzywemi płaszczyznami, znajdującemi się w obu dnach cylindra.
    Krzywizny te są tak zbudowane, że każdy kolejny suwak coraz więcej się wysuwa, pędząc wodę przed sobą coraz silniej w specjalnych kanałach idących klinowo po obwodzie cylindra. Tym sposobem wytwarza się po jednej stronie coraz to większe ciśnienie, a po drugiej coraz to większa próżnia.
    Te pompy są w stanie ssać z 9 metrów głębokości, a dają do 15 atm. ciśnienia. Prąd jest obfity i silny, zużycie siły stosunkowo niewielkie.

Brand-dyrektor Berlińskiej straży ogn. p. Reichel jest wielkim zwolennikiem tego systemu i dlatego wszystkie Berlińskie miejskie sikawki są rotacyjne.

Jednak pompy rotacyjne mają swych przeciwników, twierdzących, że mogą one pracować tylko czystą wodą, brudna zaś, a szczególnie z piaskiem bardzo szybko wyciera i psuje suwaki.

Pokazywano mi przed paroma laty w Wiedniu cylinder suwakowej pompy, która podczas dużego pożaru pracowała jednak bez przerwy 29 godzin brudną wodą. Suwaki wprawdzie były znacznie wytarte, ale zastąpiono je szybko innymi nowymi.

W Niemczech jest daleko więcej zwolenników pomp odśrodkowych, które mają specjalnie małe pompki rotacyjne dla wytworzenia w wężu ssącym na początku działania pompy odpowiedniej próżni, gdyż sama pompa odśrodkowa (centryfugalna) nie może ssać nawet na 1 metr głęboko.

Wszystkie cztery wozy samochodowe tego taboru są jednego typu i rozmiaru, tylko wóz drabiny mechanicznej cokolwiek się z tej grupy wyróżnia.

Zwiedziliśmy szczegółowo sypialnie, czyste i widne, salę gimnastyczną, jadalnię, kąpiele i natryski oraz warsztaty mechaniczne. Przy sali jadalnej jest kuchnia gazowa, na której przygrzewają sobie strażacy obiady, przynoszone im z domów.

Niezmiernie praktycznem jest całe urządzenie dyżurów, polegające na tem, że większość strażaków t.j. żonaci mieszkają poza obrębem strażnicy, wynajmując mieszkania w pobliżu i przychodzą tylko na dyżury. Dwie doby są na strażnicy i tu sypiają i jadają, a trzecią dobę mają wolną. Ponieważ wszystkich w jednym oddziale jest około 40-stu, zatem zawsze do wyjazdu jest gotowy komplet z 24-26 ludzi. Dzięki temu w koszarach jest wzorowa czystość i porządek, harmonja i spokój, bo rodzinom przychodzić podczas dyżurów niewolno.

Jakżeż to inaczej wyglądają koszary strażackie u nas, gdzie mieszkają strażacy wraz z rodzinami. Nieporządek, hałas, krzyki dzieci, kłótnie bab i t.p. przyjemności.

Na mieszkania, które w Berlinie szczególnie w środkowych dzielnicach są bardzo drogie, strażacy otrzymują odpowiednie uposażenie i wogóle to w Berlinie jest 3-4 wyższe od naszego w Warszawie i dlatego można skompletować ludzi dzielnych a trzymających się straży po kilkanaście lat.

A u nas w Warszawie za 15-18 rb. [3] miesięcznie nikt nie chce długo służyć i komplet ciągle się zmienia, większość strażaków są to ludzie surowi, niewyrobieni a przytem w jednym oddziale bywa niezapełnionych wakansów po dwadzieścia kilka. Praktyczniej byłoby mniej mieć strażaków a za to płacić im po 30-40 rb. miesięcznie.

Brandmajster, oprowadzający nas, bardzo wiele dawał wyjaśnień.

Pokazał również szczegółowo sygnalizację elektryczną systemu Siemens & Halske. Urządził alarm niespodziewany. W ciągu 15 sekund cała straż i tabor stanęły gotowe do wyjazdu.

Strażacy bardzo szybko spuścili się z górnego piętra do remizy po specjalnie urządzonych pionowych drągach i ubrali się w swe rynsztunki, znajdujące się na samochodach.

