• Tłumacz języka migowego
Pożary filmowe Paweł Rochala

Notre Dame płonie

17 Lutego 2023

Katedra Notre Dame (Nasza Pani) w Paryżu. Miejsce obecne w kinematografii od ponad 100 lat za sprawą garbatego Quasimoda i pięknej Cyganki Esmeraldy. Znane turystycznie pod każdą szerokością geograficzną. Teraz płonie na ekranie kinowym. Warto zobaczyć?

Tak! I przeczytać artykuły o tym pożarze opublikowane w PP nr 5/2019 (dostępne online). A oto trzy powody, dla których warto zapłacić za bilet.

Powód nr 1. Reżyser

To artysta łatwo wytwarzający wrażenie autentyczności. Akcja akcją, ale tło zawsze jest przedstawione pieczołowicie. Jego produkcje są więc bardzo drogie, bo dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Dla nas ważne, że ma duże doświadczenie, jeśli chodzi o prezentowanie ognistych scen.
Przede wszystkim jest twórcą kultowego filmu „Walka o ogień”. Prymitywne myślowo, a silne fizycznie gatunki człowiekowate musiały wkładać mnóstwo energii w znalezienie, utrzymanie i obronę ognia. Tymczasem wątli homo - było nie było - sapiens potrafili sami wzniecać płomienie. Ogień, nazywany „othra”, otwiera i zamyka film, a przy tym sporo w związku z nim się dzieje. Trudno nie ulec wzruszeniu na widok aktu jego powstawania. I choć twórcy skrzętnie, a niehistorycznie pominęli sprawy rytuałów religijnych, od tamtego czasu ani o ogniu, ani o naszych przodkach jaskiniowych nie powstało dzieło tak wysokiej miary.
Fascynacji ogniem dał też wyraz w filmie „Imię róży” (recenzja w PP nr 7/2021), nad wyraz starannym scenograficznie kryminale, dziejącym się w scenerii średniowiecznego klasztoru. Co prawda pokazał go niezbyt wiarygodnie, paląc śnieżną zimą cały murowany i kryty dachówką ceramiczną klasztor, łącznie z takimże kościołem. Pożar wewnętrzny przedstawiony został już pokazany absolutnie na modłę gatunku fantasy. Oddać należy, że sekwencje pożarowe są długie i robią wielkie wrażenie na laikach. A film, podobnie jak książka Umberto Eco, pozwala mimo rażących przeinaczeń wejść w średniowieczną rzeczywistość.
Nawet w filmie dla (dorosłych) dzieci pt. „Niedźwiadek” kwestia ogniowa jest ważna. Animację otwierają sceny ogniska w puszczy kanadyjskiej. Mały miś wzięty do niewoli patrzy, jak skrawki tłuszczu odcinane od skóry z jego mamusi wpadają do ognia i ze skwierkiem rozbłyskują.
Można co prawda wątpić, czy J.J. Annaud nadawał się do obiektywnego pokazania pożaru świątyni katolickiej. Wszystkie jego dotychczasowe „filmy ogniowe” były nie dość, że wojowniczo agnostyczne, to w dodatku z nieledwie anatomicznie pokazanymi scenami erotyki. Jak by nie było, żaden z francuskich reżyserów nie miał podobnego przetarcia ogniowo-pożarowego. Tym bardziej interesujące, jak rozerotyzowany antyklerykał-artysta, według którego mnisi nic tylko stosy z heretykami w średniowieczu palili, przedstawi pożar najbardziej znanego zabytku średniowiecznej Francji.

Powód nr 2. Archiwalia

Reżyser i scenarzysta mieli ułatwione zadanie za sprawą przebogatego archiwum. Pożar od całkiem wczesnej fazy uwieczniało tysiące telefonów komórkowych. Swoje kręciły telewizje. Obrazy rejestrowali na własne potrzeby strażacy, również przy użyciu dronów. Różnych ujęć powstało bez liku - z bliska, z daleka, w planie szerokim, wąskim, za dnia i nocą. Ze względu na samoistną spektakularność nie trzeba było niczego podkręcać… Aczkolwiek podmuch od spadających belek w nawie głównej przedstawiał się aż nazbyt imponująco, podobnie jak zielony dym z nozdrzy gargulca.
Brakowało autentycznych ujęć z wnętrz - te należało dorobić. Ponadto trzeba było dodać kilkanaście scen z postaciami, z którymi widz mógłby się identyfikować, oczywiście nie mogło zabraknąć dramaturgii. W tym przypadku też było z czego czerpać, wszak nikt nie zginął, więc wszyscy mogli opowiadać o przeżyciach: księża, kościelni, ochroniarze, przewodnicy, a nawet pracownicy muzeum przykatedralnego (z filmu wynika, że takie yeti też istniało i to w paru egzemplarzach) czy strażacy.
Ale… Mnóstwo, a nawet nadmiar informacji jeszcze nie czyni historii frapującą i uczciwą. Przecież nawet najlepszy materiał można popsuć. Na szczęście tego nie popsuto.

