• Tłumacz języka migowego
Ratownictwo i ochrona ludności Marta Giziewicz

Piekiełko raciborskie (PP 06/2021)

28 Lipca 2022

artykuł z PP nr 06/2021

O tym pożarze lasu rozpisywały się gazety lokalne, mówiono o nim w radiu i telewizji. „Przegląd Pożarniczy” poświęcił mu wiele miejsca na łamach, jak zawsze nie tylko informując, ale i ucząc. Żywioł zadziałał w cieniu codziennych spraw, przyszedł niespodziewanie i postawił na nogi tysiące ludzi.

Chciałoby się powiedzieć, że to było piękne lato. Miejscami w Polsce temperatura powietrza sięgała nawet 40°C, pogoda dopisywała urlopowiczom. Mieszkańcy opolskiego Prudnika przeżywali ekscytację, bo oto znaleźli się zapaleńcy poszukujący w okolicy Bursztynowej Komnaty [1], brzeżanie świętowali, ponieważ ponad 100 lat wcześniej trasą Wrocław-Brzeg przejechał pierwszy pociąg - zainteresowani mogli podczas obchodów odbyć podróż na szlaku Brzeg-Nysa odrestaurowanym amerykańskim pociągiem z 1927 r. [2], a działające w Ustroniu towarzystwo sportowe zaproponowało zagorzałym cyklistom ciekawe trasy w ramach coraz popularniejszej górskiej turystyki rowerowej [3]. OSP w Międzyrzeczu Górnym świętowała stulecie strażnicy - z tej okazji przed nowy budynek strażnicy zajechała bryczka z 1907 r. z ręczną pompą [3].

Sezon miał także drugą stronę medalu - śląskie kopalnie zmagały się ze strajkami górników [3], z powodu braku pieniędzy coraz więcej dzieci nie wybierało się na kolonie organizowane przez zakłady pracy [3], a NSZZ „Solidarność” naciskała na negocjacje z rządem, grożąc strajkiem generalnym. Protesty szerzyły się w kolejnych zakładach pracy, zastrajkowali także maszyniści kolei - niestety ucierpieli zwykli pasażerowie [4].

Do tego gorące lato dało się we znaki rolnikom - w gminie Lubsza plony ucierpiały z powodu suszy [5]. I nie tylko tam odnotowano straty. „Płonie dosłownie wszystko: trawy, poszycie leśne i przede wszystkim lasy”. W pierwszej połowie 1992 r. na terenach Nadleśnictwa Rybnik spłonęło 27 ha lasów [6]. Dane te pochodzą jeszcze sprzed 26 sierpnia, kiedy wielki ogień miał dopiero nadejść.

Historyczny dzień

To był środek tygodnia, środa, tuż przed 14.00. Torami biegnącymi przez las toczył się pociąg z Raciborza do Katowic. Zwykły dzień pracy, a godzina raczej spokojna. Tymczasem wydarzyło się coś, co zamieniło ten dzień w piekło. Przyczyną mogło być iskrzenie z nieprawidłowo działającego układu hamulcowego pociągu. Ogień pojawił się w okolicy Kuźni Raciborskiej. Zarzewi było kilka, wszystkie skumulowane wzdłuż linii torów. Okoliczni mieszkańcy szybko dostrzegli niebezpieczeństwo i natychmiast ruszyli, by własnymi siłami zwalczyć ogień. Niestety, rozprzestrzeniał się w zawrotnym tempie, do tego w dwóch kierunkach [7]. Z perspektywy czasu trudno uwierzyć, że z czegoś tak małego, jak iskra, mogło powstać coś tak ogromnego. A jednak.

 

Pożar wybuchł na terenie kompleksu leśnego obejmującego ok. 50 tys. ha., między Gliwicami, Kędzierzynem i Rybnikiem. Średnią roczną opadów w tym rejonie szacowano na 650-660 mm, ale w ostatnim czasie to było nawet mniej niż 500 mm. W dniu pożaru temperatura wynosiła ok. 34°C, w nocy spadała niewiele. W związku z upałami, brakiem opadów deszczu i degradacją środowiska (wybieranie piasku w kopalni spowodowało efekt leju depresyjnego i obniżenie poziomu wód gruntowych) na terenie Nadleśnictwa Rudy wyschły cieki, rowy melioracyjne i zbiorniki wodne. Zmniejszenie wilgotności dotknęło również tutejsze torfowiska - obszar ok. 150 ha z pokładami torfu o maksymalnej miąższości 1-1,5 m.

