• Tłumacz języka migowego
Różności

Akcje 25-lecia

6 Czerwca 2017

Trudnych, złożonych działań ratowniczo-gaśniczych w ciągu 25 lat funkcjonowania Państwowej Straży Pożarnej nie brakowało. Strażakom, niezmiennie od 105 lat, towarzyszy „Przegląd Pożarniczy” Przybliżamy kilka najbardziej dramatycznych zdarzeń ostatniego dwudziestopięciolecia.

Pożar lasu w Kuźni Raciborskiej, 1992

Pożar w Kuźni Raciborskiej stał się tragicznym poligonem doświadczeń niemal we wszystkich dziedzinach ratownictwa, a jednocześnie wielkim sprawdzianem dla młodej PSP. Działania ratowniczo-gaśnicze były niezwykle trudne, a ich trudność potęgowały ograniczone możliwości dotarcia pojazdów pożarniczych w głąb płonących obszarów leśnych, duże nasycenie powietrza dwutlenkiem i tlenkiem węgla, a także zagrożenie ze strony eksplodujących wojennych niewybuchów i amunicji. Temperatura pożaru w strefie płomieni dochodziła do 900-1000°C, a w strefie spalania bezpłomieniowego – około 400°C. Żar powodował oparzenia, rany twarzy i rąk oraz tlenie i topienie się obuwia.

W 1992 r. w Polsce panowała susza. W Rudach Raciborskich ostatni deszcz przed pożarem spadł w maju. W środkowej części kompleksu leśnego na skutek wybierania piasku przez kopalnię wytworzył się lej depresyjny o bardzo wysokim poziomie wody gruntowej. To właśnie w połączeniu z przepuszczalnymi glebami na południu oraz kilkuletnim niedoborem opadów spowodowało, że wszystkie cieki naturalne, rowy melioracyjne, zbiorniki wodne, a nawet torfowiska na terenie objętym pożarem w Nadleśnictwie Rudy były wyschnięte. Lasy w tym rejonie charakteryzują się także występowaniem trzciniaka, który zastępuje runo leśne, tworząc ogromne pokłady łatwopalnego materiału. W sierpniu upały dochodziły do 40°C, a w dniu, w którym rozpoczęły się zmagania z ogniem, termometr pokazywał 34°C.

Pociąg poruszający się 26 sierpnia szlakiem kolejowym Kędzierzyn-Koźle – Racibórz miał awarię techniczną. Nie byłoby to wydarzenie godne odnotowania, gdyby nie fakt, że akurat ta awaria, polegająca na zablokowaniu hamulców, doprowadziła do zapalenia poszycia lasu na długości ok. 600-800 m wzdłuż torów.

Pas Kienitza zabezpieczający szlak kolejowy nie spełniał wymagań przepisów ochrony przeciwpożarowej, gdyż nie znajdował się w odpowiedniej odległości od nasypu kolejowego. Stan jego utrzymania także pozostawiał wiele do życzenia.

Doniesienia o pożarze w okolicach wsi Solarnia spłynęły do RSK w Raciborzu 26 sierpnia około 13.50. Na miejsce zdarzenia pierwszy dotarł zastęp GCBA 6/32 z JRG Racibórz, pod dowództwem st. asp. Andrzeja Kaczyny, który jeszcze przed dotarciem na miejsce wzywał dalszą pomoc. Gdy na miejscu zobaczył skalę pożaru, ponowił prośbę o zadysponowanie kolejnych sił i środków, jednak nie był w stanie nawet określić, jak dużo będzie ich potrzeba. A ciągle było ich za mało, aby wyjść na czoło pożaru i choćby podjąć próbę jego zatrzymania.

W chwili przybycia pierwszych jednostek pożar był już w fazie rozwiniętej, a porywisty wiatr przerzucał ogień na duże odległości. Około 16.00 zastępy PSP i OSP zostały wprowadzone na zachodnie skrzydło pożaru w drogę leśną. Ich zadaniem było wyjście na front pożaru i jego zatrzymanie. Gwałtowne zmiany kierunku wiatru oraz nieprzewidywalne przyspieszenie pożaru sprawiły jednak, że strażacy zostali niemal przykryci przez ogień. Nie udało się nawet wyprowadzić samochodów, konieczny był natychmiastowy odwrót. Niestety, dwaj strażacy z tej pułapki już nie wyszli. Grupa ratowników odnalazła później zwęglone ciała 38-letnieg st. asp. Andrzeja Kaczyny, dowódcy sekcji JRG Racibórz oraz 33-letniego dh. Andrzej Malinowskiego, dowódcy sekcji OSP Kłodnica.

Aby uzmysłowić, jak szybko rozwijał się pożar, warto przytoczyć badanie przeprowadzone przez Instytut Badawczy Leśnictwa. Zgodnie z nim pożar od chwili powstania do momentu śmierci strażaków, czyli zaledwie w ciągu 143 min, objął 180 ha. Ogień przerzucany był z wiatrem na odległość nawet 600-800 m. O 19.45 pożar zajmował już powierzchnię 1000 ha, dwie godziny później – 2000 ha, a 27 sierpnia rano obejmował już 5500 ha. Do 30 sierpnia zajął 8000 ha.

Głównie za sprawą zmiennego kierunku wiatru 29 sierpnia pożar po raz kolejny przeszedł ponad głowami strażaków. Tym razem stanowił już realne zagrożenie dla Kędzierzyna-Koźla oraz zakładów chemicznych Azoty.

Heroiczna walka z ogniem, determinacja i skuteczne działania pozwoliły zatrzymać ogień. Dowodzący akcją komendant główny PSP bryg. Feliks Dela 31 sierpnia uznał pożar za opanowany. Akcja ratowniczo-gaśnicza trwała jednak aż do 13 września. Dopiero wówczas można było formalnie przekazać administracji Lasów Państwowych teren pożarzyska. Do tego momentu gaszono jeszcze pożary torfowisk.

W działaniach prowadzonych od 30 sierpnia do 1 września – czyli w najintensywniejszej fazie akcji – uczestniczyło 13 tys. osób, wśród nich 4700 strażaków, 1150 leśników, 3200 żołnierzy, 650 policjantów i 1100 członków formacji OC. Prócz ciężkiego sprzętu w kulminacyjnym momencie w akcję zaangażowanych było 26 samolotów Dromader i cztery śmigłowce. Do rejonu pożaru skierowany został także pociąg gaśniczy, z zadaniem zlewania wodą terenu wzdłuż linii kolejowej. PKP dostarczyła łącznie 53 cysterny – dowożąc ogółem 3200 m3 wody do celów gaśniczych.