Podczas alarmu wykazała się niezmierna sprawność i karność, ład i wzorowy porządek. Wszystko odbyło się w kompletnem milczeniu.

Podziękowaliśmy bardzo brandmajstrowi za wszystko; a on nam poradził zwiedzić najnowszy oddział XXIV-ty.

O tym oddziale jak również o Kolońskiej i Akwizgrańskiej straży pomówię w następnym numerze.

Jadąc do Belgji (w lipcu 1914 r.) w celu wypoczynku nad uroczymi brzegami morza, wstąpiłem po drodze do Kolonji, aby zwiedzić wystawę jubileuszową i jej urządzenia przeciwpożarowe.

Przemysłowo-rolnicza wystawa, obejmująca eksponaty przeważnie prowincji nadreńskich, była zorganizowana na wielką skalę.

Obrano duży obszar wzdłuż uroczego Renu na przeciwległym brzegu tej rzeki. Wśród malowniczej miejscowości pięknie zadrzewionej, wśród starych alei, ciągną się całe szeregi wdzięcznie ugrupowanych, kształtnych pawilonów.

Nie będę tu opisywał szczegółów wystawy, wspomnę tylko o jej działach, interesujących najwięcej strażaka, a więc o wzorowych zagrodach i budynkach ogniotrwałych oraz o pożarnej ochronie wystawy.

Urządzono wzorową dzielnicę małego miasteczka z kościółkiem, z niewielkim rynkiem pośrodku, obudowanym dokoła murowanymi typowymi domami w stylu niemieckim z charakterystycznymi wiązaniami muru pruskiego.

Pod względem pożarowym niema tu nic do powiedzenia; materjałów palnych, prócz drewnianych drzwi, ram okiennych i podłóg, nie widać. Dachy kryte są piękną dachówką, mury - z cegły lub kamienia.

Opodal wśród drzew Związek Włościański Nadreński wybudował wzorową zagrodę wiejską.

Obok okazałego domu mieszkalnego, składającego się z kilku izb, mieści się niewielka mleczarnia, obora i stajnia; dalej wokoło niewielkiego podwórza ciągną się pod jednym dachem chlew, skład na paszę, stodoła, spichrz. Do podwórka prowadzi jedna brama.

Chociaż wszystkie budynki są postawione z materjałów ogniotrwałych, jednak pod względem pożarowym zagroda pozostawia wiele do życzenia, gdyż dachy dosłownie stykają się z sobą. Wprawdzie w jednym czy dwóch miejscach budowle są dzielone t. zw. murem ogniowym (brandmur), jednak na wypadek dużego ognia ratunek takiej zagrody nie byłby łatwy, tymbardziej, że ze studni, mieszczącej się w ciasnym stosunkowo podwórzu, trudno byłoby korzystać. Prócz tego jedno tylko wyjście z zagrody przez bramę mogłoby grozić mieszkańcom poważnym niebezpieczeństwem. Jedyną zaletą tak zbudowanego obejścia jest ułatwiony dozór w gospodarstwie i możność obrony od napadu. Ten ostatni wzgląd miał chyba swoją rację bytu w wiekach średnich, kiedy brzegi Renu jeżyły się od zamków i zameczków rycerskich, których panowie i margrafowie toczyli wieczne wojny pomiędzy sobą, czynili napady na sąsiednie włości i spokojny rolnik nie wiedział, kiedy i z której strony napadną na niego swawolni pachołkowie groźnego możnego sąsiada lub zbóje którejkolwiek z luźnych kup swawolnych, jakich pełno było po skalistych jarach, w górach i puszczach Renu.

Zapewne dążenie tradycyjne do obrony wyrobiło ten typ zabudowanej szczelnie wokoło dziedzińca zagrody.

Niedaleko od głównego wyjścia wystawy w specjalnie wzniesionym przyziemnym budynku mieści się pogotowie strażackie, przeznaczone do obrony całego terenu wystawy.

Znajdują się tu w małej remizie dwa samochody strażackie, stanowiące każdy samodzielną jednostkę bojową.

