• Tłumacz języka migowego
Historia i tradycje Danuta Janakiewicz-Oleksy

Pożar w podziemiu

15 Września 2022

W przestrzeni krajobrazowej i kulturowej Śląska oraz Zagłębia już od końca XVIII w. dominowały kopalnie, m.in. węgla kamiennego. Rozwój gospodarki przemysłowej miast tego rejonu był wynikiem ciężkiej pracy społeczności robotniczej, której członkowie dopiero uczyli się zawodu górnika i niejednokrotnie narażeni byli w swoim miejscu pracy na katastrofy - również pożary.

Dzisiaj już mało kto słyszał o tzw. górniku pokutniku, którego wysyłano do niebezpiecznych zakątków kopalni z płonącą świecą przytwierdzoną do długiego drewnianego drąga. Jego zadaniem było sprawdzenie, czy z odkrywki nie ulatniają się gazy kopalniane. Na powierzchnię już nigdy nie powracał. Ginął na miejscu, przeczołgawszy się wąskim chodnikiem i podpaliwszy mieszaninę wybuchową gromadzącą się pod stropami. Erupcja co prawda spalała gaz, ale i samego pokutnika.

Niebezpieczny fach

Wspominając zadania i pracę pierwszych górników, miejmy przed oczami tę najbardziej zagrożoną podziemną część dawnej kopalni. Należały do niej przede wszystkim długie i wąskie, obite drewnem i gliną chodniki o bardzo niskich stropach, pomiędzy którymi przy pomocy koni transportowano surowiec wydobywczy i przez które należało się niejednokrotnie przebić, by dostać się do tegoż surowca. Współcześnie wyrobisko podziemne to ogromna przestrzeń o bardzo złożonej strukturze korytarzy. Dawniej rozkład ten był znacznie mniej skomplikowany, a sztolnie i szyby dość proste i niestety prymitywne w swojej konstrukcji.

Z powodu braku dostatecznej wiedzy na temat zasad i warunków pracy wydobywczej, a także właściwej ochrony przeciwpożarowej wybuchy i pożary w kopalniach zdarzały się bardzo często. W katastrofach tych na całym świecie ginęło jednorazowo po kilkaset osób - kobiet i mężczyzn, ale także dzieci. Wystarczy sięgnąć po któryś lokalny tytuł prasowy z przełomu XIX i XX w., by szybko natrafić na konkretne wiadomości o tych tragicznych wypadkach. Dochodziło do nich najczęściej na skutek ulatniania się gazów i pyłów węglowych, a także w wyniku rutynowego wysadzania filarów bądź zapalania się tzw. kopalniaków, służących do stemplowania chodników. Gdy nastąpiła elektryfikacja kopalń, przyczyną pożarów stały się liczne wady instalacji elektrycznej. 

Pożar w kopalni Gotthard

13 lutego 1932 r. po południu w Orzegowie (obecnie to dzielnica Rudy Śląskiej) w powiecie świętochłowickim, w pobliżu granicy polsko-niemieckiej na Górnym Śląsku, wybuchł pożar szybu Stollberg w kopalni Gotthard (uruchomiono ją w 1873 r., a zlikwidowano po 1970 r.). Na głębokości około 300-450 m pod pokładem wybuchły nagromadzone gazy kopalniane, które wolno przetaczały się wzdłuż tamtejszego chodnika. Eksplodowały z taką siłą, że wyrwały tamę, powodując pożar tzw. pyłu węglowego. Płomienie wydostały się na powierzchnię szybu, trawiąc jego drewnianą obudowę. Eksplozję tę według doniesień słychać było w promieniu kilku kilometrów. Wielkie kłęby dymu i płomienie wznosiły się na wysokość 27 m ponad wieżę szybową.