W przeprowadzonej po pożarze analizie wskazano pewne czynniki, które z pewnością utrudniały prowadzenie akcji ratowniczo-gaśniczej. Należały do nich niesprzyjające warunki atmosferyczne i katastrofalna susza, ale także rodzaj drzewostanu (85% drzewa iglaste), duża ilość osuszu i łatwopalna pokrywa dna lasu (trawy) oraz brak pasów biologicznych. Działania pokazały niedostateczne wyposażenie jednostek ratowniczo-gaśniczych, a także brak uregulowań prawnych dotyczących współdziałania różnych służb biorących udział w akcji. Te dwa ostatnie warunki na szczęście można było zmienić – i znacząco się poprawiły. Miejmy jednak nadzieję, że nie przyjdzie nam tego dowodzić w praktyce.

opr. red.

Pożar hali widowiskowej w Gdańsku, 1994

Wieczorem 24 listopada 1994 r. w hali widowiskowej Stoczni Gdańskiej „rozegrał się dramat, który wstrząsnął Polską i odbił się głośnym echem w świecie”. Hala ta miała kilka istotnych wad. Konstrukcję trybun wzniesiono z drewna, obito od spodu twardą płytą drewnopochodną, a w przestrzeni pod trybunami urządzono „podręczne magazynki”, co jest niedopuszczalne. Płytą drewnopochodną obito ściany za trybunami aż po dach, co również jest sprzeczne z dzisiejszymi przepisami. Przekrycie dachu hali nie spełniało minimalnych wymagań odporności ogniowej dla budynków widowiskowych, gdyż konstrukcja „(…) składała się ze stalowych dźwigarów, na których były ułożone stalowe płatwie. Na płatwiach leżały krokwie drewniane, do których przybito deski” [według oświadczenia użytkownika – elementy drewniane dachu były pomalowane farbą ogniochronną]. „Na deskach ułożono kilka warstw papy”. W dodatku po wewnętrznej stronie ściany hali biegły przewody (rurociągi), jak się okazało w czasie akcji – również z palnym gazem. Nie było oświetlenia ewakuacyjnego i systemu sygnalizacji pożaru. Z dzisiejszej perspektywy hala zakwalifikowana byłaby jako zagrażająca życiu ludzi.

Do zagrożenia dodatkowo przyczynili się organizatorzy, pozostawiając tylko jedną drogę ewakuacyjną dla około 700 osób (na ulicę Jana z Kolna), której przebieg bardzo utrudnili poprzez zamknięcie niektórych drzwi oraz krat.

Zabezpieczeniem profesjonalnym był zastęp stoczniowej ZSP, którego czynności ograniczyły się do doprowadzenia węża z prądownicą do zamkniętego wyjścia z budynku od strony stoczni oraz dozorowania wnętrza hali, bez zwrócenia uwagi na warunki ewakuacji z budynku.

Pożar wybuchł pod koniec koncertu pod widownią, w stosie śmieci i magazynowanych przedmiotów. Ogień, zasłonięty obudową wewnętrzną trybun, rozwijał się niezauważony (publiczność czuła jakieś dziwne zapachy), a następnie, po wydostaniu się na zewnątrz, miał już postać bardzo intensywną, a próby gaszenia za pomocą gaśnic i prądu wody nic nie dały.

„O godz. 20.55 posterunek asystencyjny zauważył płomienie pomiędzy drewnianymi siedzeniami trybuny nr 2. Pożar bardzo szybko rozprzestrzeniał się we wszystkich kierunkach. Gwałtownie rosła temperatura wewnątrz hali. Zaszła konieczność ewakuacji kilkuset uczestników imprezy. Z sześciu istniejących wyjść otwarte były jedynie dwa, w tym jedno tylko częściowo. Świeciły tylko reflektory służące do efektów świetlnych. Obsługa imprezy poprzez urządzenia nagłaśniające nawoływała do zachowania spokoju i opuszczenia hali głównym wejściem.

Osoby, które usiłowały wyjść z hali, natrafiały na kolejne przeszkody. Najpierw były to schody. Po przejściu ok. 1 m napotykali kolejne drzwi z tą tylko różnicą, że tutaj zamknięte było główne wyjście, a otwarte dwa boczne skrzydła. Osoby, które natknęły się na zamknięte drzwi, zostały do nich przyparte i nie miały możliwości wykonania jakichkolwiek ruchów. W lepszej sytuacji byli ci, którzy przesuwali się do wyjścia, będąc z boku tłumu. Po przejściu tych drzwi i pokonaniu kolejnego metra przestrzeni czyhała następna pułapka: schodki prowadzące w dół. Wielu ludzi przewróciło się. Po nich przeszli następni. Ci, którzy pokonali schody i nie potknęli się o coraz większą liczbę leżących ciał, napotykali ostatnie już drzwi głównego wyjścia. Dla odmiany – skrzydła boczne były tu zamknięte, a otwarte główne drzwi. O ciała leżących potykali się następni. Rosnący stos ciał był przypierany do zamkniętych bocznych rozsuwanych drzwi, część zaś była wypychana przez napierający tłum przez otwarte główne drzwi i przypierana do podmurówki płotu, a w miarę podwyższania się stosu – do siatki ogrodzenia”.

Artyści i organizatorzy uciekli przez stalowe drzwi od strony stoczni, nieudostępnione publiczności (zamknięte).

Strażacy zakładowi kompetentnie zaalarmowali jednostki ratownicze, co znacznie skróciło czas dotarcia sił i środków na miejsce zdarzenia. Akcją gaśniczą od strony stoczni zajęły się jednostki straży zakładowej (stoczniowej), dowodzone przez st. bryg. Stanisława Brzostowskiego, natomiast ewakuacją poszkodowanych od strony ul. Jana z Kolna strażacy z PSP, dowodzeni przez mł. kpt. Andrzeja Ruszkowskiego. Działania ratownicze polegały na wycinaniu przęseł płotu i rozcinaniu krat w drzwiach budynku w taki sposób, by nie poranić stosów poszkodowanych, rozsypywaniu splątanych ciał oraz wynoszeniu ciężko rannych poza teren zdarzenia, w warunkach intensywnego ruchu samochodowego i tramwajowego. Zażądano wstrzymania ruchu pojazdów na ul. Jana z Kolna, wyłączenia prądu trakcji tramwajowej oraz odcięcia dopływu gazu do terenu akcji.

„Około godz. 21.12 główne wyjście z hali zostało udrożnione. Osoby znajdujące się jeszcze za bramą (…) biegały wzdłuż otwartej bramy, parzone coraz bardziej gorącymi gazami pożarowymi i nie zauważały, że zrobienie dwóch kroków w bok oznacza ratunek. Dowódca akcji wprowadził więc za bramę kilku strażaków w aparatach izolujących, którzy wyprowadzili tych ludzi na zewnątrz”. Tuż po ewakuowaniu z budynku wszystkich ludzi, o godz. 21.14, runął dach hali.