Każdy ma pompę odśrodkową, wprawianą w ruch tym samym motorem benzynowym, który porusza wóz samochodowy. Zbiornik wody, znajdujący się przy pompie, służy do pierwszego natarcia, zanim przeprowadzi się linję wężową, łączącą pompę z hydrantem.

Na wozie znajduje się lekka rozsuwana drabina z trzech części i dwie drabinki hakowe, para bosaków, topory, pila oraz dwa hełmy dymowe Koeniga, miejscowej firmy Kolońskiej, znanej zaszczytnie z wynalazków i ulepszeń na polu pożarnictwa. Wspomnę tylko przyrząd ratunkowy, opisany na łamach „Przegl. Poż.” 1914 r. Nr. 1 (str. 5-8): łączniki zczepiane, bodaj że najlepsze ze wszystkich istniejących typów, używane i w Straży Ogniowej Warszawskiej, helm dymowy i t.p.

Każdy samochód mieścić może około 10-12 strażaków: komplet zupełnie wystarczający nietylko do pierwszego natarcia na ogień, ale i do prowadzenia większej akcji.

Przy remizie znajduje się obok duże pomieszczenie dla dyżurujących strażaków i pokój z sygnalizacją pożarową.

Sygnalizacja ta, jak we wszystkich większych miastach w Niemczech, urządzona jest bez zarzutu; jest ona systemu Siemens i Halske i obejmuje cały teren wystawy, gdzie na wszystkich ważniejszych miejscach, na placach i w pawilonach są rozmieszczone sygnalizatory.

Z Kolonji zajechałem do Akwizgranu.

O Akwizgrańskiej Straży Ogniowej i o politechnice z wydziałem asekuracyjno-pożarniczym bardzo wiele słyszałem od naszego Redaktora p. B. Chomicza, który przez parę lat uczęszczał też na wykłady, specjalnie delegowany przez Warsz. Tow. Ubezpieczeń od ognia.

Mając od uczynnego p. Redaktora parę listów polecających, między innymi do Branddyrektora p. Schultz’a, udałem się do centrali straży.

Tu w niewielkiej i cokolwiek zaciasnej remizie znajduje się kilka samochodów tego samego typu, co na wystawie w Kolonji, o benzynowym silniku.

Branddyrektor, który mię przyjął b. uprzejmie i oprowadzając dawał b. szczegółowe wyjaśnienia, jest gorącym zwolennikiem samochodu o benzynowym napędzie w przeciwieństwie do przekonań dwóch powag w świecie strażackim branddyrektorów Berlińskiego i Wiedeńs-kiego, którzy twierdzą, że automobile, poruszane benzyną, łatwo ulegają zepsuciu. W Berlinie i w Wiedniu podczas automobilizacji straży zdanie ich przeważyło, i tam są wprowadzone samochody pożarowe tylko elektryczne, poruszane prądem z akumulatorów.

Akumulatory są bardzo ciężkie, wymagają specjalnej pieczołowitości a zapas w nich energji jest ograniczony. Natomiast silnik benzynowy, ulegając stopniowym udoskonaleniom, przedstawia obecnie typ maszyny stosunkowo pewnej i mało zawodnej. Teraźniejsza wojna światowa przekonywa nas o tym wymownie. [4]. Widzimy olbrzymie benzynowe samochody opancerzone, ciężarowe z obwodami [5] nawet żelaznymi, nie elastycznymi, które kursują na tyłach frontu wschodniego nietylko po złych wyboistych drogach naszego Polesia, Wołynia, ale potrafią z pewną chyżością pędzić po grząskich polach pełnych rozkopów i lejów po pociskach.

W przyszłym ekwipowaniu taborów naszych straży większych miejskich i fabrycznych benzynowy samochód odegra bezwątpienia ważną rolę.

Obejrzałem szczegółowo całe urządzenie taboru w centrali i zwiedziłem urządzone wzorowo sypialnie, pokój jadalny, salę gimnastyczną, warsztaty i kuchnię. Wszędzie panuje czystość i porządek wzorowy, stale cechujące straże ogniowe niemieckie.

Sygnalizacja pożarowa ma w Straży Akwizgrańskiej urządzenie specjalne, o którym parę słów należy powiedzieć.