Powód 3. Akcja ratowniczo-gaśnicza

Krótko: na ekranie przedstawiono wierną rekonstrukcję zdarzeń. Obrazowi filmowemu towarzyszy odliczanie czasu od momentu powstania pożaru - mówi to więcej niż jakikolwiek komentarz, ściska za gardło. Zwłaszcza tych, którzy z racji wykonywanego zawodu wiedzą, czym jest pożar i jak coraz bardziej beznadziejna staje się sytuacja. W dodatku ustawicznie przebija przez opowieść drugie dno - kulturowe. Na początku poznajemy świątynię i mnóstwo dotyczących jej ciekawostek, jakbyśmy byli jednymi z 15 mln rocznie nieco znudzonych turystów. Na koniec współczujemy w jej zagładzie niczym wierzący katolicy.

Przyczyna

Przerażający obraz - symbol Francji płonie / fot. kadr z filmuWidzimy idącego do pracy człowieka. Niezbyt dobrze mówiący po francusku ciemnoskóry mężczyzna cieszy się pierwszym dniem pracy. Dostaje od kogoś wyglądającego na Hindusa za duże ubranie i twarde krzesło przy małym biurku w zagraconej kanciapie, ze skromnym zapleczem bytowym - zjeść i wypić może w toalecie. W kanciapie jest centralka systemu sygnalizacji pożarowej Notre Dame, w którą ten człowiek ma się wpatrywać. Pierwszy dyżur mija spokojnie, ale nie przyszedł zmiennik, więc nowicjusz zgodził się zostać na kolejną zmianę. Żona suszy mu za to głowę przez telefon - skąd my to znamy?
Na rusztowanie wokół sygnaturki (spiczastej, wysokiej wieży po środku katedry) wjeżdżają robotnicy, którzy zamiast coś robić, głównie przygotowują się do pracy, zakładając maseczki („pracują” w obrębie ołowianego dachu), zmęczeni gadaniem jedzą, a potem idą do domu. Zanim jednak pójdą, coś tną, podpalając iskrami tkaninę z tworzywa sztucznego, która kapie ogniem. Ktoś pali papierosa, choć palenie jest zabronione. A setki gołębi wlatują przez wszelkie otwory w przestrzeń pod dachem, ściągają tam mnóstwo patyków, a przede wszystkim pokoleniami ładują żrące odchody na przewody instalacji elektrycznych, prowadzone po drewnie. Żaden Quasimodo już nie pociąga za sznury - napędy dzwonów są elektryczne. Widzimy w tej przestrzeni zakurzony bałagan, gotowy do zapalenia materiał drobnopierzasty w znacznych ilościach.
Autorzy filmu nie rozstrzygają, czy pożar spowodowały iskry od cięcia, czy od niedopałka papierosa, który został zassany przez otwór w dachu, czy zwarcie będące skutkiem zniszczenia łączy i izolacji elektrycznych odchodami ptaków. Pewne jest, że szybki rozwój pożaru gwarantowały śmieci nanoszone setkami lat przez wiatr, ptaki i człowieka.