Poszkodowanych było tak wielu, że do odwożenia ich do szpitali włączyli się również taksówkarze i przygodni kierowcy prywatnych pojazdów. Straty: siedem osób poniosło śmierć (zatrucia i stratowanie), około 300 według szacunków pogotowia wymagało pomocy medycznej, przy czym około 200 osób rozwieziono do szpitali w ciągu pierwszych kilkunastu minut. Pełna liczba poszkodowanych nie jest znana, gdyż wielu z nich (byli to ludzie młodzi, w wieku 12-20 lat) mimo odniesionych obrażeń udało się do domów. Okoliczności i skutki pożaru spowodowały istotne zmiany w przepisach przeciwpożarowych.

opr. Paweł Rochala

Katastrofa budowlana w Gdańsku, 1995

W poniedziałek wielkanocny 17 kwietnia 1995 r. tuż przed godz. 5.50 budynkiem przy Alei Wojska Polskiego 39 w Gdańsku Wrzeszczu wstrząsnął wybuch. „Obiekt, zbudowany w 1972 r., liczył 11 kondygnacji, na których było 77 mieszkań (297 mieszkańców). Do połowy wysokości każde piętro było wiązane u góry żelbetonem. Te właśnie wiązania sprawiły, że po wybuchu, który zniszczył trzy kondygnacje – pozostałe oparły się na wiązaniu trzeciej”.

W odstępie kilku minut na miejsce katastrofy przybyło 10 zastępów, w tym trzy ratownictwa technicznego, dwie drabiny mechaniczne i pięć gaśniczych. W niektórych oknach i na niektórych balkonach stali w bezruchu i ciszy ludzie.

Kierownik zażądał wsparcia dużą liczbą jednostek, a także zadysponowania pogotowia ratunkowego, gazowego, energetycznego oraz przysłania specjalistycznej grupy z psami ratowniczymi, wytresowanymi w poszukiwaniu ludzi pod gruzami. Za najważniejsze zadanie uznał ewakuację ludzi znajdujących się na najwyższych kondygnacjach. Ruchy budynku spowodowały, że osoby uwięzione najczęściej znajdowały się w innych miejscach, niż wskazywali członkowie rodzin czy znajomi, którzy szczęśliwym zbiegiem okoliczności ocaleli.

„Po ewakuacji mieszkańców górnych kondygnacji wszystkie siły skoncentrowano na odnaj­dywaniu i wydobywaniu osób uwięzionych w gruzach. W gruzowisku trwał pożar. Nie można go było w pełni ugasić aż do samego końca akcji. Groził on ludziom uwięzionym w gruzach zatruciem gazami pożarowymi, a nawet spaleniem.

Kilkakrotnie ogłaszano ciszę. Za pośrednictwem urządzeń nagłaśniających podejmowano próby nawiązania kontaktu z osobami zagazowanymi, prosząc, aby się odezwały lub w inny sposób wskazały miejsce, w którym przebywają. Gruzy przeszukiwały psy. Niektóre próby zakończyły się powodzeniem. Wtedy podejmowano trud dotarcia do miejsc, skąd docierały oznaki życia”. Akcję ratowniczą utrudniała niestabilność budynku, który kilka razy się osuwał.

Kierowanie działaniami ratowniczymi drugiej fazy przejął od dowódcy JRG nr 1 mł. bryg. Sławomira Michalczuka komendant wojewódzki PSP w Gdańsku bryg. woj. Janusz Szałucha.

Od początku do akcji kierowano koparki, ładowarki, agregaty oświetleniowe, samochody wywrotki oraz ciężki sprzęt ratownictwa technicznego, w tym także samochód Mega City i samochody-dźwigi z KW PSP w Toruniu, Bydgoszczy, Warszawie. Zadysponowano do akcji podchorążych SGSP, kadetów z SA w Poznaniu, słuchaczy z SP PSP w Bydgoszczy i kursantów z Ośrodka Szkolenia Pożarniczego w Olsztynie.

Stan techniczny budynku uniemożliwiał zastosowanie zabezpieczeń konstrukcji przed zawaleniem, mimo to zagrożenia ciągle trwała penetracja rumowiska. Ostatnią żywą osobę wydobyto 18 kwietnia do godz. 9.

W tym samym dniu o godz. 18 do akcji przybył komendant główny PSP nadbryg. Feliks Dela i przejął kierowanie działaniami ratowniczymi. Specjalna komisja, której przewodniczył główny inspektor nadzoru budowlanego, oceniła, że budynek wymaga natychmiastowej rozbiórki metodą minerską.

„Kilkadziesiąt minut po północy ratownicy przystąpili do działań, mających na celu umożliwienie dostępu do budynku ze wszystkich stron. O godz. 6.00 dwuosobowe grupy saperów, wzmocnione strażakami, przystąpiły do zakładania materiałów wybuchowych w budynku i okładania ich workami z piaskiem”. Podczas prac minerskich budynek dwa razy gwałtownie się odchylał. Mieszkańców budynków znajdujących się w promieniu 300 m ewakuowano. Ładunki eksplodowano o godz. 12.58. Przystąpiono do rozbiórki rumowiska, przekraczającego 10 m. W okresie największego nasilenia prac działały cztery koparki chwytakowe, pięć ciężkich koparek Fadroma i 67 wywrotek. Na każdym odcinku bojowym pracowało 40-50 osób, uzupełniając się wzajemnie. Podczas wywożenia gruzu w ogromnym tumulcie bardzo pożyteczne okazały się gwizdki.

„Na poziomie sprasowanych pięter KAR zarządzał przerwy co 30 min, przeznaczone na penetrowanie gruzowiska w celu zlokalizowania zasypanych osób. Ponieważ coraz intensywniej czuć było gaz, wykonano podkop przy fundamencie i przez rurę kanalizacyjną wentylatorem tłoczono powietrze do gruzowiska. Około godz. 1 w nocy 20.04.1995 r. stwierdzono w rumowisku obecność gazu o stężeniu powyżej dolnej granicy wybuchowości. Rano odkryto przewód starego gazociągu, z którego wydobywał się gaz”. Przewód ten zaczopowano.

Odgruzowywanie budynku zakończono 20 kwietnia o godz. 10. Do godz. 12 trwało porządkowanie terenu.

W akcji ratowniczej wzięło udział 1676 strażaków i ratowników. Zadysponowano 150 samochodów pożarniczych. Wydobyto 19 ofiar (śmierć poniosły 22 osoby). Ewakuowano 49 osób. Wywieziono prawie 1000 wywrotek gruzu. „W rumowisku, w miejscu, gdzie znajdowały się piwnice, odnaleziono dwie rury z odkręconymi korkami odwadniaczy pionów gazowniczych. Najprawdopodobniej ktoś zrobił to celowo. Główny podejrzany, Jerzy Sz., niezadowolony z podwyżek czynszu i od dawna grożący „rozpirzeniem” wieżowca, zginął w czasie eksplozji w pobliżu drzwi wyjściowych z budynku”.

opr. Paweł Rochala

Powódź, 1997

Ta powódź była największą od stuleci. Największa dotychczas powódź miała miejsce w 1813 r. kiedy to z brzegów wystąpiły rzeki Wisła, Dunajec a także górna i środkowa Odra.(…) Odrą przepływało wówczas 1630 m3 wody na sekundę, a pod woda znalazły się tereny ówczesnych Niemiec, Czech i Węgier. Podczas powodzi z 1997 r. w Miedoni 8 lipca odnotowano 3340 m3 na sekundę.

