• Tłumacz języka migowego
Po godzinach Marta Giziewicz

Strażacka stacja

19 Października 2023

Wydaje się, że stoi pośród niczego, a jednak jest środkiem wszystkiego. Ponadstuletnia stacja kolejowa to nie lada gratka dla osoby, która kocha historię i pasjonuje się koleją. Na szczęście stacja Nojewo właśnie na takiego człowieka trafiła.

Stacja Nojewo przed renowacją, 2011 r. fot. Kichu66 / Wikipedia (CC0 1.0)

 

 

 

 

 

Dworzec należał do PKP, na nowego właściciela czekał 18 lat. We wrześniu 2015 r. znalazł się człowiek, który miał wizję, ale i cierpliwość do starego, zniszczonego budynku. Kpt. dr Tomasz Węsierski nabył stację i poświęcił się jej renowacji. Ale, jak sam podkreśla, miłość do kolei nie wyklucza pasji do pożarnictwa.

Rozumieć problem

Kpt. dr Tomasz Węsierski jest wykładowcą chemii w Akademii Pożarniczej w Warszawie. I choć dla wielu osób brzmi to groźnie (bo to przecież chemia!), on tę dziedzinę uwielbia i sprawia, że ta przestaje być taka straszna. Wybrał straż pożarną, ponieważ umożliwia mu praktyczne wykorzystywanie chemii. Jak tłumaczy - chemia uniwersytecka jest chemią dla chemii, w straży pożarnej zaś istnieje możliwość wykorzystania jej w praktyce, w ratowaniu ludzi. Wszak chemia w straży to podstawa ratownictwa chemicznego, fizykochemii spalania czy choćby środków gaśniczych. Poza tym to dziedzina, w której można prowadzić wiele pożytecznych badań.

Chemia była dla Tomasza Węsierskiego pierwszą miłością naukową; gdy wstępował w szeregi strażaków, szczycił się już stopniem naukowym doktora chemii. Straż pożarna nie stanowiła natomiast wyboru z czystego przypadku, bowiem jego ojciec także był strażakiem. A zaczęło się niewinnie - od prowadzenia zajęć laboratoryjnych z fizykochemii spalania oraz poligonowych z ratownictwa chemicznego w Szkole Aspirantów w Poznaniu. Następne kroki poniosły kpt. dr. Tomasza Węsierskiego do Centrum Naukowo-Badawczego Ochrony Przeciwpożarowej im. Józefa Tuliszkowskiego - Państwowego Instytutu Badawczego w Józefowie (CNBOP-PIB), gdzie był zastępcą dyrektora ds. naukowo-badawczych. Potem przeszedł do Szkoły Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie (SGSP), obecnie noszącej nazwę Akademia Pożarnicza, i został tam wykładowcą.

Kpt. dr Tomasz Węsierski spełnia się w swojej roli. - Bardzo lubię dydaktykę, a jeszcze bardziej badania naukowe - stwierdził. Nie narzeka na liczbę studentów uczestniczących w jego zajęciach. Frekwencja dopisuje. Jest przez nich doceniany, kilka razy nawet otrzymał tytuł „Najsympatyczniejszego Wykładowcy”. - Chemię staram się realizować pod kątem maksymalnie praktycznym, dostosowując program do potrzeb służby. Uważam, że to niezbędne w skutecznym procesie dydaktycznym, stąd moje przekonanie do pracy jest duże - mówi.

Nie jest to też łatwa praca. Studenci to w większości przypadków osoby bez wykształcenia chemicznego po szkole średniej, w związku z czym na początku trzeba uzbroić się w cierpliwość i spokojnie uzupełnić ich braki w elementarnej wiedzy. Na szczęście wśród nich zdarzają się także pasjonaci chemii, którzy przychodzą do kpt. dr. Węsierskiego pisać prace dyplomowe. I dobrze, bo w pożarnictwie jest sporo tematów z zakresu chemii, jak fizykochemia spalania, środki gaśnicze, obszar rat-chem. Wraz z rozwojem przemysłu i transportu zagrożeń związanych z chemią przybywa, a co za tym idzie, potrzeba coraz więcej specjalistów.