W Nędzy zapaliło się torfowisko. Było upalnie i sucho, a do tego wietrznie, dlatego wracając z Nędzy, strażacy z JRG Racibórz zatrzymali się w punkcie czerpania wody przy odlewni metali „Rafamet” w Kuźni Raciborskiej. Wtedy zauważyli dym unoszący się nad okolicą Solarni. Informacja o tym zdarzeniu napłynęła z co najmniej dwóch miejsc do RSK w Raciborzu - od dowódcy zastępu st. asp. Andrzeja Kaczyny oraz Nadleśnictwa Rudy Raciborskie [8]. Do pożaru niezwłocznie zadysponowano jednostki z Raciborza oraz OSP z Kuźni Raciborskiej. Pięć minut po godz. 14 Nadleśnictwo Rudy poinformowało RSK o pożarze lasu w Kuźni Raciborskiej, gdzie wysłano dwie jednostki OSP. Paliło się wzdłuż torów, na długości oddziału 109 [10]. Mniej więcej w tym samym czasie st. asp. Kaczyna próbował ocenić ogrom niebezpieczeństwa i wezwał pomoc. Sytuacja najpewniej z sekundy na sekundę nabierała tempa, a czas uciekał nieubłaganie. Po stronie ognia stanęły warunki środowiskowe i atmosferyczne - uporczywy upał, skrzypiąca susza i porywisty wiatr.

Las tworzyły głównie drzewa iglaste (85%), takie jak sosny i świerki, w mniejszym stopniu były do gatunki liściaste, jak dęby, buki, brzozy i olchy. W PP strukturę wiekową drzewostanu określono jako zróżnicowaną, ale od razu zwraca uwagę fakt, że większość, bo 67%, stanowiły drzewa bardzo stare - powyżej 40 lat. Dno lasu pokrywały głównie trawy, w tym trzcinnik, turzyca i paprocie, a trawy są materiałem łatwopalnym, także w postaci zielonej. Niezmineralizowana ściółka tworzył kilkunastocentymetrową warstwę, do tego dochodziły zbutwiałe drzewa.

Ofiary ognia

Jeden z pochłoniętych przez pożar samochodów gaśniczychChwilę po godz. 16 ogień obejmował już 200 ha lasów. Już wtedy sytuacja była dramatyczna, a kolejne minuty miały przynieść pogorszenie stanu rzeczy. Zaczęło się na północy pożaru, gdzie działał kpt. Karol Stępień - meldunek o tym pogorszeniu otrzymał on od mł. kpt. Janusza Chomiaka. Nastąpiła zmiana kierunku wiatru, w wyniku czego powstał wierzchołkowy pożar młodników. Porywy pchały ogień wierzchołkami na północny-wschód. Nadzieja, że płomienie zatrzymają się na drodze asfaltowej, szybko umarła, bo płonące gałęzie wiatr przerzucał na odległość 200 m (w niektórych miejscach pożar zatrzymywały przerwy szerokie na 40 m, a miejscami przedzierał się nawet przez 300 m [13]). Strażakom nie udało się złapać języka pożaru.

Działające w tym rejonie jednostki były zmuszone czym prędzej się wycofać. Atak ognia był nie do przewidzenia i nastąpił tak szybko, że strażacy nie zdążyli zebrać sprzętu ani wyprowadzić samochodów na bezpieczną odległość. Co gorsza, zorientowali się, że w zespole brakuje dwóch ludzi. Kierujący działaniami ratowniczymi został o tym poinformowany o godz. 16.17. Wkrótce potem pierwsza grupa ratowników ruszyła na poszukiwania zaginionych, mając w zanadrzu aparaty na sprzężone powietrze. Niestety, zadymienie i wysoka temperatura nie pozwoliły im przedostać się do potrzebujących. Kolejna grupa wyruszyła pod osłoną prądów wody.

