• Tłumacz języka migowego
Różności

Rozjemcy medialni

31 Października 2015

Strażacy mają często  kontakt z mediami. Oficerowie prasowi i rzecznicy prasowi dzięki swojej codziennej pracy są w stanie oswoić dziennikarzy. Pracują przecież razem przy każdym większym czy mniejszym zdarzeniu. Czy jednak ci, których praca polega na czymś zupełnie innym, są przygotowani na to, że któregoś dnia podejdzie do nich człowiek z mikrofonem, który, zasłaniając się legitymacją prasową, poprosi o informację?

Żadna teoria nie zastąpi praktyki. Oczywiście jest niezwykle ważne, by dobrać właściwe rozwiązania praktyczne, ale nawet najlepszy teoretyk nie będzie w stanie konkurować z praktykiem, który po prostu wie, jak coś zrobić, a nie tylko, jak coś robić się powinno w ściśle określonych warunkach, a najlepiej w sytuacji idealnej. Jak wiemy, takie idealne –  laboratoryjne warunki podczas akcji ratowniczo-gaśniczych nie występują. Tutaj trzeba się spodziewać niespodziewanego. I to nie tylko samo zdarzenie zaskakuje – zaskakują także ludzie. Może nawet przede wszystkim ludzie. Nigdy nie da się przewidzieć, co takiego postanowi zrobić ktoś, kto grzecznie obserwuje działania strażaków. Nie można także mieć pewności, czy dziennikarz czekający w wyznaczonej bezpiecznej strefie za chwilę nie znajdzie się w centrum wydarzeń z kamerą. Jak się do tego przygotować?

To trudne, szczególnie że kursów pokazujących sposoby radzenia sobie z mediami raczej nie ma. Kilka wytycznych dostają przedstawiciele modułów i grup przygotowanych do wyjazdów zagranicznych, ale to raczej podstawy, uwzględniające specyfikę ich działalności na obcym terenie, gdzie trzeba się też będzie posługiwać językiem innym niż ojczysty. Pozostaje więc zdobyć odpowiednie doświadczenie, a tutaj z pomocą mają przyjść ćwiczenia.

Na każdych, w gronie rozjemców są także osoby oceniające kontakt z mediami. Muszą one zmierzyć się z kilkoma wyzwaniami, bo też ich praca zazwyczaj jest nieco inna, niż pozostałych oceniających. Przede wszystkim rozjemcy, nazwijmy ich w skrócie medialni, to najczęściej także zespół medialnych pozoracji. Mamy więc dwie osoby, które mają być nierozpoznawalnymi dziennikarzami lokalnej gazety, telewizji czy radia, a jednocześnie oceniać, w jaki sposób przekazywane są informacje, jaki jest ich przepływ i czy podczas tego przepływu nie są zniekształcane i docierają do mediów prawidłowo. Jak długo, krążąc wśród tych samych ćwiczących strażaków, można być nierozpoznawalnym przedstawicielem mediów? Przy dobrych wiatrach uda się to w ciągu połowy pierwszego dnia, choć to i tak wielce optymistyczne założenie. Nikt przecież nie dysponuje kamerą i mikrofonem, które trzyma w szafie na specjalne okazje. Podczas ćwiczeń ci nierozpoznawalni dziennikarze jeżdżą oznakowanym samochodem, a w trakcie jednego epizodu muszą jednocześnie być i rozjemcą, i mistrzem pozoracji… Zadanie dość trudne.

Nie mam zbyt dużej praktyki, ale mogę przytoczyć kilka historii, których doświadczyłam na własnej skórze. W kontekście bycia dwiema osobami jedocześnie także. Podczas pewnych ćwiczeń, odbywających się w tym roku, chciałam sprawdzić, jakich informacji udzieli mi KDR. Ważne było dla mnie nie tylko to, co ma do powiedzenia o jednostkowym zdarzeniu, przy którym działał, lecz także skąd te informacje pozyska i jak będą się one miały do tego, co usłyszałam od oficera prasowego. I teraz proszę uruchomić wyobraźnię. Przedstawiając się jako dziennikarka lokalnych mediów zaczynam zadawać pytania strażakom, którzy  przytomnie odsyłają mnie do KDR. Proszą, żebym poczekała na niego za taśmą wyznaczającą bezpieczną strefę, a KDR dają znać, by do mnie podszedł. Wychodzę więc za taśmę, czekam przez chwilkę, a potem nagle, niczym królika z kapelusza, wyciągam z plecaka czerwoną kamizelkę z napisem „Rozjemca” i pędzę przez las (głównym wątkiem ćwiczeń był właśnie pożar lasu), szukać KDR na własną rękę. Odnalezionego podsłuchuję, sprawdzam z kim rozmawia, na ile oczywiście moje podsłuchiwanie pozwala, a kiedy kończę, biegnę z powrotem za taśmę, gdzie zdejmuję kamizelkę i jako lekko zdyszany dziennikarz czekam na oświadczenie. Dzięki temu wiedziałam chociaż, że KDR porozmawiał ze swoim dowódcą i ustalił pewną politykę informacji. Przyznaję jednak, że z boku musiało to wyglądać cokolwiek zabawnie, co zresztą potwierdzała mina strażaka oddelegowanego do pilnowania mnie jako dziennikarza. Oczywiście można było zrobić to zespołowo, ale drugi rozjemca oceniał w tym samym momencie coś zupełnie innego i każdy był w tym zadaniu zdany tylko na siebie. Gdybym dodatkowo miała kamerę, aby móc nagrać oświadczenie KDR, to niechybnie z nią biegałabym po lesie, co niewątpliwie dodawałoby mi powagi w roli rozjemcy…