Rozwój technologiczny jest zbawienny, ale niestety ma też swoje słabe strony, głównie z powodu braku dążenia do samorozwoju osobistego człowieka. Ludzie chcą mieć szybko odpowiedź na dany problem, nie znając tak naprawdę jego clou i nie rozumiejąc go. Kpt. dr Tomasz Węsierski przyznaje, że spotyka się z tym na uczelni. Nadmierne korzystanie z łatwo dostępnych rozwiązań ogranicza w ludziach potrzebę poszukiwania i dociekania, a do tego rozleniwia. - Jeżeli ktoś nieumiejętnie zadaje pytania na czacie GPT i próbuje przełożyć to na formę prezentacji, to wychodzą z tego niezłe kwiatki. Nie tylko zdarza się, że studenci nie rozróżniają kwasu octowego od octanu, ale nie widzą nic niewłaściwego w sformułowaniu „pianki” czy „pyły gaśnicze”, zamiast pian i proszków gaśniczych - opowiada. Studenci nie weryfikują wyszukanych informacji i sami siebie oszukują. Ale swojego wykładowcy nie oszukają. - Ułatwienia są dobre, ale trzeba umieć z nich korzystać. Jeżeli się nie ma chęci pozyskiwania wiedzy i rozwoju, to się niczego nie osiągnie.

Kolejarzem być!

Kolej ma we krwi. Na kolei pracowali dziadkowie bohatera naszego artykułu - zarówno dziadek, jak i babcia. Dziadek pracował w sekcji drogowej w Czersku, a babcia była dróżniczką przejazdową i sprzedawała bilety w Łęgu. Rodzice studiowali, a kpt. dr Tomasz Węsierski w tym czasie nasiąkał kolejarstwem pod okiem dziadków. Pociągi były jego codziennością, pomagał babci w pracy, m.in. przy sprzedaży biletów. W 2000 r. połknął kolejnego bakcyla - drezyny. Przejażdżka drezyną ręczną sprawiła mu tyle frajdy, że postanowił mieć własną, choć dla dobra swoich ramion wybrał spalinową. Potem zapragnął mieć kolej drezynową i szybko przeszedł od słów do czynów. Swoją pierwszą kolej drezynową założył w miejscowości Bieżyń w 2002 r. i jeździła ona na linii Gostyń - Kościan. Kilka lat później, w 2009 r., stworzył Muzeum Kolejnictwa w budynku dworca kolejowego w Kunowie. Tam kolej drezynowa funkcjonowała do 2018 r. Po tym, jak nabył w 2015 r. stację kolejową w Nojewie i doprowadził ją do dobrego stanu użytkowania, przeniósł swój kolejarski dobytek w nowe miejsce.

Na pytanie, jak udało mu się trafić na to miejsce, kpt. dr Tomasz Węsierski mówi o przypadku, ale miał jasno postawione kryteria wyboru, którymi się kierował. Po pierwsze poszukiwał ceglanego dworca o architekturze pruskiej. W grę wchodziły województwa warmińsko-mazurskie, zachodniopomorskie, lubuskie, zachodnia część Wielkopolski i Dolny Śląsk. Po drugie - dobry dojazd do pracy. Po trzecie - obiekt w rejonie turystycznym.

Zanim jednak jego noga postała (i została) w Nojewie, rozważał kupno innych dworców - w Chrzypsku Wielkim, Lewicach i Smolnie Wielkim. Kłody same padały pod nogi - a to gmina miała przejąć obiekt, a to za dużo biurokracji, a to… rozebrano tory. W końcu padło na Nojewo. Niestety wśród wszystkich propozycji było w najgorszym stanie. W budynku dworca brakowało drzwi, okien, a nawet sporej części dachu. Kpt. dr Tomasz Węsierski z uśmiechem wspomina, że z obecnej kuchni mógł wtedy podziwiać niebo. Budynek gospodarczy był praktycznie przepołowiony. W niezłym stanie ostała się jedynie wieża ciśnień. Ale Nojewo okazało się całkiem dobrym wyborem. Znajduje się tu pięć obiektów mostowych (trzy mosty trójłukowe, jeden wiadukt nad drogą, drugi nad torami), co wyjątkowo urozmaica okolicę i wycieczki drezyną.

Kpt. dr Tomasz Węsierski chętnie dzieli się swoim doświadczeniem, po odnalezieniu perełki architektonicznej zaleca na początek naprawić w niej dach, potem położyć tynki na zewnątrz i wewnątrz, uzupełnić okna, rozłożyć elektrykę, położyć podłogi, rozprowadzić kanalizację itd. A wszystko zgodnie z regułami sztuki sprzed lat, a więc okna drewniane, zabytkowe kontakty i gniazdka, szyldy drzwiowe oraz obowiązkowo kolejowe tablice informacyjne. Gdy już da się żyć, funkcjonować, dzieło cieszy oko, jest dobrze.

W najgorszym stanie był budynek gospodarczy, ale całość i tak wymagała sporych nakładów pracy. Zabytkowe budynki trzeba rekonstruować za pomocą wyposażenia z epoki - trudności dobrze obrazuje chociażby dach, który udało się skompletować z identycznych dachówek z pięciu różnych obiektów porozrzucanych po całej Wielkopolsce.