Dla zaginionych st. asp. Andrzeja Kaczyny i dh. Andrzeja Malinowskiego było już za późno. Pierwszy z nich, 38-letni dowódca sekcji JRG Racibórz, zginął w kabinie samochodu, zaś drugi, 33-letni dowódca sekcji OSP Kłodnica, poza samochodem. Naoczny świadek tamtych wydarzeń, uczestnik akcji strażak Hubert Dziedzioch (wtedy st. ogn., kierowca) powiedział w „Dzienniku Zachodnim” (2011 r.), że prawdopodobnie st. asp. Kaczyna próbował się ratować, wskakując do wozu strażackiego, a dh. Malinowskiego ogień dosięgnął, gdy ten podjął próbę ucieczki z piekła.

Wokół wszędzie był ogień, temperatura tak wysoka, że płonęło powietrze, nie można było oddychać, bo parzyło płuca, topiły się elementy silników, łączniki z wężami, na dodatek widoczność była ograniczona, a pożar powodował taki huk, że strażacy stojący w odstępie kilku metrów nie słyszeli siebie nawzajem. Z opracowania materiałów z tamtych zdarzeń opublikowanego w „Przeglądzie Pożarniczym” [8] wynika, że warunki były bardzo trudne - temperatura w strefie płomieni dochodziła do 900-1000°C, a spalania bezpłomieniowego - ok. 400°C. „Jeszcze siedemset metrów od ściany ognia pełno było niebezpiecznych iskier, od których zajmowały się kolejne obszary. Jeden ze strażackich polonezów spłonął 40 metrów od ściany płonącego lasu, tak wysoka panowała tam temperatura.” [9].

Praca ponad siły

Prędkość rozprzestrzeniania się ognia była zawrotna. Po godz. 21 jeszcze wzrosła, bo ogień rozplenił się już na ok. 2000 ha, czyniąc sytuację krytyczną. Cały czas przybywały kolejne jednostki - plutony JRG i kompanie OSP z województw katowickiego i opolskiego, potem także z dalszych. Zorganizowany przez katowickiego komendanta wojewódzkiego PSP bryg. Zbigniewa Meresa (późniejszego komendanta głównego PSP) sztab akcji ulokowano na stadionie sportowym w Kuźni Raciborskiej. Tam też znalazł się punkt przyjmowania sił i środków, a także miejsce służące za zaplecze aprowizacyjne i co najważniejsze - punkt dowodzenia z samochodem łącznościowym [7].

Kierującym działaniami ratowniczymi był bryg. Meres - do czasu, gdy kwadrans przed godz. 22 na miejsce akcji przybył zastępca komendanta głównego PSP st. bryg. Maciej Schroeder i przejął kierownictwo. W tym czasie pożar rozwijał się w kierunku wschodnim z tendencją zmiany kursu na południowy wschód. O godz. 1.00 ogień zajął już 3500 ha. Blady strach padł na Brantolkę. Do WSKR zgłoszono na godz. 6.00 zapotrzebowanie sił w 600 osób (z różnych służb), nocą przystąpiono do wycinki lasu, by przygotować linię obrony zagrożonej miejscowości. Jednocześnie wysyłano kompanie do Kotlarni, gdzie znajdowała się kopalnia piasku a pośród zabudowań stał zabytkowy kościół.

Działania nabierały tempa, żywioł był nieposkromniony i nieobliczalny - „Gazeta Rybnicka” podaje, że dowódcy dysponowali specjalnym programem komputerowym, który wyliczał szybkość rozwoju pożaru; niestety rzeczywistość przewyższyła maksymalne wyniki programu pięciokrotnie [9]. Rzetelny obraz sytuacji dało dopiero rozpoznanie ze śmigłowca. 28 sierpnia rano kierowanie działaniami przejął naczelnik Wydziału Koordynacji Działań Ratowniczych KCKR KG PSP mł. bryg. Władysław Janik. W tym czasie pożar obejmował już ok. 6000 ha i nie było widać końca. Nie był to już tylko pożar wierzchołkowy, obejmował cały drzewostan. Wiatr był nadal silny i zmienny. Wizja grozy zawisła nad Solarnią. Konieczne było wyznaczanie kolejnych punktów koordynacji działań i koncentracji sił i środków.