W taki sposób skomentował te wydarzenia pełniący wówczas obowiązki komendanta głównego PSP gen. Ignacy Ściborek w wywiadzie opublikowanym w listopadowym numerze „Przeglądu Pożarniczego” z tamtego roku. W wyniku tego kataklizmu zginęły 54 osoby, zalane zostało 665 835 ha, pod wodą znalazły się 652 gminy i 1362 miejscowości. Skutki powodzi dotknęły łącznie 2592 miejscowości. Uszkodzeniu uległo 1115 km wałów przeciwpowodziowych, a zniszczeniu blisko 480 mostów oraz 1376 km. Dróg. Zalane zostały 33 oczyszczalnie ścieków. Z terenów objętych powodzią ewakuowano ponad 162 500 osób Na zalanym obszarze utonęło 2 tys. krów, 6 tys. świń i ponad milion sztuk drobiu.

Wielka woda płynęła bardzo szybko, a jej poziom przekroczył wszelkie wyobrażenia, nawet osób zajmujących się prognozowaniem zagrożeń. Jedna z informacji, które spłynęły z Instytutu Meteorologii, brzmiała: „Wodowskazy zginęły pod wodą, a maksymalną falę prognozowano na 11 lipca, tymczasem już 10 zalało Opole”.

Mimo ogromnej mobilizacji sił i środków nie zawsze udawało się działać skutecznie. Podczas trwającej 22 dni akcji powodziowej użyto 275 amfibii, 68 śmigłowców, trzech samolotów, ponad 500 łodzi i pontonów, 3800 samochodów gaśniczych, ponad 1500 samochodów specjalnych oraz ponad 500 cystern dowożących wodę do picia. Z zalanych terenów i pomieszczeń wodę wypompowywało ponad 80 pomp o dużej wydajności i 5 tys. motopomp.

„Naszą słabością był przestarzały sprzęt, szczególnie specjalistyczny, lub jego brak” – przyznał na łamach PP ówczesny komendant główny PSP. „Generalnie padła łączność” – oświadczył z kolei ówczesny wojewoda wrocławski woj. Janusz Zalewski. Bryg. Marek Płotica napisał zaś w artykule „Komenda Główna w walce z powodzią”: „Tempo, w jakim nasz wiekowy sprzęt, o dużym stopniu zużycia ulegał awarii, było bardzo duże”.

Sytuacje, z jakimi mierzyli się strażacy, bywały dramatyczne. Dowódca zastępu JRG Opole mł. ogn. Marek Prochowski tak opisał jedną z nich; „Gdy dotarliśmy w pobliże zdarzenia, okazało się, że silny nurt wody przewrócił pojazd na bok i oparł go latarnię i drzewo. Na szczęście dwoje pasażerów zdołało się z niego uwolnić, wydostać się na powierzchnię wody i wdrapać się na jego bok. Wraz z kilkoma ratownikami usiłowaliśmy do nich podejść, wiążąc się uprzednio linkami, ale gdy byliśmy zaledwie 10 m od uwięzionych ludzi, musieliśmy zrezygnować  – tak silny był nurt wody.”

Trudno się dziwić, że tego rodzaju klęska doczekała się dokładnego i wieloaspektowego omówienia na łamach „Przeglądu Pożarniczego”. Poświęcony jej został cały listopadowy numer z 1997 r. W artykule pt. „Widziane z centrum” można było przeczytać, że od 13 lipca – wówczas komendant główny PSP wprowadził we wszystkich jednostkach podwyższoną gotowość operacyjną – „w bezpośrednich działaniach ratowniczych codziennie brało udział od 2 do 5 tys. ratowników Państwowej Straży Pożarnej oraz od 1,5 do 3 tys. strażaków ochotników. W odwodzie pozostawało od 15 do 18 tys. strażaków zawodowych i ochotników, przygotowanych do natychmiastowego działania”. W walce z powodzią uczestniczyły także „grupy ratunkowe z 11 państw (łącznie 488 ratowników), stacje uzdatniania wody, pompy dużej wydajności, szlamowe, agregaty prądotwórcze, sprzęt pływający woj.”.

W artykule pt. „Mądrość po szkodzie” autor wysunął śmiałą tezę: „Mimo ogromu nieszczęść, tragizmu sytuacji i horrendalnych kosztów poniesionych przez nas wszystkich lipcowa katastrofa ma również… dobre strony.” Jakie? Wyciągnęliśmy wnioski na przyszłość. Dowodem tego ma być chociażby opracowanie założeń do ustawy o stanie klęski żywiołowej. Czy była to trafna diagnoza? O tym mieliśmy się przekonać na własnej skórze już 13 lat później, w 2010 r., kiedy to wielka woda powróciła.

 opr. Lech Lewandowski

Katastrofa budowlana w Chorzowie

Pawilon wystawowy nr 1 Międzynarodowych Targów Katowickich to częściowo podpiwniczony budynek o powierzchni 11 612 m2 i wysokości 10,5 m – 14,5 m. Część nadziemna była wykonana w konstrukcji stalowej. Dach na konstrukcji stalowej został ocieplony styropianem. Obiekt wyposażono w szereg urządzeń przeciwpożarowych, w tym monitoring pożarowy, był poddawany kontrolom PSP (nakazano usunięcie uchybień). Budynek  przygotowano na wypadek pożaru, ale nie na to, co miało nastąpić.

„W sobotę 28 stycznia 2006 r., gdy trwała wystawa gołębi pocztowych, o godz. 17.15 rozległ się przeraźliwy huk (niektórzy świadkowie określali ten dźwięk jako zgrzyt lub odgłos darcia). Pokryty kilkudziesięciocentymetrową warstwą zmrożonego śniegu dach hali nr 1 zaczął osuwać się do wnętrza budynku. Miejskie stanowisko kierowania PSP w Chorzowie odebrało zgłoszenie zdarzenia o godz. 17.18. O godz. 17.30. na miejsce zdarzenia przybywają zastępy z JRG Chorzów oraz zespoły ratownictwa medycznego. Kierownictwo działań ratowniczych obejmuje kpt. Ryszard Wolski (KM PSP Chorzów).”

Od tego momentu zaczęła się jedna z najtrudniejszych akcji ratowniczych w dziejach PSP. Zawalił się dach na powierzchni niemal jednego hektara, było ciemno, temperatura spadła do -17oC, z wnętrza dochodziły głosy ludzi wzywających pomocy – przypuszczano, że mogło tam zostać uwięzionych kilkaset osób. Wśród ludzi znajdujących się wokół obiektu zapanowała panika, wielu miało obrażenia, niektórzy próbowali dostać się z powrotem do hali.

