• Tłumacz języka migowego
Historia i tradycje Maciej Sawoni

Nowojorska hekatomba

10 Lutego 2022

Kolekcjonując pocztówki o tematyce pożarniczej, można natrafić na wyjątkowe okazy. Niosą one ze sobą nie tylko walory estetyczne, ale są również źródłami historycznymi. Jedną z takich perełek jest unikalna karta pocztowa, wydana w 1903 r. w USA.

Próba gaszenia pożaru wycieczkowca fot. domena publiczna / WikipediaPrzedstawia ona malowniczy fragment nabrzeża Manhattanu, z basenem dla ówczesnych statków pożarniczych i budynkiem portowego oddziału nowojorskiej straży pożarnej. Jego wieży pozornie dotyka biały parowy statek pasażerski. Wiedziony ciekawością, odczytałem na tamborze pod dużym powiększeniem jego nazwę: „General Slocum”. To nieoczekiwane odkrycie odwróciło moją uwagę od wspomnianych strażackich obiektów, skupiając ją na nieco zapomnianej historii pożarowej zagłady tego statku i tragedii jego pasażerów - sprzed ponad 115 lat.

Konstrukcja statku

„General Slocum” (nazwę zawdzięczał generałowi Unii w wojnie secesyjnej Henry’emu W. Slocumowi) był powszechnie znanym w Nowym Jorku i lubianym statkiem wycieczkowym, należącym do armatora Knickerbocker Steamboat Co. Prawie każdy nowojorczyk miał okazję choć raz popłynąć nim po East River, podziwiając od strony rzeki imponującą panoramę rozwijającego się miasta i portu.

Statek został zwodowany w 1891 r. w stoczni w Brooklynie jako bocznokołowiec pasażerski. Kadłub długości 72 m i 11,4 m szerokości, z trzema otwartymi pokładami widokowymi, zbudowany był w całości z drewna dębowego i sosnowego. W tamborach po obu stronach burt ukryte były 26-łopatkowe koła napędowe o średnicy aż 9,4 m. Napędzał je jednocylindrowy wolnoobrotowy silnik parowy z charakterystycznym górnym wahaczem trapezowym, zapewniając statkowi prędkość ok. 16 węzłów.

Coś się pali

W środę 15 czerwca 1904 r. rano wycieczkowiec zacumował przy molo na końcu East Third Street na Manhattanie. Został wyczarterowany przez wspólnotę ewangelicko-luterańską kościoła św. Marka do przewiezienia wiernych na tradycyjny piknik parafialny, który corocznie odbywał się w Locust Grove na północnym brzegu Long Island. Na jego pokład weszło 1358 pasażerów, wśród nich 745 dzieci w różnym wieku. O 9.40 statek popłynął w górę East River, zmagając się na kursie z przeciwną bryzą. Po 20 minutach do sterówki przybiegł 12-letni chłopiec, informując, że pod głównym pokładem na dziobie czuć dym.

Kapitan William van Schaick, skupiony na nawigacji przez zdradliwy akwen, początkowo zlekceważył doniesienie, ale po kilkunastu minutach posłał członka załogi, aby sprawdził, co się dzieje. Marynarz szybko odnalazł źródło dymu. Prawdopodobnie ktoś zaprószył ogień w pomieszczeniu przekładni sterowej, w którym składowane były również beczki z naftą, lampy naftowe, farby, maty słomiane, liny, worki z węglem drzewnym do grilla oraz bele siana do zabezpieczenia szklanej piknikowej zastawy. Kiedy otworzył drzwi, struga ognia wdarła się do międzypokładu. Nieopatrznie pozostawiając je otwarte, marynarz pobiegł do kapitana, który zarządził alarm pożarowy.