Alarm

Dym zassany zostaje przez rurkę do czujki - możemy się przekonać, jak działa, bo chyba mało kto widział system z czujkami z wymuszonym obiegiem powietrza. Zmęczony nowicjusz w nazbyt dużym kombinezonie widzi alarm. Identyfikuje jego miejsce, niestety myli się o moduł, po czym alarmuje ochronę obiektu. Starszy pan z astmą wchodzi na kręcone schodki. Dźwiękowy system ostrzegawczy wygłasza komunikaty o konieczności opuszczenia świątyni. To bardzo proste, ponieważ trwa msza. Nie ma więc tłumów odhaczających punkt zwiedzania, tylko garstka wiernych. Garstka, bo dla większości Francuzów Notre Dame jest już tylko wartościową ciekawostką, wzniesioną niewyobrażalnym nakładem pracy i kosztów nie wiadomo po co. Ot, ładny zabytek z kolorowymi witrażami, który dla jakichś czarów od czasu do czasu zamykają przed zwiedzaniem. Nawet przechowywana w katedrze korona cierniowa to w gruncie rzeczy przedmiot zakupiony przed ponad 800 laty przez któregoś króla za równowartość kilku budżetów państwa - tą wiadomością raczy się turystów.
Starszy pan z astmą dotarł we wskazane miejsce. Nie znalazł pożaru. Wrócił. Alarm odwołano, choć centralka wyła w kanciapie. Ludzie wrócili na mszę, ksiądz narzekał na ciągłe fałszywe alarmy. Nowicjusz łamaną francuszczyzną powiadomił mającego wolne szefa ochrony. Dostał polecenie skasowania alarmu. Za parę minut centralka znów zawyła.
Tymczasem ludzie robiący sobie na zewnątrz katedry pamiątkowe zdjątka wysyłali je do znajomych. I takim oto sposobem jeden z szefów paryskiej straży pożarnej dostał informację z drugiego końca świata, że nad katedrą unosi się dym. Wreszcie rozdzwaniają się telefony od mieszkańców Paryża, którzy też to zaczynają dostrzegać. Strażacy zostają zaalarmowani. Sporo pośród nich dziewczyn, bo wśród panów już wyraźnie rozmyło się pojęcie męstwa, a w jego miejsce weszło chłopięctwo - dlatego one muszą ich skutecznie zastąpić. Ściągają koszulki koszarowe, zakładają bieliznę termoaktywną, ubrania bojowe i szybko ruszają do akcji. W świątyni znów następuje ewakuacja nielicznych uczestników mszy, bo tym razem prawidłowo zidentyfikowano pożar, zresztą jest już bardzo dobrze widoczny z każdego wysokiego punktu w mieście.

Próby dotarcia do pożaru

Jeśli ktoś był w Paryżu, a zwłaszcza w turystycznym jego rejonie, ten wie, jak tam tłoczno. Ci, którzy narzekają na naszych rowerzystów, powinni zobaczyć, jakimi świętymi krowami są ci paryscy. Czerwone światła są nie dla nich. Np. z wysokości Łuku Triumfalnego widać, że na wielopasmowym rondzie tylko pod prąd nie wolno im jechać, choć i tu pewności nie ma.
Przedstawienie jazdy alarmowej strażackiego pojazdu próbującego przebić się przez korki samochodowe i ludzkie pokazuje obraz infantylnego egoizmu w skali społecznej. Katedra stoi na wyspie. Najbliższa strażnica oddalona jest od niej o 850 m. Odległość tę pierwszy samochód pokonywał bardzo długo (w jakim dokładnie czasie, trzeba zobaczyć na ekranie). A przecież to nie dzieci, tylko modnie brodaci młodzieńcy w garniturach czy strojach usportowionych zajeżdżali drogę strażakom: a to na rowerze, to na deskorolce lub hulajnodze. Ktoś się podczepia pod czerwony samochód, a skutery korzystają z korytarzy stworzonych przez pojazdy gaśnicze i urządzają slalomy między nimi. Strażacy nieledwie rękoma muszą ustawicznie spychać na bok rowerzystów i pieszych, ślepych i głuchych na nieszczęścia innych. Gdzie policja?! Widać ją jako bezradną w zetknięciu z prącymi do widowiska tłumami. A to nieprawda - piszący te słowa widział, jak szybko siły porządkowe opróżniły teren wokół wyspy Cité, bo przyjechać miał polityk - w pół godziny odgrodzono naprawdę wielki obszar z sąsiednimi mostami. I nikt z nikim się nie pieścił.
Wreszcie wóz strażacki podjechał pod kościół. Koedukacyjny zastęp idzie po kręconych schodach, niesie węże złożone w harmonijki. Na górze widać zawory niezbyt szczelnych suchych pionów. Drzwi na wysokości 30 m musi im otworzyć ten sam pan z astmą, który już dwa razy zaliczył tę trasę. I uwaga, przez jakiś czas (jaki dokładnie, tego dowiedzą się widzowie) prąd gaśniczy podany w natarciu na płomienie, które wydostały się na zewnątrz dachu i obejmują rusztowanie wokół sygnaturki, jest jedynym, czyli dosłownie niczym. W tym momencie pożar był już duży, choć jeszcze nie osiągnął maksymalnych rozmiarów - pod dachem płonęło zaledwie kilkadziesiąt z kilkuset ton suchego drewna dębowego.
Generał strażacki, który utknął w korku w drodze do pożaru, przesyłał strażakom słowa otuchy. Niejeden jeszcze slogan wygłosi. Tymczasem jakaś starsza pani ustawicznie wydzwaniała do straży, bo jej mały kotek wyszedł na dach…
Hm… Reporterzy jakoś nie mieli strażackich problemów z dotarciem do pożaru. Już od paru kwadransów trwała transmisja telewizyjna na żywo.