Dowodzący akcją zażądał zadysponowania dodatkowych sił i środków, przede wszystkim sprzętu ratownictwa technicznego, oświetleniowego i zespołów pomocy medycznej, a także odłączenia terenu akcji od zasilania energią elektryczną. Jednocześnie przystąpiono do udzielania kwalifikowanej pierwszej pomocy rannym i opanowania paniki wśród osób będących świadkami lub uczestnikami zdarzenia – przede wszystkim po to, by nie dopuścić do wchodzenia przez nich do zawalonej hali. Przystąpiono też do uwalniania osób uwięzionych w rumowisku.

O godz. 17.35 dowodzenie przejął oficer operacyjny WSKR w Katowicach mł. bryg. Janusz Ciesielski. Podzielił teren na dwa odcinki (północny i południowy). Strażakom przydzielił zadania uwalniania uwięzionych ludzi oraz udzielania pomocy poszkodowanym, a policjantom – dozór miejsca zdarzenia. Zgłosił zapotrzebowanie na większe siły i środki.

Śląski komendant wojewódzki PSP nadbryg. Janusz Skulich przybył do KW PSP o godz. 17.40. Natychmiast polecił woj. wzmocnić obsadę etatową WSKR i RSK oraz JRG PSP całego województwa, zadysponować do komendy wszystkich pracowników, postawić w stan gotowości wszystkie zastępy ratownictwa technicznego i drogowego w województwie, złożyć zapotrzebowanie do KCKR na grupy poszukiwawcze z psami i zastępy ratownictwa technicznego spoza województwa, zapewnić odpowiednią ilość sił porządkowych, powiadomić prokuraturę i nadzór budowlany oraz uruchomić procedurę dysponowania dźwigów z podmiotów zewnętrznych. O godz. 17.50 był już na miejscu zdarzenia i przejął dowodzenie akcją, nie zmieniając poleceń poprzednika. Jednocześnie zajął się organizacją terenu akcji. Wyznaczył dowódców odcinków bojowych, osobę do obsługi punktu przyjęcia sił i środków oraz osobę do organizacji zaplecza logistycznego. Zażądał pomocy od Centrum Zarządzania Kryzysowego Wojewody. Polecił również zadysponowanie kierownika Wojewódzkiego Centrum Ratownictwa Medycznego i powierzył mu organizację i koordynację odpowiedniej pomocy medycznej.

Przybywające zastępy kierowano do akcji z marszu. Wykorzystywane były poduszki pneumatyczne, lewary, piły do cięcia metalu oraz rozpieracze. Kierujący działaniami medycznymi na bieżąco prowadził segregację rannych, nadzorował udzielanie im pierwszej pomocy i przekazywał ich zespołom ratownictwa medycznego.

O godz. 18.15 KDR stworzył sztab akcji, z rozdziałem precyzyjnie określonych zadań. Teren akcji podzielono na sześć odcinków bojowych (ostatecznie na osiem), zorganizowano oświetlenie i zabezpieczenie logistyczne. Na miejsce dotarła większa liczba policjantów i strażników miejskich, która dostała zadanie niedopuszczania osób postronnych do terenu akcji. O 18.22 na teren akcji udali się komendant główny PSP st. bryg. Kazimierz Krzowski, jego zastępca st. bryg. Leszek Suski i grupa operacyjna (przybyli o godz. 21.00).

O 19.30 zadysponowano dodatkowe siły z woj. małopolskiego i opolskiego, ratowników górniczych, grupy lekarzy GOPR. Służby logistyczne utworzyły zaplecze na potrzeby akcji na bazie namiotów pneumatycznych. Zorganizowano ciepłe posiłki, napoje, punkty pomocy medycznej.

O 22.15 uwolniono spod zawaliska ostatnią żywą osobę. O 23.55 z poszczególnych odcinków bojowych spłynęły meldunki o tym, że nie odnaleziono już żywych ludzi. O godz. 0.25 wycofano wszystkich z terenu akcji i zarządzono ciszę. Psy nie wskazywały już miejsc, w których mogą znajdować się żywe osoby. Ponowną penetrację zawaliska za pomocą geofonów przeprowadzono o 2.00. Nadal strażacy docierali już tylko do martwych ofiar atastrofy.

O godz. 14.00 bilans akcji był następujący: wydobyto 58 (ostatecznie 65) ofiar śmiertelnych, w szpitalach przebywało ponad 140 rannych, kilkadziesiąt osób uznano za zaginione.

W akcji zaangażowane były 103 zastępy PSP (719 strażaków), trzy zastępy OSP (18 strażaków), 25 ratowników GOPR, 21 psów ratowniczych, 97 ratowników górniczych, 445 policjantów, 57 żołnierzy WP i 80 Żandarmerii Wojskowej, 67 zespołów (197 osób) ratownictwa medycznego. Sumaryczny czas akcji to 551 godzin.

Wynikiem katastrofy były zmiany w przepisach techniczno-budowlanych (kontrole budynków przeprowadzane dwa razy w roku), zwiększenie nadzoru projektowego nad zagadnieniami związanymi z ich konstrukcją oraz powtarzane cyklicznie i egzekwowane nakazy odśnieżania dachów.

opr. Paweł Rochala

Biały szkwał, 2007

Wtorek 21 sierpnia zapisał się w historii polskiego żeglarstwa jako jeden z najczarniejszych dni. Gwałtowna burza, która przeszła nad województwem podlaskim i warmińsko-mazurskim, spowodowała wystąpienie w rejonie Wielkich Jezior Mazurskich tzw. białego szkwału. Zginęło 12 osób, zatopieniu uległo 15 jachtów.

Pierwsze zgłoszenie o wywrotce jachtu na jeziorze Roś wpłynęło do Centrum Koordynacji Ratownictwa Wodnego w Giżycku 21 sierpnia o godz. 14.27. Jednocześnie nadeszło zgłoszenie ze stacji Pisz-Łupki – o silnym wietrze i ciemnej granatowej chmurze nadciągającej z południa. Podjęto decyzję, że na jeziora wyjdą łodzie ratownicze, by ostrzec żeglarzy o burzy. O godz. 14.35 WOPR przekazuje do PSP Pisz zgłoszenie o wywrotce na Jeziorze Nidzkim. O godz. 14.41 biały szkwał uderzył na jeziorze Niegocin – widoczność spadła do 50 m, wiatr ma siłę 12 st. B, później zaczął padać deszcz. Trzech dyspozytorów CKRW przyjmowało zgłoszenia z numeru 0 601 100 100, numeru stacjonarnego i nasłuchu kanału 17. Pasma morskiego, w pierwszych godzinach koordynowało też działania grup ratowniczych na całym szlaku Wielkich Jezior Mazurskich. Zostały uruchomione wszystkie służby ratownicze na wodzie. Po godz. 18.00, tuż po właściwej akcji ratowniczej, jednostki mazurskiego WOPR rozpoczęły przeszukiwanie wywróconych jachtów. Działania zakończono o godz. 22.59. Udzielono pomocy około 100 osobom, ratując je i przewożąc do pobliskich portów. Sześć przekazano zespołom pogotowia ratunkowego, a w przypadku trzech osób przed przekazaniem ich pogotowiu zastosowano reanimację.