Ruina pełna fantazji

Dworzec kolejowy w Nojewie powstał w 1907 r. i funkcjonował przez około 90 lat, będąc jednym z istotnych punktów na trasie Szamotuły - Międzychód. W skład stacji wchodzi wieża ciśnień, która swego czasu była niezbędna, gdyż zaopatrywała parowozy w wodę. W budynku dworca znajduje się jego najbardziej istotna cześć, nastawnia. Stąd też na stacji w Nojewie pociągi mogły się wymijać. Stacja w najlepszych latach obsługiwała cztery pary pociągów osobowych w ciągu doby oraz kilka towarowych. Co najmniej jedna para pociągów mijała się na stacji.

Stacja po renowacji, 2023 r. fot. Marta GiziewiczPojezierze Międzychodzko-Sierakowskie to idealne miejsce pod względem turystyki, przyciąga też rzesze ciekawych, którzy z chęcią zaglądają w progi tutejszego muzeum. Okolica jest piękna, nie da się ukryć. Z jednej strony mamy Sierakowski Park Narodowy z krajobrazem polodowcowym, bogatym w lasy i jeziora, a z drugiej największe miasto województwa wielkopolskiego i jego stolicę, Poznań.

W budynku poczekalni można poczuć urok tego miejsca i wyobrazić sobie, jak dawniej funkcjonowała. Poczekalnia to nie tylko wehikuł czasu, ale praktyczne muzeum, w którym znajdziemy dawne mundury kolejowe (w tym na przykład czapkę bułgarskiego maszynisty czy niemieckiego dyżurnego ruchu), bilety kartonowe, tablice informacyjne, mapy, i wiele, wiele innych eksponatów.

Ciekawym elementem ekspozycji są terniony, czyli szafy do przechowywania biletów kartonikowych. Jeszcze nie tak dawno bilety kartonowe były bardzo popularne. Ostatnie kasy biletowe zostały zamknięte w 2004 r. Bilet kartonikowy, nazywany też biletem Edmondsona (od nazwiska wynalazcy), funkcjonował od 1839 r. w postaci prostokątnego kartonika z takimi informacjami, jak m.in. numer biletu, nazwa stacji wydającej go, cena biletu, rodzaj taryfy. Trudno uwierzyć, że stosowano je tak długo.

PKP wydawało kartoniki w różnych kolorach, które oznaczały np. klasę wagonu, typ pociągu. I tak na przykład kolor żółty w okresie międzywojennym przypisany był do I klasy. W okresie powojennym, gdy brakowało materiału, polskie bilety drukowano na niemieckich, stąd można znaleźć egzemplarze z nadrukiem w języku polskim z jednej strony i z niemieckim po drugiej.

W muzeum można dowiedzieć się, jak przebiegała obsługa na takiej zabytkowej kolejowej kasie biletowej. Na kartonikowym bilecie wytłaczano datę sprzedaży w specjalnym urządzeniu nazywanym komposterem lub przybijano pieczątkę metalowym stemplem. Charakterystyczny otwór na środku kartonika wynikał ze specyfiki plombowania biletów w trakcie dostawy, chroniącego przed kradzieżą.

Na jednej z wystawek w gablocie właściciel prezentuje swoją pracę twórczą w postaci zbioru gwoździ z podkładów kolejowych umieszczonych w bryle styropianowej w kształcie nasypu kolejowego a jednocześnie Polski. Wśród eksponatów znajduje się także ciekawy zegar z podziałem na godziny przedpołudniowe i popołudniowe - system ten powodował wiele pomyłek, dlatego wkrótce wprowadzono system 24-godzinny.

W muzeum można zobaczyć również nabytą tablicę z rozkładem jazdy, która zaskoczyła właściciela. Okazało się bowiem, że warstwa farby z napisem „Odjazd pociągu w kierunku Gorzów Wielkopolski” kryła pod sobą napis „Abfahrt Richtung nach Berlin” (z niem. odjazd pociągu w kierunku Berlin) z czasów pruskich. A to nie koniec intrygujących odkryć tego miejsca.