Wieczorem na miejsce przybył komendant główny PSP st. bryg. Feliks Dela i przejął dowództwo. Na ten moment płonęło 6500 ha lasu, w akcji brały wtedy udział: 33 kompanie straży pożarnej, 500 żołnierzy, 300 policjantów, 220 pracowników Administracji Lasów Państwowych, 120 członków Obrony Cywilnej, 7 dromaderów; do dyspozycji był sprzęt ciężki wojska i nadleśnictwa. Szybko zdecydowano o ewakuacji mieszkańców Twaroga Małego, Rachowic, Łącznej, Kotlarni, Grabówki, Goszyc i Sierakowic.

Komendant główny zarządził m.in. ulokowanie sztabów akcji w siedzibie Urzędu Gminy Kuźnia Raciborska oraz w Nadleśnictwie Rudziniec (sztab nr 2 miał do dyspozycji dwa śmigłowce), podzielenie terenu akcji na 13 odcinków bojowych z dowódcami, zorganizowanie systemu łączności radiowej dla części północnej i południowej obszaru objętego pożarem, zwiększenie sił i środków, ściąganie z kraju jednostek i żołnierzy oraz sprzętu, jak pompy o dużej wydajności, wprowadzenie zmian dla załóg pracujących ponad 36 godzin, a także w miarę możliwości wymianę załóg OSP na strażaków PSP. Na tory wyjechał pociąg gaśniczy, z którego zlewano wodą teren wzdłuż linii kolejowej, oraz cysterny wody do zaopatrywania pociągu. Kolejna wycinka pod linię obrony odbyła się przy CPN i Zakładach Azotowych „Blachownia” (Kędzierzyn-Koźle).

Żywioł niszczył wszystko na swojej drodzeWalka z ogniem wymagała niemal heroicznego wysiłku. „Gaszenie odbywało się w bardzo ciężkich warunkach; strażacy pracowali na granicy ludzkiej wytrzymałości - byli w akcji przez 36 godzin bez odpoczynku. Upał i susza pomagały w rozprzestrzenianiu się ognia” - opowiedział na łamach Gazety Brzeskiej kpt. Bolesław Kwiatkowski, uczestnik akcji w Kuźni. [5] „Warunki pracy były trudne, wszyscy skoszarowani zostali na miejscu w rybnickiej komendzie i gdy przychodziła ich kolej - wyjeżdżali na miejsce akcji. Czasem na dwanaście godzin, a czasem na trzy doby - w zależności od potrzeb, rosnących w zastraszającym tempie. Na sen niewiele było czasu, czasem pozwalała nań krótka dwugodzinna przepustka (…)” - zrelacjonował dowódca JRG w Rybniku, kpt. Jacek Gorol. [4]

29 sierpnia w godzinach wieczornych przeanalizowano sytuację i opracowano zamiar taktyczny jednostek wojskowych (trzy rubieże, łącznie 1600 żołnierzy) oraz straży pożarnych. Rano następnego dnia planowano przystąpić do ataku łącząc siły straży pożarnych, wojska, Policji, OC i leśnictwa. Do gaszenia na obrzeżach pożaru miały też zostać wysłane dwa z czterech śmigłowców, dromaderom do godz. 10.45 na drodze stało zbyt duże zadymienie. Mimo że pożar osiągnął już kolosalny rozmiar 8700-8800 ha, dotychczasowy trud zaczął przynosić efekty. Na jego obrzeżach trwały działania polegające na zwilżaniu i ochładzaniu pasa ochronnego.

O godz. 18.00 komendant Dela zgłosił prezes Rady Ministrów Annie Suchockiej oraz ministrowi spraw wewnętrznych Andrzejowi Milczanowskiemu o powstrzymaniu rozprzestrzeniania się pożaru. Nie był to jednak koniec batalii. Co wieczór odbywała się odprawa członków sztabu i dowódców OB i określano zamiary taktyczne na kolejne dni. 1 września było na tyle dobrze, że zdecydowano o odesłaniu sił lotniczych spoza województw opolskiego i katowickiego. Głównym problemem pozostało torfowisko i pożary w ok. 20 miejscach. W dniach od 2-9 września trwało intensywne dogaszanie. Był czas na redukcję sił i środków, likwidację OB a 13 września uprzątnięto sprzęt. Na posterunku pozostały jeszcze cztery plutony.