Jest ona, jak we wszystkich prawie większych miastach w Niemczech systemu Siemens i Halske. Osobliwością jej jest włączenie do linji, obsługującej sygnalizatory, kilkuset zegarów elektrycznych, znajdujących się w różnych domach i zakładach.

Zegary elektryczne wogóle odznaczają się zupełną punktualnością, co dla bardzo wielu firm handlowych, zakładów fabrycznych, miejskich i państwowych urzędów jest sprawą niezmiernie ważną i co, wobec nadzwyczajnego, naśladowania godnego, przestrzegania w całych Niemczech punktualności, jest wprost niezbędne.

Połączenie zegarów z siecią sygnalizacyjną jest tak urządzone, że prąd, przepływający podczas alarmu pożarowego przez przewodniki sygnalizacji, nie wywiera żadnego wpływu na chód zegarów.

Firmy, zarządy interesów handlowych, urzędy, gdzie znajdują się owe elektryczne zegary, płacą straży określoną kwotę roczną, co stanowi poważną sumę, której wysokość pozwoliła przeprowadzić w ciągu lat kilku całkowitą amortyzację kosztownego bądź co bądź urządzenia sygnalizacji i obecnie stanowi poważną rubrykę dochodów Straży Ogniowej Akwizgrańskiej.

Branddyrektor inżynier Schultz, który wykłada pożarnictwo w miejscowej politechnice, w ciągu paru godzin wtajemnicza mię szczegółowo w program wykładów z dziedziny taktyki pożarnej, budowy narzędzi ogniowych; pokazywał laboratorjum, gdzie odbywają się badania nad stopniem palności i odporności na ogień różnych materjalów, przeprowadza się próby różnego rodzaju gaśnic, tryskaczy automatycznych i t.p.

Z kilkogodzinnego pobytu w Straży Akwizgrańskiej skorzystałem bardzo wiele.

Na drugi dzień wyjechałem z Akwizgranu przez Brukselę do miejscowości kąpielowej p. n. Heist sur meer [6], położonej w pobliżu Ostendy, niedaleko granicy holenderskiej.

Tu sezon kąpielowy zastałem w całej pełni. Hotele przepełnione. Ruch ożywiony.

Wybrzeże Morza Niemieckiego [7] w Belgji ma swój charakter specjalny.

Wzdłuż brzegów ciągną się t. zw. „diuny” - piasczyste wzgórza, częściowo pokryte rzadką ostrą trawą i niewielkimi krzakami, częściowo zaś zasypane lotnym piaskiem. Pomiędzy tym pasmem diun a morzem znajduje się właściwa „plaża”: czysty, biały, równo ubity przez fale piasek, pokryty bliżej wody niewielkimi wodorostami, wyrzuconymi i pozostawionymi przez odpływ.

Hen! jak okiem sięgnąć woda i woda; to spokojna o lazurowej barwie pogodnego nieba, to znów podczas wietrznej pogody ciemno-granatowa z białymi grzbietami fal, lub szara podczas burzy z brunatno-zielonymi bałwanami, tłukącymi zaciekle o piasek wybrzeża.

Morze ma dużo uroku: działa uspakajająco na system nerwowy swym miarowym poszumem długich powolnych fal, swym bezbrzeżnym widokiem olbrzymiej masy wód. Tu człowiek czuje się zbliżonym do natury, ma przed sobą całą bezkresną jej potęgę. Kąpiel morska działa nadzwyczaj dodatnio na cały organizm ludzki: orzeźwia, odświeża przez szybkie krążenie krwi; dziwnie przytym uspakaja i koi duchowo.

Traf zrządził, że zamieszkałem z rodziną w hotelu, którego współwłaściciel był naczelnikiem miejscowej straży ogniowej ochotniczej. Pyszny typ Flamanda: barczysty, niebieskooki blondyn o pogodnej twarzy i miłym wejrzeniu. Szumiaste wąsy i opalona twarz czyniły go podobnym do przeciętnego naszego ziemianina. Bliskie pokrewieństwo języka flamandzkiego z niemieckim pozwoliło łatwo porozumieć się, a wspólna idea strażacka zbliżyła nas.