W krajobrazie stacji Nojewo wyróżnia się wieża ciśnień. Ona także kryje niespodziankę. Ale zwiedzanie trzeba poprzedzić kilkoma słowami wyjaśnienia. Wieża była niesamowicie potrzebna, a przy tym niemal bezawaryjna, co szczególnie istotne. Działała na zasadzie grawitacji, zatem zawodna mogła być jedynie pompa. Opodal wieży stał żuraw (w Nojewie były dwa żurawie wodne), przez który ciśnienie hydrostatyczne wypychało wodę do zbiornika parowozu, a siła ta musiała być ogromna, bo woda miała do pokonania ok. 200 m. W wieży mieściło się 50 m3 wody. Z jednego litra wody uzyskuje się 1600 l pary wodnej, a przemiana fazowa odbiera mnóstwo ciepła. Na odcinku z Szamotuł do Międzychodu (ok. 56 km) parowóz wyrzucał z siebie 10 m3 pary.

 

I teraz przechodzimy do niespodzianki ukrytej na wewnętrznej stronie ściany wieży ciśnień. Obok tablic, z których jedna głosi: „Prawidłowy bezpiecznik - stróżem instalacji” zawisła instalacja elektryczna zamontowana na dynkmalu (niem. Denkmal), czyli płycie poniemieckiego pomnika. Dynkmale stawiano na cześć niemieckich żołnierzy poległych w czasie pierwszej wojny światowej. Po 1945 r. były niszczone lub ponownie wykorzystywane, na przykład do budowy instalacji elektrycznych. Tylna część nojewskiej płyty ma wyryte nazwiska poległych żołnierzy oraz daty ich śmierci. Jest to nietypowy, a jednocześnie wyjątkowo cenny historycznie eksponat.

Jeszcze w 1991 r. w Nojewie mijały się parowozy i pociągi spalinowe. Linia kolejowa nr 368 na trasie Szamotuły - Międzychód nie funkcjonuje już od przeszło 30 lat (stację zdegradowano w sierpniu 1991 r.), ale działała jeszcze do maja 1995 r., potem przez 2 lata jeździły nią pociągi weekendowe, następnie do 2005 r. pociągi towarowe, głównie z nawozem płynnym. Niestety, ze względu na zawirowania techniczne i organizacyjne linię ostatecznie zamknięto. Nowy właściciel udrożnił jej fragment po to, by rozkoszować się widokami podczas przejażdżek drezyną spalinową lub ręczną. Na trasie znajduje się wiadukt, który jest najwyższym kolejowym obiektem inżynieryjnym w Wielkopolsce. To miejsce także ma swoją historię. Na początku drugiej wojny światowej wiadukt został wysadzony, a odbudowano go w 1941 r.

Plany na dziś i jutro

W budynku dworca działa Muzeum Kolejnictwa, organizowane są wycieczki dla dzieci i młodzieży, goście mogą odbyć fascynującą przejażdżkę drezyną spalinową i podziwiać uroki Pojezierza Międzychodzko-Sierakowskiego. Jedną z atrakcji jest opuszczony budynek stacji kolejowej Kikowo. Z Nojewa można tam dojechać w kilkanaście minut. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, jak mniej więcej wyglądała stacja kpt. dr. Tomasza Węsierskiego, zanim ją odnowił, wystarczy spojrzeć na sąsiadkę Nojewa. Brakuje dachówek, okien i podłóg, jest zarośnięta krzakami i odstraszająca, a jednak piękna.

 

W Nojewie, mimo zapowiadanych przez PKP prac renowacyjnych na linii normalnotorowej, kpt. dr Tomasz Węsierski realizuje swoje plany we własnym zakresie, tworząc równoległą ok. 400-metrową kolejkę wąskotorową dla turystów, w której wykorzysta odbudowywany własnoręcznie tabor wąskotorowy. Chce w przyszłości móc pokazywać swoim gościom i turystom sposób działania różnych elementów wyposażenia, np. rozjazdów, wykolejnic czy obrotnic. Tutejsze drezyny i muzeum promują się w mediach społecznościowych, a sporo dobrej roboty wykonuje poczta pantoflowa. Dla odwiedzających, zwłaszcza dzieci wychowanych w dobie wszechobecnego internetu, dość szokujące jest to, jak dawniej korzystało się z rozkładów jazdy czy same bilety kartonikowe. Na pamiątkę można kupić magnesy i pocztówki z wizerunkami stacji kolejowych, w tym oczywiście Nojewa.

Przed kpt. dr. Tomaszem Węsierskim jeszcze dużo pracy, sam świadomie mówi o tym, że zabytek to zajęcie na ałe życie. Ale jeśli praca ta gwarantuje błogi spokój, lekkość ducha i szczęście, to w taki sposób aż chce się żyć.

Jeśli ktoś posiada stare bilety kartonikowe, może wesprzeć jego kolekcję.

 

Marta Giziewicz Marta Giziewicz

Marta Giziewicz jest redaktorką i dziennikarką, autorką powieści, pracuje w "Przeglądzie Pożarniczym" od 2020 r.

do góry