Wielki sprawdzian

„Gazeta Brzeska” określa to wydarzenie mianem „największego pożaru w Europie”, a nawet przytacza pełne emocji słowa jednej z pracownic nadleśnictwa: „to była prawdziwa Hiroszima”. PP nie pozostaje w tyle, bo na jego łamach pojawiają się równie mocne określenia - Zdzisław Radny napisał, że to „zdarzenie niecodzienne, największe w Polsce - jeżeli chodzi o pożary lasu - i jedna z największych powojennych tragedii pożarowych kraju” [11].

W niedzielę 30 sierpnia obwód pożaru osiągnął wynik krytyczny - przeszło 112 km. Spłonęło 9062 ha lasu, 6 samochodów gaśniczych, 25 motopomp, 500 odcinków węży tłocznych [13]. W fazie kulminacyjnej w akcji wzięło udział ponad 10 tys. osób (1150 pracowników Służby Leśnej, 4700 strażaków, 3200 żołnierzy, 650 policjantów, 1220 osób z OC) [14]. Zginęły trzy osoby, w tym jedna postronna - 23-letnia kobieta zginęła przez samochód jadący do akcji gaśniczej, który wpadł w poślizg.

samochód pożarniczy na miejscu akcjiNiektórzy winą obarczali transformację. Radny zauważa, że w mediach pojawiają się krzywdzące stwierdzenia, jak to z „Rzeczypospolitej” (nr 300 z 22 grudnia 1992 r.), że przyczyną obniżonej skuteczności akcji był „okres, gdy w strukturach dowodzenia Państwowej Straży Pożarnej trwały przetasowania kadrowe związane z reformą służb pożarnictwa”. Zwrócił się także do redakcji, by nazbyt pochopnie nie nazywać tamtego zdarzenia przeszłością i historią ze względu na nadal jeszcze małą wiedzę „merytoryczno-taktyczną”. Domagał się za to dokładniejszej analizy, z której każdy strażak chętnie czerpałby naukę.

Sprowokował polemikę, w którą weszli st. bryg. Tadeusz Głowacki i st. bryg. Stanisław Mazur [12]. Odpowiedzieli oni na kilka pytań Zdzisława Radnego: obszary leśne były patrolowane dromaderami; dostrzegalnie pożarowe zdały egzamin; specjalny zbiornik przeciwpożarowy wysechł; przez kłopoty finansowe ALP nie wystawiono posterunków przeciwpożarowych; siły i środki ustalono w operacyjnym planie obrony dzięki współpracy ze służbami leśnymi, jedynie duża zmienność sytuacji wpływała negatywnie na szybkość pozyskiwania informacji i reakcję; pożar powstał w kilku miejscach jednocześnie, przedostał się przez drogę asfaltową, choć powinna to być przeszkoda nie do przejścia - na tej samej podstawie obierano kolejne linie obrony, szukając większych przerw w drzewostanie; komunikaty meteorologiczne pozwoliły zrealizować plan koncentracji sił i środków i zatrzymania pożaru; dodatkową przeciwnością było stałe zagrożenie niewypałami oraz brak odpowiednich dróg przejazdowych i mijanek, co uniemożliwiło wejście jednostek w głąb lasu; nad żywiołem udało się zapanować dopiero 30 sierpnia, ponieważ wcześniej nie dysponowano wystarczającymi zasobami sprzętu specjalistycznego i odpowiednią liczbą ludzi; nie udało się założyć przeciwognia, gaszenie z powietrza nie było dość skuteczne przez zadymienie, nie sprawdziła się piana gaśnicza ze spumogenu przez jej nietrwałość i niską odporność na wysoką temperaturę, lepsza okazała się piana otrzymana z deteoru.