W tym samym czasie PSP w powiatach mrągowskich, giżyckim, piskim, węgorzewskim i ełckim zanotowała około 150 wyjazdów do powalonych drzew, nadłamanych konarów, uszkodzonych elementów elewacji i dachów, które zagrażały bezpośrednio przechodniom bądź domownikom. Teren działań był tak rozległy, a liczba zdarzeń tak duża, że zaistniała koniczność wezwania strażaków z wolnych służb do wzmocnienia stanów osobowych w komendach. Tak było m.in. w Mrągowie – o 16.10 miejscowe PSK przekazało do WSKR Olsztyn informację, że wszyscy przebywają w terenie i komendzie, a mimo to nie są w stanie na bieżąco usuwać skutków nawałnicy. Działania zakończono późno w nocy.

Wraz z nastaniem świtu ratownicy przenieśli się z dróg na akweny, które przez kolejne 10 dni stały się areną poszukiwań zaginionych osób. 21 sierpnia JRG Giżycko rozpoczęła akcję poszukiwawczą na jeziorze Kisajno, ciało zaginionej osoby odnaleziono dopiero 23 sierpnia. JRG Węgorzewo prowadziła akcję ratowniczą na jeziorach Mamry i Harsz oraz rozpoczęła akcję poszukiwania dwóch żeglarzy na jeziorze Łabap. 22 sierpnia JRG Mrągowo weszło do działań w rejonie Mikołajek, gdzie na jeziorach: Mikołajskim, Tałty oraz Śniardwy poszukiwano sześciu zaginionych osób. W pierwszych trzech dniach, a więc do 23 sierpnia, działania poszukiwawcze na akwenach prowadzono wypracowaną i wypróbowaną od lat w województwie warmińsko-mazurskim metodą „poszukiwania nurkami”, wykorzystując równocześnie technikę GPS do pozycjonowania miejsc i nanoszenia ich na mapę cyfrową z siatką WGS-84.

Technika ta prawie pozwala w 100 proc. wykluczyć błąd w poszukiwaniach przez nurków, spowodowany przez brak dokładności w oznakowaniu obszaru jeziora. Jest jednak skuteczna pod warunkiem prawdziwości danych uzyskanych od świadków zdarzenia, a praktyka pokazuje, że informacje te prawie zawsze są rozbieżne z faktycznymi. Po przejściu białego szkwału niemal wszystkie znacznie się różniły.

Ze względu na różnice w uzyskanych informacjach, pomimo wykorzystania techniki GPS, przez pierwsze trzy dni poszukiwań nie udało się zlokalizować ani jednego zatopionego jachtu i ani jednego ciała spośród zaginionych osób. W takich sytuacjach konieczne jest zajrzenie pod powierzchnię wody z pomocą odpowiedniego sprzętu technicznego. 24 sierpnia rozpoczęto gromadzenie sprzętu, ściągnięto także z terenu całej Polski dodatkowych nurków, przygotowanych do głębokich nurkowań (głębokość przekraczała 30 m).

Na miejsce działań zadysponowano koordynatora z KW PSP w Olsztynie, do działań skierowano również sonary Marynarki Wojennej wraz z obsługą (w akcji poszukiwawczej uczestniczyły łącznie dwie ekipy z MW, które tworzyli specjaliści z Dywizjonu Zabezpieczenia Hydrograficznego, Akademii Marynarki Wojennej oraz z Biura Hydrograficznego MW), Centralnego Muzeum Morskiego w Gdyni, Morskiej Służby Ratowniczej SAR oraz Szkoły Podoficerskiej w Bydgoszczy. 24 sierpnia KCKRiOL skierowało w rejon działań SGWN COO „Gryf” w sile trzech zastępów z Gdańska, SGWN COO Augustów i SGWN COO Łomża. Oprócz tych sił i środków od 22 do 24 sierpnia w całym rejonie działań na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich pracowały znaczne siły PSP województwa warmińsko-mazurskiego.

Oprócz opisanej techniki poszukiwania nurkami, z wykorzystaniem nawigacji satelitarnej GPS, zastosowano także technikę, która zadecydowała o ostatecznym powodzeniu akcji w rejonie Mikołajek. Była to technika poszukiwania z wykorzystaniem sonarów, nawigacji GPS do pozycjonowania miejsc i nanoszenia ich na mapę cyfrową z siatką WG-84. Poszukiwanie nurkami stanowiło już element końcowych działań, wieńczących efekty osiągnięte za pomocą środków technicznych.

Przez cały czas trwania akcji poszukiwawczej na jeziorze Łabap, tj. od 21 do 31 sierpnia, 20 nurków, których należało podmieniać co cztery dni, przeszukało łącznie około 9 ha dna jeziora, a za pomocą sonaru bocznego tylko 1 września udało się zbadać około 40 ha dna – profilami wykluczającymi ominięcie jakiegokolwiek obiektu znajdującego się na dnie. Po pracy sonaru bocznego do działań wkraczała ekipa z sonarem punktowym. Do poszukiwań wykorzystano sonar MS-1000 – małych rozmiarów, mobilny, do stosowania w różnych jednostkach. MS-1000 to sonar dookólny, opuszczany, przeznaczony do poszukiwania obiektów o małych rozmiarach. Następnie do poszukiwań wkraczał nurek z łącznością przewodową. Działając w świetle sonaru, mógł być naprowadzany na cel bezpośrednio z łodzi.

Oficjalnie działania w rejonie Mikołajek zakończono 31 sierpnia, po odnalezieniu wszystkich sześciu poszukiwanych ciał i wydobyciu trzech zatopionych jachtów. Oprócz mazurskiego WOPR, Marynarki Wojennej i PSP w działaniach udział wzięły: Policja, SAR, władze samorządowe, OSP i wielu ludzi, którzy współdziałając ze sztabem akcji, zapewnili powodzenie całego przedsięwzięcia.

opr. Elżbieta Przyłuska

Powódź, 2010 r.

Kiedy 14 maja 2010 r. z IMiGW nadeszła informacja o przewidywanych intensywnych opadach połączonych z lokalnymi burzami, bez zwłoki wydano polecenia, aby „przygotować własne siły i środki na możliwość zwiększonego zagrożenia powodziowego na terenie kraju”.

W KG PSP powołano Sztab Działań Zabezpieczających „Powódź 2010”, jego szefem został nadbryg. Janusz Skulich. Wszystkie służby przygotowywały się do działań ratowniczych na dużą skalę.

Wysokość pierwszej fali wezbraniowej na Wiśle była największa od 160 lat i w wielu miejscach przekroczyła poziom notowany podczas powodzi tysiąclecia w 1997r.