Inna sytuacja. Podzieliliśmy się rolami w zespole – raz ja byłam dziennikarzem, druga osoba rozjemcą w pełnym tego słowa znaczeniu, a podczas następnego epizodu miało być odwrotnie. Chcieliśmy uniknąć sytuacji, o jakiej wcześniej pisałam. Jak to się skończyło? Ano tak, że spacerując sobie w czerwonej kamizelce zostałam przez KDR wyproszona za taśmę, bo przecież on dobrze wie, że byłam dziennikarzem jeszcze przed chwilą. Niczego się nie dowiem, bo to na pewno podgrywka, więc do widzenia. No i tyle „rozjemcowania”.

Nie ma mowy o zmianie tożsamości przez telefon, bo przecież ciągle i tak dzwonimy ze swoich numerów – nie wspomnę, że prywatnych. Jeśli przedstawimy się inaczej, to też tylko odrobinę wyżej podnosimy poprzeczkę, bo jednak przez telefon rozmawiamy z osobą wyznaczoną do kontaktu z mediami, a podczas ćwiczeń media są dwuosobowe. Nie oszukujmy się, łatwo rozpoznać nasz głos. Tutaj też mogę podzielić się pewną anegdotą. Mój debiut w  roli dziennikarsko-rozjemczej nastąpił na ćwiczeniach, które odbywały się na Podlasiu. Na tę okazję wymyśliłam sobie nową tożsamość i miejsce pracy, żeby zmylić rzecznika prasowego, wzięłam głęboki oddech i w odpowiednim momencie, jak z karabinu maszynowego wypaliłam: „Dzień dobry, Lena Borkowska z „Głosu Pomorza”. Czy mogłabym prosić o przesłanie na mój adres mailowy informacji prasowej o wydarzeniu X?” W słuchawce usłyszałam oczywiście zgodę i chęć pomocy, po czym padło pytanie: „Mam przesłać na ten adres, który podała mi Pani wcześniej – MKrajewska?”. Moja wymyślona tożsamość niczego nie zmieniła, podobnie jak i „Głos Pomorza”. W sumie, on może bardziej, bo nazwa tego dziennika odbiła się podczas ćwiczeń szerokim echem, a jak się dobrze w to echo wsłuchało, to bardzo wyraźnie zaznaczał się w nim śmiech – zniosłam to jednak z godnością, zostałam chociaż zapamiętana…

Nikt nie ma wątpliwości, że osoba oceniająca to jak strażacy radzą sobie z KPP, nie będzie najpierw czekała w krzakach, udając poszkodowanego. W czym więc media są gorsze? Trudno powiedzieć. Na szczęście pojawiają się już ćwiczenia, na których spotkać można zespół pozoracji medialnej. Niezwykłą przyjemnością było współpracowanie z oficerami prasowymi komendantów powiatowych danego województwa, którzy przemienili się w dziennikarzy. O wiele łatwiej było ocenić, jak na media reagują strażacy oraz to co i dlaczego do nich mówią. Choć niewątpliwie i taka pozoracja szybko się ćwiczącym opatrzy. Skąd to twierdzenie? To proste. Pod koniec ćwiczeń pojawiły się prawdziwe media. Niczego nie udawały, zbierały materiał i… proszę sobie wyobrazić – one mogły wszystko. Nikt nie wyrzucał ich za taśmę, mogli wejść z kamerą tuż pod prądownicę, co więcej, strażacy nawet robili sobie zdjęcia z panią redaktor z mikrofonem, bawiąc się przy tym znakomicie. Media mediom nierówne…

eM.

do góry