Pierwszą rzeczą było obejrzenie Heisskiej Straży Ogniowej. Obszerna remiza mieści niewiele narzędzi: niewielka 4-calowa sikawka o dziwnie wygiętej dźwigni z odpowiednią ilością węży, w kręgach wadliwie pojedynczo zwiniętych, sikawka przenośna na niewielkim wózku 4-kołowym do pociągu ręcznego, drabina wysuwana, ułożona na dwukołowym wózku rekwizytowym, i kilka bosaków. Drabina była prawdopodobnie wyrobu angielskiego, gdyż miała charakterystyczną cechę drabin angielskich: okrągłe, nieco grubsze w środku szczeble osadzone w żelaznych tulejkach, które zapomocą kołnierzy i śrubek przymocowane są do wewnątrz do obu bocznic, przez co te ostatnie (przez wpuszczenie szczebli) nie są osłabione.

Dodatnią stroną urządzeń przeciwpożarowych w Heiscie jest wodociąg o dosyć silnym ciśnieniu oraz cały szereg hydrantów, dzięki czemu tabor straży może być niewielki, a głównymi narzędziami są rury hydrantowe oraz węże w większej ilości.

Byłem parę razy na ćwiczeniach straży ochotniczej. Ćwiczenia te pozostawiają wiele do życzenia. Brak wyszkolenia i metody. Niewielka sprawność, a co najgorsze niema, zdaje się, instrukcji i dokładnego wyćwiczenia szkolnego.

Chaotyczne te ćwiczenia przypominały nieco występ pewnego oddziału wiejskiej straży ogniowej, przybyłego z Francji na wszechświatowe konkursy strażackie do Turynu w 1911 r.

Zastęp, o którym mowa, był ubrany dziwacznie: olbrzymie hełmy o wysokich grzbietach, przypominające hełmy starożytnych greckich hoplitów, i jaskrawo-niebieskie obwisłe bluzy. Do tego butne, pewne siebie miny, zupełny brak wyszkolenia, nieumiejętne ćwiczenia przy narzędziach i ruchy bezcelowe wywarły na nas wszystkich wrażenie jak najgorsze.

Wypadkowo ów oddział ćwiczył zaraz po Węgrach, którzy pod względem wyszkolenia przedstawili się najlepiej ze wszystkich stu kilkudziesięciu straży, przybyłych do Turynu ze świata całego, wszystkie ruchy były wykonane z błyskawiczną szybkością, a przytym dokładnie, chwacko i z brawurą ogromną.

Kontrast tedy był wprost rażący.

Ćwiczenia straży ogniowej w osadzie Heist sur meer były prowadzone raz na parę tygodni. Ruchy Flamandczyków rybaków, z których prawie cały zespół ochotniczy się składał, są powolne, flegmatyczne. Pożarów w Heiscie bywa bardzo mało, brak więc wprawy, praktyki i bodźca, pobudzającego do ożywienia bytu strażackiego, jakim bywa zawsze dobrze ugaszony pożar, wpływały ujemnie na ochotników.

Cdn.

inż. J. Tuliszkowski
opr. Jerzy Linder

*) łańcuch zamocowany jest specjalną zaczepką. Wystarcza ją przekręcić na 1/2 obrotu i pociągnąć lekko, a koń jest spuszczony z uwięzi. Dostaliśmy parę takich zaczepek i w jednym z najbliższych Nr Nr „Przeglądu Poż.” zamieszczę szczegółowy opis i rysunek tego przyrządu.

[1] H2CO3 - nieorganiczny związek chemiczny, słaby i nietrwały kwas tlenowy powstający w reakcji dwutlenku węgla z wodą
[2] rosyjska jednostka wagi równa 16,38 kg
[3] rubel
[4] Ta część zapisków Józefa Tuliszkowskiego opublikowana została już w czasie trwania wojny. We wrześniu 1917 r. Warszawa okupowana była przez Niemców, którzy zgodzili się na wznowienie wydawania polskich gazet, w tym „Przeglądu Pożarniczego”.
[5] obręczami (zamiast ogumienia)
[6] Heist-sur-Mer - kąpielisko w zachodniej Flandrii (Belgia)
[7] Morze Północne

lipiec 2016

do góry