Do walki z powodzią, która dotknęła województwa: dolnośląskie, kujawsko – pomorskie, lubelskie, łódzkie i małopolskie, konieczne okazało się zaangażowanie dwóch trzecich zasobów ratowniczych KSRG. Już 17 maja, w pierwszej fazie akcji, do działań skierowano ponad 4,5 tys. ratowników i około 2,7 tys. pojazdów. Te siły błyskawicznie rosły i krótko potem w akcji ratowniczej brało już udział 19 tys. ludzi i około 4 tys. pojazdów. Siły Centralnego Odwodu Operacyjnego Komendanta Głównego PSP wzrosły z około 500 ratowników do blisko 1,5 tys. Tylko 5 czerwca do działań ratowniczych skierowano 18 tys. ratowników i ponad 3,5 tys. pojazdów. Do tego doszło wsparcie, które otrzymaliśmy z krajów UE.

„Oprócz sił i środków KSRG w usuwaniu skutków pierwszej fali powodziowej brało udział łącznie 18 grup zagranicznych, w tym 301 ratowników i 55 pomp o wysokiej wydajności” – informował na łamach PP nadbryg. Skulich, dodając: „Podczas drugiej fali powodziowej na terytorium Polski prowadziło działania 10 grup międzynarodowych w sile 147 ratowników oraz 27 pomp wysokiej wydajności”. Wspierali nas ratownicy, którzy przyjechali m.in. z Niemiec, Czech, Holandii, Francji, Danii, Litwy, Łotwy i Estonii, a także z Ukrainy.

Na łamach specjalnego wydania „Przeglądu Pożarniczego” z sierpnia 2010 r. zamieszczono liczne publikacje poświęcone sytuacji powodziowej w poszczególnych regionach kraju i akcji ratowniczej prowadzonej zarówno przez strażaków, ratowników z zagranicy, jak i wojsko. Ukazała się relacja z działań strażaków francuskich, którzy z okolic Marsylii pokonali ponad 2 tys. km. Z kolei w artykule „Pomocne służby” informowano m.in., że: „Wojsko Polskie wspierało służby ratownicze w akcji przeciwpowodziowej w rejonie 300 miejscowości na terenie 14 województw. Do działań skierowano 7,5 tys. żołnierzy, około 90 pływających transporterów i 40 śmigłowców. (…) W szczytowym okresie akcji przeciwpowodziowej bezpośrednio w działania zaangażowanych było jednocześnie prawie 5 tys. żołnierzy oraz 250 jednostek sprzętu, a kolejne 3700 żołnierzy pozostawało w gotowości do natychmiastowego użycia”.

Obok licznych publikacji pokazujących działania ratownicze w różnych częściach kraju sporo miejsca poświęcono także sprawom systemowym – głównie organizacji działań i współdziałaniu z PSP podmiotów uczestniczących w akcji, m.in. Policji, Straży Granicznej, Wojska Polskiego, urzędów wojewódzkich, regionalnych zarządów gospodarki wodnej.

W materiale pt. „Podkarpacie pod wodą” pojawił się też postulat uregulowania przepisów tak, by dawały możliwość szybkiego wprowadzenia do działań ratowniczych sił i środków innych służb, w tym Wojska Polskiego i Straży Granicznej. Ten postulat został poszerzony o konkretną propozycję: „w przypadku organizacji działań ratowniczych obejmujących obszar wykraczający poza województwo komendant główny PSP powinien mieć możliwość bezpośredniego składania zapotrzebowania na siły i środki Wojska Polskiego oraz innych służb”. W szeregu publikacji podkreślano, że konieczne jest jednoznaczne uregulowanie „zasad kierowania (dowodzenia) prowadzonymi działaniami ratowniczymi w czasie powodzi, jeżeli nie został ogłoszony stan klęski”.

Przy okazji walki z kolejną wielką powodzią powrócił problem wyposażenia strażaków PSP i OSP w niezbędny sprzęt ratowniczy. W relacji z Podkarpacia stwierdzono, że na 284 OSP z terenu województwa włączonych do KSRG zaledwie 21 ma sprzęt pływający (w dużej mierze wiosłowy). Zaledwie sześć jednostek PSP z terenu województwa dysponowało wówczas pompami szlamowymi o dużej wydajności. Konieczność wyposażenia w pompy o dużej wydajności wskazywali także strażacy w artykule „Śląska powódź” oraz ich koledzy z Dolnego Śląska w materiale „Popowodziowe rozrachunki”. Problemem, który wielokrotnie przewijał się w relacjach z działań ratowniczych, był także zły stan wałów przeciwpowodziowych. Jak wskazywano m.in. w materiale „Powódź w Małopolsce”, był to rezultat braku bieżącej konserwacji wałów.

Mimo to w trakcie działań ratowniczych prowadzonych w 2010 r. służby, przede wszystkim strażacy PSP i OSP, zdały trudny egzamin z akcji przeciwpowodziowej. Zaowocowały także podjęte po powodzi z 1997 r. decyzje o charakterze organizacyjnym. Utworzenie baz odwodowych przyniosło skrócenie czasu dotarcia sił i środków COO do miejsc działań ratowniczych o 12 godz. Z kolei dla usprawnienia działań związanych z usuwaniem skutków powodzi PSP aktywowała serwis SAFER w ramach inicjatywy Unii Europejskiej. Pozwoliło to na uzyskanie obrazów satelitarnych terenów powodziowych, w szczególności obszarów najbardziej nią dotkniętych, czyli Sandomierza, Wilkowa i Świniar.

W artykule „Lekcja z powodzi”, będącym podsumowaniem działań ratowniczych, szeroko omówiono prowadzoną akcję, ale też nie unikano ukazywania problemów i zagadnień wymagających poprawy. W konkluzji zaś autor stwierdził: „Niech ta tragiczna powódź motywuje nas do nieustannej poprawy jakości i efektywności naszej służby”. A to oznaczało ni mniej, ni więcej tyle, że działania na rzecz dalszego doskonalenia straży pożarnej muszą być kontynuowane. I tak też jest.

opr. Lech Lewandowski

 Katastrofa kolejowa pod Szczekocinami, 2012

Zniszczone lokomotywy, spiętrzone i zmiażdżone wagony, a w nich pasażerowie błagający o pomoc – taki widok zastali strażacy 3 marca 2012 r. na miejscu największej katastrofy kolejowej ostatnich lat w Polsce.

Czołowe zderzenie dwóch pociągów: relacji Warszawa Wschodnia – Kraków Główny i Przemyśl – Warszawa Wschodnia, jadących tym samym torem, nastąpiło o 20.57. Pierwszą osobą, która jeszcze przed 21.00 zgłosiła zdarzenie do Powiatowego Stanowiska Kierowania Państwowej Straży Pożarnej w Zawierciu była jego pasażerka podróżująca z Warszawy. Jednak informowała jedynie o wykolejeniu się pociągu. Niezwłocznie zostały zadysponowane cztery zastępy z 16 ratownikami z jednostki ratowniczo-gaśniczej w Zawierciu oraz posterunku w Szczekocinach. Do Powiatowego Stanowiska Kierowania napływały kolejne zgłoszenia, a jedno z nich zawierało informację o zderzeniu dwóch pociągów osobowych i wykolejeniu wagonów oraz przybliżonym miejscu katastrofy – Chałupki, nieopodal Szczekocin.