Zapanowała panika

Okazało się, że nikt z 30 członków załogi nie miał pojęcia, co robić w razie pożaru, gdyż od lat nie ćwiczono takich procedur. Uruchomiona została parowa pompa hydrantowa, ale zatkane rdzą rury przepuszczały wodę w niewielkim stopniu, a węże parciane były tak przetarte, że błyskawicznie pękały. Ogień zatrzymał się wprawdzie na grodzi wydzielającej maszynownię i skład węgla, ale szybko przedostał się w górę drewnianymi klatkami schodowymi, wiodącymi na pokłady.

Radosny nastrój wycieczkowiczów szybko zmienił się w przerażenie, kiedy zobaczyli bezradność załogi i nieskuteczność jej działań. Ogień nie tracił czasu, podsycany wiatrem zaczął przemieszczać się wzdłuż burt i pokładów, spychając bezradnych pasażerów na rufę.

Wkrótce statek ciągnął za sobą nienaturalny obłok dymu, na górze czarny z dwóch własnych kominów, niżej biały od pożaru drewnianego kadłuba. Na brzegu zauważono, że „General Slocum” jest w niebezpieczeństwie i nadawano sygnały, aby dopłynął do najbliższego pirsu, gdzie oczekiwały załogi straży pożarnej. Z obawy, że statek może przenieść pożar na portowe zbiorniki z ropą i gazem oraz magazyny drewna i drobnicy, kapitan podjął decyzję o osadzeniu go na płyciźnie pobliskiej wysepki North Brother. Na pomoc wypłynęły wkrótce statki pożarnicze: „Abram S. Hewitt” i „Zaphar Mills”.

Ucieczka przed ogniem

Na pokładach żywioł zbierał swoje żniwo. Ogień rozprzestrzeniał się tak szybko, że część szalup ratunkowych spłonęła, pozostałych nie można było opuścić, gdyż były trwale przywiązane łańcuchami i drutami do żurawików. Uciekający w panice przed dymem i temperaturą pasażerowie tłoczyli się na trzech rufowych pokładach, stojąc przed koszmarnym wyborem - spłonąć żywcem, czy skoczyć i utonąć w zdradliwych wirach. Pod naporem tłumu drewniane relingi zostały wyłamane i pierwsze ofiary zaczęły wpadać w nurt rzeki. Wyrzucane koła i kamizelki ratunkowe tonęły, gdyż zamiast litego korka były wypełnione tańszym granulatem korkowym, który wysypywał się ze zbutwiałych płóciennych pokrowców. Statek pozostawiał w kilwaterze dziesiątki zdesperowanych ludzi, rozpaczliwie usiłujących utrzymać się na powierzchni, bo ciężka wełniana odzież wciągała ich pod wodę.

Ilustracja tragedii na rzece, z dodatku do „Le petit Parisien”. Statek w wizji rysownika odbiegał wyglądem od rzeczywistości, jednak dramat jego pasażerów został oddany realistycznie fot. „Le Petit Parisien”, dodatek, 3 lipca 1904 r., s. 216 (gallica.bnf.fr)Na pomoc ruszyły liczne w tym akwenie jachty żaglowe oraz prywatne holowniki, które wyławiały żyjących i nieżyjących nieszczęśników. Dwa z nich zbliżyły się do płynącego statku, ale żar bijący od niego był tak duży, że pękały na nich szyby i łuszczyła się farba. Tymczasem dopłynęły statki pożarnicze. Nie przystąpiły jednak do gaszenia, gdyż silne prądy wody z monitorów mogły strącać ludzi z pokładów. Podjęły natomiast próbę zraszania holowników, których załogi pod tą osłoną z poświęceniem ratowały tonących.

Po około 30 minutach od zauważenia pożaru „General Slocum” z impetem wbił się w skalistą mieliznę przy wysepce North Brother. Kto mógł, skakał do płytkiej wody, ale po chwili obciążone pasażerami i osłabione przez ogień drewniane pokłady załamały się i jeden po drugim runęły w głąb kadłuba, grzebiąc pozostałych przy życiu. Nie było szans na uratowanie kogokolwiek, statek po 15 minutach wypalił się całkowicie do linii wodnej.

