• Tłumacz języka migowego
Różności

Tanie polisy

1 Września 2015

Co jakiś czas w strażackim gronie dyskutuje się o zapobieganiu pożarom. Środowisko niezbyt mocno utożsamia się z tym zagadnieniem i generalnie wolałoby, żeby zajmował się tym ktoś inny, a nie strażacy. Zwykle stawia się przy tym na firmy ubezpieczeniowe.

Trudo zwalczać tego typu opinie, gdy nie dysponuje się twardymi argumentami. To prawda, w wielu krajach firmy ubezpieczeniowe, a raczej ich zrzeszenia, wypracowują standardy zabezpieczeń, a poprzez stawiane warunki ubezpieczenia wymagają ich spełnienia przez ubezpieczanych. Są też jednak kraje, gdzie zapobieganie pożarom w sensie nie tylko informacyjno-propagandowym, ale jak najbardziej decyzyjnym, przypisane jest do straży zawodowych, a czasami do jakiejś administracji cywilnej. I nie mówimy tu o krajach byłego bloku wschodniego, a rozwiniętych, z samej czołówki, jak na przykład Francja, gdzie prewencja to obowiązek straży zawodowej, czy Anglia, gdzie częściowo obowiązki należą do strażaków, a częściowo do inspekcji cywilnej.

O tym, komu przypisane jest zapobieganie, decydują nie same tylko chęci potencjalnych reformatorów, nawet bardzo silnych politycznie, ale zupełnie inne czynniki: tradycje, przyzwyczajenia i zasób ludzki, którym się dysponuje. W naszych warunkach zapobieganie pożarom ugruntowało się w ciągu kilku powojennych pokoleń jako zadanie strażackie. Na tyle, że znalazło to wymiar w porządku prawnym. Poza tym w obecnych realiach PSP dysponuje co prawda skromnym, ale całkiem skutecznym zasobem ludzkim do realizacji tego celu.

Czy w takim razie, wbrew temu, prewencję powinny na siebie wziąć firmy ubezpieczeniowe? Żeby pokazać, do czego by to wiodło, przytoczę kilka fragmentów z artykułu Sylwii Wendziuk „Polisa od ognia tania jak nigdy” („Puls Biznesu” z 14 lipca 2015 r.), które dowiodą, że zapobieganie pożarom to jednak zbyt poważne zadanie, aby powierzać je ubezpieczycielom działającym na terenie naszego kraju.

Przykład pierwszy – rynek ubezpieczeniowy nie ma nic wspólnego z długofalowym planowaniem, przewidywaniem czy zapobieganiem. Ubezpieczyciele nie kształtują bezpieczeństwa, a tylko interweniują, gdy już coś się stanie: „(…) ubezpieczenie od ognia można dzisiaj nabyć tanio. Sytuacja zmieniła się diametralnie w 2011 r., kiedy to po katastrofalnym 2010 r. ubezpieczyciele nagle zaczęli podnosić ceny ubezpieczeń ogniowych, wprowadzać zastrzeżenia dotyczące limitów odpowiedzialności dla trudnych branż, albo wręcz wyłączać ryzyko ogniowe całkowicie z ubezpieczenia do czasu, kiedy klient nie poprawi zabezpieczeń przeciwpożarowych”.

Przykład drugi – ubezpieczyciele konkurują ze sobą bez określania rozsądnych warunków brzegowych w zakresie bezpieczeństwa. O poziomie zabezpieczenia przeciwpożarowego obiektu decyduje więc oferta ubezpieczenia, w której wymaga się najmniej od ubezpieczanego: „Stawki spadają, konkurencja rośnie i jest popyt na prawie wszystkie rodzaje polis. (…) Nawet jeśli na rynku znajdzie się gracz, który wymaga poprawy zabezpieczeń, to klient i tak prędzej czy później znajdzie firmę ubezpieczeniową, która zaakceptuje ryzyko bez żadnych obostrzeń przy porównywalnej cenie. (…) dzisiaj marginalne znaczenie ma fakt, że pewne branże charakteryzują się zwiększonym ryzykiem pożaru z definicji, czy też ze względu na palną konstrukcję”.

Przykład trzeci – ogólny stan ochrony przeciwpożarowej pozwala obecnie na drastyczne obniżenie składek, a więc zmniejszenie wymagań stawianych ubezpieczanym podmiotom. Zaznaczyć jednak należy, że wysokiego standardu bezpieczeństwa nie wypracowały firmy ubezpieczeniowe, a organy administracji rządowej, czyli komendanci PSP. To dzięki temu ubezpieczyciele mogą obniżać składki bez większego ryzyka upadłości: „Sprzedaż ubezpieczeń góruje nad oceną ryzyka i stawki dla wszystkich tych firm wydają się wyrównane. Już nikogo nie dziwi 0,2 promila na ryzyko produkcyjne, czyli tyle, ile niedawno kosztowało ubezpieczenie biurowca czy centrum handlowego, kiedy z zasady cena ubezpieczenia produkcji powinna być wyższa niż za nieruchomość komercyjną”.

Nie łudźmy się, że te ubezpieczenia stale będą tanie. Wystarczy, że raz czy drugi spali się coś wartościowego i nagle firmy ubezpieczeniowe dojdą do wniosku, że rok był katastrofalny i trzeba zabezpieczać dosłownie wszystko i wszędzie, również tam, gdzie nigdy za wiele nie wymagano. Nie ma więc żadnej mowy o jakichś wspólnych standardach, za to ciągle jest ogromne pole do manipulacji.

Mógłby ktoś powiedzieć, że takie są zasady wolności gospodarczej. Otóż nie! Wolność bez warunków brzegowych to najzwyklejsza anarchia.

Oficer

 

Data publikacji: sierpień 2015

do góry