Jako pierwszy na miejsce zdarzenia przybył około godziny 21.05 zastęp wraz z zespołem ratownictwa medycznego, który stacjonował na posterunku. Sytuacja, którą zastali ratownicy, była dramatyczna: elektrowóz i dwa wagony spiętrzone, w części zmiażdżone, drugi elektrowóz i kolejne dwa wagony zniszczone, wewnątrz nich ludzie wołający o pomoc, a wokół pasażerowie, którym udało się wydostać z niezniszczonych wagonów. Strażacy w pierwszej kolejności przystąpili do ewakuacji poszkodowanych i udzielenia im kwalifikowanej pierwszej pomocy. W ewakuacji pomagali okoliczni mieszkańcy. Kolejne zastępy jednostek OSP zadysponowane z terenu powiatu zawierciańskiego dotarły na miejsce zdarzenia około 30 min po zderzeniu pociągów. Kierujący działaniem ratowniczym (KDR) podzielił teren akcji na trzy odcinki bojowe. Strażacy oświetlali teren, przeszukiwali wagony, wykonywali dostęp do kilkudziesięciu poszkodowanych za pomocą sprzętu burzącego i hydraulicznego oraz pił do cięcia betonu i stali, ewakuowali pasażerów, udzielali kwalifikowanej pierwszej pomocy oraz przekazywali poszkodowanych lekarzom i ratownikom medycznym. Poszukiwanie osób, które mogły znajdować się jeszcze w pociągach, utrudniały ciemności.  Wojewódzkie Stanowisko Kierowania PSP w Katowicach zadysponowało na miejsce zdarzenia specjalistyczne zastępy ratownictwa technicznego (m.in. specjalistyczną grupę ratownictwa technicznego z JRG PSP w Dąbrowie Górniczej oraz grupę operacyjną Komendy Wojewódzkiej PSP w Katowicach).

KDR w porozumieniu z władzami samorządowymi zadecydował o zapewnieniu lekko rannym i niewymagającym hospitalizacji pasażerom tymczasowych miejsc pobytu w szkołach: w Szczekocinach i Goleniowach. W porozumieniu z koordynatorem medycznych działań ratowniczych KDR postanowił zaś utworzyć miejsce segregacji rannych w namiotach pneumatycznych i tam właśnie udzielać im pomocy. Część namiotów została przeznaczona na miejsce przechowywania zwłok, a kolejne były wykorzystywane jako zaplecze socjalne i logistyczne dla ratowników. Funkcjonariusze Policji zabezpieczyli mienie osób ewakuowanych. Do 23.00 na miejscu zdarzenia działania prowadziły 44 zastępy (w tym 20 zastępów PSP), kilkadziesiąt zespołów ratownictwa medycznego, ponad 100 funkcjonariuszy Policji oraz Służba Ochrony Kolei.

Na miejsce katastrofy przybył zastępca śląskiego komendanta wojewódzkiego PSP wraz z grupą oficerów z Komendy Wojewódzkiej PSP. Przejął dowodzenie oraz podtrzymał wcześniej wydane rozkazy. Działania były prowadzone na froncie o długości ponad 80 m, podzielonym na trzy odcinki bojowe. Polegały na dotarciu do poszkodowanych uwięzionych w wagonach, ich ewakuacji oraz udzieleniu im pomocy. Wyznaczono miejsce lądowania śmigłowców Lotniczego Pogotowia Ratunkowego (LPR). Utworzono punkt tankowania pojazdów i zaopatrzenia w paliwo dla sprzętu ratowniczego, a poszkodowani byli na bieżąco transportowani do szpitali. Do działań została zadysponowana również specjalistyczna grupa poszukiwawczo-ratownicza z Jastrzębia Zdroju oraz psychologowie pozostający w dyspozycji PSP w województwie śląskim. KDR wydał rozkaz organizacji punktu obsługi mediów oraz powołał sztab akcji. Z uwagi na zadysponowanie do zdarzenia przez Krajowe Centrum Koordynacji Ratownictwa i Ochrony Ludności sił i środków z województw: małopolskiego, świętokrzyskiego i łódzkiego wyznaczony został punkt ich przyjęcia. Między 2.00 a 4.00 w akcji uczestniczyła największa liczba ratowników. Na miejscu katastrofy pojawili się  prezydent RP, premier RP, członkowie rządu, wojewoda śląski, komendant główny PSP, komendant wojewódzki PSP oraz przedstawiciele władz samorządowych.

W działaniach ratowniczych uczestniczyło: 115 zastępów i 518 strażaków PSP i OSP z województw: śląskiego, łódzkiego, świętokrzyskiego, małopolskiego; 42 patrole Policji i 269 funkcjonariuszy; 49 zespołów ratownictwa medycznego, dwa śmigłowce LPR i 147 ratowników medycznych; dwa pociągi ratownicze z 19 ratownikami oraz 23 pracowników Służby Ochrony Kolei; około 120 osób z i innych zaangażowanych podmiotów.

W obu pociągach podróżowało łącznie około 350 pasażerów. W zdarzeniu zginęło 16 osób, 61 rannych zostało odwiezionych do szpitali. Zniszczeniu uległy dwie lokomotywy elektryczne i cztery wagony pasażerskie, a także trakcja i torowisko na długości około 200 m.

opr. Renata Golly

Materiały zostały opracowane na podstawie artykułów opublikowanych w „Przeglądzie Pożarniczym:

[1] Piotr Buk, Z perspektywy dwóch dekad, „Przegląd Pożarniczy” 2012, nr 9 oraz Tadeusz Głowacki, Stanisław Mazur, Dni pełne żaru, „Przegląd Pożarniczy” 1993, nr 1. 
[2] DM, Głośne echa tragedii, „Przegląd Pożarniczy” 1995, nr 2, s. 4-8.
[3] D.M., Tym dramatem żyła Polska, „Przegląd Pożarniczy” 1995, nr 8, s. 4, 9-13.
[4] „Przegląd Pożarniczy” 1997, nr 11.
[5] Raport z działań w Chorzowie, „Przegląd Pożarniczy” 2006, nr 3.
[6] Zbigniew Jarosz, Czarne dni po białym szkwale, „Przegląd Pożarniczy” 2007, nr 10, s. 12-17.
[7] „Przegląd Pożarniczy” 2010, nr 8.
[8] Przemysław Pieniężny, Olgierd Koźmiński, Ostatni rozjazd, „Przegląd Pożarniczy” 2012, nr 3.  

maj 2017

do góry