 

 

 

 

Nauczka na przyszłość

Po zakończeniu akcji ratowniczej i poszukiwawczej doliczono się, że fale i płomienie pochłonęły 1031 ofiar, wśród nich 448 dzieci. Uratowało się zaledwie 321 osób. Wydarzenia toczyły się tak szybko, że reporterzy prasowi na Manhattanie nie mieli okazji do zrobienia choć jednej fotografii płonącego statku. Była to największa tragedia w dziejach Nowego Jorku przed zamachami na WTC z 11 września 2001 r. Dochodzenie udowodniło rażące niedbalstwo załogi i brak właściwego przygotowania statku do obrony przed pożarem.

Poruszony tragedią prezydent Theodore Roosevelt osobiście dopilnował, aby ukarano inspektorów morskich odpowiedzialnych za bezpieczeństwo statków i polecił opracować nowe, zaostrzone regulacje w tym zakresie. Wkrótce uchwalone zostały rygorystyczne przepisy federalne, wprowadzające radykalne zmiany w standardach żeglugi pasażerskiej.

Bezwzględne media

Wiadomość o nowojorskim nieszczęściu dotarła z czasem do Europy. W ilustrowanym dodatku literackim do francuskiego pisma „Le Petit Parisien” ukazała się 3 lipca 1904 r. lakoniczna wzmianka o nim, ale za to na ostatniej stronie okładki wydrukowano barwną litografię redakcyjnego rysownika, nawiązującą do tego wydarzenia. Ponieważ fotografia nie była łatwo dostępna, gazeta polegała na lokalnych artystach, którzy dostarczali rysunki i szkice, będące wizualną prezentacją bieżących wydarzeń. Okładkowe ilustracje miały przyciągnąć oko ewentualnego nabywcy, dlatego, jak na owe czasy, były dość skandalizujące, epatowały drastycznymi szczegółami wypadków, katastrof, zbrodni, wojen lub innych cierpień ludzi i zwierząt.

Pocztówka z 1903 r. przedstawiająca nabrzeże Manhattanu, z basenem dla ówczesnych statków pożarniczych i budynkiem portowego oddziału nowojorskiej straży pożarnej. Na wodzie dumnie prezentuje się statek „Generał Slocum” - w 1904 r. pochłonął go ogień, zabierając przy tym w strasznych okolicznościach życie większości pasażerów - 1031 osób Ze zbiorów autoraTym razem zwróćmy uwagę na odtworzenie wyglądu płonącego statku. Porównując litografię z pocztówką, dostrzeżemy duże rozbieżności: tambor koła łopatkowego dochodzi do krawędzi drugiego pokładu, w rzeczywistości sięgał znacznie powyżej trzeciego. Ten sam tambor ma inny wzór ażurowej osłony oraz brakuje na nim nazwy statku, nie zauważymy dominującej nad statkiem konstrukcji odciążającej kadłub itd.

„General Slocum” z ilustracji to zatem wytwór wyobraźni jej twórcy i jako taki jest tylko nieco podobny do oryginału. Utalentowany grafik realistycznie odtworzył zachowania ludzi w obliczu pożogi, ale skąd czerpał wiedzę o wyglądzie parowca, nie wiemy. Po latach jego dzieło zaistniało ponownie, pojawiając się na znaczku pocztowym Republiki Vanuatu, wydanym w 1988 r. z okazji 300. rocznicy powstania instytucji ubezpieczeniowych Lloyda.

Tak inwencja twórcza prasowych ilustratorów z przełomu XIX i XX w. na swój sposób dokumentowała małe i wielkie dramaty, dopóki nie rozwinęła się drapieżna fotografia reporterska.

st. bryg. w st. sp. inż. Maciej Sawoni,
uhonorowany przez Kapitułę Polskiego Związku Filatelistów
medalem „Za Zasługi dla Rozwoju Publikacji Filatelistycznych

Maciej Sawoni Maciej Sawoni
do góry