Akcja ratownicza

Kopalnia Gothard w Orzegowie - strażacy przy zabezpieczaniu szybu  fot. Czesław Datka, NAC, sygn. 3/1/0/8/1279 Ponieważ kopalnia prawdopodobnie nie miała wówczas własnej przyzakładowej straży pożarnej, na miejsce katastrofy udało się sześć jednostek straży ogniowych z najbliższych okolic, również ratownicy z pobliskich zakładów przemysłowych. W Orzegowie od 1899 r. co prawda istniała już ochotnicza straż pożarna, niemniej jednak nie ma informacji, czy członkowie tej jednostki wzięli udział w gaszeniu szybu. Na miejsce katastrofy natomiast z całą pewnością przybyły zastępy straży z Królewskiej Huty (obecnie Chorzowa), Chebzia, Goduli, Rudy, Nowej Wsi i Huty Pokój.

Nim cały szyb stanął w płomieniach, pracującym górnikom na szczęście udało się zbiec bocznymi chodnikami. Akcja gaszenia szybu na powierzchni i pod nią trwała kilka dni. Pod pokładem Pochhammer przez długi czas palił się koksujący węgiel. Drewniana część konstrukcji szybu doszczętnie spłonęła, a jej część żelazna kwalifikowała się do rozbiórki.

Prasa, opisując tamto zdarzenie, nie informowała zbyt szczegółowo o przebiegu akcji. Trudno teraz stwierdzić, na jaką strategię ratowniczą się zdecydowano. Z pewnością ugaszenie podziemnego pożaru przy ówczesnych możliwościach było trudnym zadaniem. Wielu strażaków i ratowników górniczych mogło nie znać topografii kopalni, a być może też nie miało doświadczenia i przeszkolenia w takich akcjach. Nie jest też pewne, czy dysponowali wystarczająco dokładną mapą pokładu objętego pożarem.

Ratownikom zależało przede wszystkim, by sprawdzić, czy pozostałe szyby nie są zagrożone oraz odnaleźć i zlikwidować źródło pożaru. Wiemy, że kilkukrotnie wchodzili do zagrożonych chodników i natychmiast je opuszczali ze względu na zagrożenie. Po chwili podejmowali próbę znalezienia innego, bezpieczniejszego dostępu do miejsca zarzewia.

 

22 lutego „Ilustrowany Kurier Codzienny” podał informację, że pożar kopalni Gotthard w końcu został opanowany. „Palący się pokład Pochhammer za kilka dni będzie w zupełności zatopiony (…). Pożar ten należy do największych, jakie w ostatnich latach wydarzyły się na Górnym Śląsku”*. 

Sprzęt przeciwpożarowy

Kopalnia węgla Gotthard w Orzegowie, 1932 r.  fot. Czesław Datka, NAC, sygn. 3/1/0/8/1279Nie dysponujemy wiedzą na temat sprzętu gaśniczego, który został użyty podczas gaszenia szybu i podziemia kopalni Gotthard. Wiadomo tylko, że pod palący się pokład ratownicy zjechali w maskach gazowych. Wiemy też, jaki sprzęt ochrony przeciwpożarowej powinien znajdować się w wyposażeniu ówczesnych kopalń. Lista podstawowego sprzętu i materiałów obejmowała m.in. pompy ręczne oraz odśrodkowe z silnikiem elektrycznym - minimum po jednej z każdego rodzaju (na powierzchni i pod powierzchnią). Straże dysponowały również wężami, gaśnicami (rozstawionymi co 400 m w wyrobiskach poziomych i co 100 m w pochyłych), łomami, siekierami, kilofami, łopatami, piłami, piaskiem, gliną, cegłą, pyłem kamiennym, cementem, deskami, młotami, rozcinaczami rur, wiadrami, gwoździami, linkami i noszami sanitarnymi. Aby ułatwić gaszenie pożarów, w kopalniach montowano sieci wodociągowe albo rurociągi, tzw. podsadzkowe lub powietrzne.

* „Ilustrowany Kurier Codzienny” z 22 lutego 1932 r., nr 53, s. 12 

 

Literatura dostępna u autorki

Danuta Janakiewicz-Oleksy Danuta Janakiewicz-Oleksy

Danuta Janakiewicz-Oleksy jest pracownikiem Wydziału Dokumentacji Zbiorów Centralnego Muzeum Pożarnictwa w Mysłowicach

do góry