Ze względu na rozmiary pożarzyska i realne zagrożenie pożarowe dla sąsiednich drzewostanów Regionalna Dyrekcja LP w Katowicach opracowała system zabezpieczenia przeciwpożarowego, m.in. poprzez sieć naturalnych pasów zaporowych o szerokości 200 m z modrzewi i drzew liściastych czy budowę dróg i zaopatrzenia wodnego. Największym wyzwaniem okazało się ponowne zalesienie terenu pożarzyska. Po pożarze został krajobraz księżycowy, zwęglone kikuty wystające z wielkiej czarnej plamy. Do odbudowy przystąpiono jeszcze w 1993 r. Pierwsze dwa lata prac okazały się fiaskiem, a najlepiej wyrósł trzcinnik (sięgając nawet 2 m). Przeprowadzone badania ujawniły problem - pożar pozbawił glebę wartościowych bakterii i grzybów symbiotycznych. Nadleśnictwo Rudy Raciborskie założyło szkółkę kontenerową do produkcji materiału sadzeniowego z zakrytym systemem korzeniowym, część sadzonek szczepiono grzybami symbiotycznymi. Całkowity proces odbudowy drzewostanu zajmie kilkadziesiąt lat.

Pożar w Kuźni Raciborskiej to już historyczne wydarzenie, które wciąż jednak służy za przykład heroicznego wysiłku w walce z żywiołem. Na jego podstawie wyciągano szereg wniosków - w wielu numerach PP poruszany jest temat prewencji w lasach. Niewątpliwie był też polem doświadczalnym dla utworzonego kilka lat później KSRG. Mówi się, że był to sprawdzian i chrzest bojowy - ale jedynie dla nowej struktury PSP, bo zaledwie miesiąc po tym, jak zaczęła faktycznie funkcjonować (1 lipca 1992 r.), a nie dla samych strażaków, którzy dysponowali już bogatym doświadczeniem. Nawet nadbryg. Feliks Dela, znający ten las i mający dużą wiedzę pożarniczą, powiedział, że gdy spojrzał z góry, „to, co zobaczył, przerosło jego dotychczasowe wyobrażenia” [8].

Żywioł niszczył wszystko na swojej drodze

  • 26 sierpnia 1992 r. słupki rtęci sięgały 34°C, a prędkość wiatru wynosiła 13,4 m/s.
  • Nad pożarem nie zanosiło się na deszcz, a kilka kilometrów dalej występowały ulewy.
  • Pokłady rud darniowych powodowały zakłócenia łączności.
  • Kierujących działaniami ratowniczymi było więcej - w sumie dziesięciu.
  • Co roku w sierpniu odbywa się w Raciborzu dwudniowy memoriał im. mł. kpt. A. Kaczyny i dh. A. Malinowskiego.
Okładka numeru 1/1993 PP, w którym wiele miejsca poświęcono analizie pożaru w Kuźni Raciborskiej Fragment analizy akcji ratowniczo-gaśniczej podczas pożaru w Kuźni Raciborskiej zamieszczonej w PP

 

Przypisy

[1] „Tygodnik Prudnicki”, R. 3, nr 34 (95)/1992.

[2] „Gazeta Brzeska”, nr 8 (23)/1992.

[3] „Kronika Beskidzka”, R. XXXVII, nr 30/1992.

[4] „Kronika Beskidzka”, R. XXXVII, nr 35/1992.

[5] „Gazeta Brzeska”, nr 9 (24)/1992.

[6] „Gazeta Rybnicka”, nr 30 (82)/1992.

[7] „Gazeta Rybnicka”, nr 35 (87)/1992.

[8] PP, nr 1/1993.

[9] „Gazeta Rybnicka”, nr 36 (88)/1992.

[10] Joanna i Rafał Pasztelańscy „Strażacy. Tam, gdzie zaczyna się bohaterstwo”, wyd. Znak Horyzont, Kraków 2018.

[11] PP, nr 4/1993.

[12] PP, nr 5/1993.

[13] PP, nr 6/1994.

[14] https://www.lasy.gov.pl/pl/informacje/aktualnosci/28-lat-po-pozarze-w-kuzni-raciborskiej

Marta Giziewicz Marta Giziewicz

Marta Giziewicz jest redaktorką i dziennikarką, autorką powieści, pracuje w "Przeglądzie Pożarniczym" od 2020 r.

do góry