Realia ogniowe

Oj, postarano się! Obraz pożaru robi wrażenie. To zasługa zarówno faktycznych ujęć, jak i pracy osób od scenografii i efektów specjalnych. Odtworzono w studio znaczne fragmenty przestrzeni poddachowej, wnętrze dzwonnicy, fragmenty murów i dachu. Płomienie propanowe stosowano, acz z umiarem. Jest dym, co prawda niewiele, ale strażacy często zakładają maski aparatów powietrznych, bo po prostu muszą. Zapach okazuje się trudny do zniesienia, wszak przepala się i topi średniowieczny ołów (warto zobaczyć, co się z nim działo) - niezdrowo było przebywać w pobliżu. Z nieba leci grad węgielków, bo wiatr wzmaga płomienie i porywa zgliszcza. Możliwe, że to ów grad był lepszy od policji w odsuwaniu napierających mas gapiów. Dobry jest strażacki numer z zapasowym stanowiskiem dowodzenia, które przygotowano dla nad wyraz medialnego prezydenta Emanuela Macrona. Ten odegrał milczącą rolę własną, a w prawdziwym punkcie dowodzenia nikomu nie przeszkodził.

Pełnia akcji

Wreszcie docierają inne zastępy. Ciągle jednak odnosi się wrażenie, że jest ich niewiele jak na rozmiary obiektu, tudzież wielkość i moc pożaru. Przybywa generał i sprzęt, jaki być powinien - jedno i drugie nie może ocalić dachu nad nawą główną, natomiast warto walczyć o wieże. Strażacy podają wodę na połączenie wież z płonącym dachem z dwóch podnośników - jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to film to wyjaśnia. W wieżach są dzwony zawieszone na drewnianych konstrukcjach - jeśli się zerwą, to…
Zasadniczo nikt niczego strażakom nie ułatwia. Jest architekt katedry - wypisz, wymaluj infantylny młodzieniec prosto z hulajnogi, w płaszczu, szaliku, z brodą. Umie jedynie powiedzieć generałowi, że kamień jest porowaty i nie zniesie za wiele wody, ale co robić z ogniem, nie wie. Wręcz komiczna wydaje się odyseja człowieka, który jako jedyny ma klucz z sekwencją kodów otwarcia sejfu z koroną cierniową Chrystusa. Pędzi z Wersalu do płonącej katedry, dociera na miejsce rozedrgany - jego rozdygotanie kontrastuje z całkowitym spokojem strażaka, który dostał rozkaz, by uratować koronę. Jej ewakuacja w istocie była czynnością naprawdę prostą, jeśli tylko nie korzystać z nawy głównej. Sama zaś korona, schowana w sejfie z dala od płonącego dachu, nijak nie była bezpośrednio zagrożona przez pożar. Oczywiście należało ją ewakuować ze względu spodziewaną katastrofę budowlaną.
Nastaje ciemność. Widzimy żar leżący płasko (wypełnił zagłębienia) na stropie katedry, a to, co wpadło do środka, jest już ugaszone. Z wieżami problem pozostał - elementów drewnianych wewnątrz nich nie zdołano obronić przed ogniem. Strażacy będą walczyli o drewniane konstrukcje nośne dzwonnic, budując nowe linie gaśnicze - lepiej późno niż wcale.
W tym przypadku, jeśli chodzi o pożar wewnętrzny, twórców poniosła nieco fantazja lub wiara w opowieści. Przecież nikt nigdy nie wchodzi na płonące schody, zwłaszcza gdy może je łatwo ugasić. Jakby w rewanżu za to zmyślenie dostaliśmy dwa obrazy. W zapadłej ciszy nocnej strażacy, przyświecający sobie w plątaninie drewna wyłącznie własnymi latarkami, słyszą z wysokości wież odległy śpiew tysięcy ludzi. Czyli coś jeszcze potrafi zdziecinniały, bezrefleksyjny tłum goniący za wygodą i zabawą: śpiewa pięknie i czysto pieśni maryjne. Wątpić jednak należy, czy rozumie, że zniszczenie Notre Dame to nie tyle nawet znak, co siódma pieczęć trwałej wymiany wartości, na których buduje się osobowość - wiary z jej zasadami etycznymi na kuszącą brakiem odpowiedzialności wolność od tych zasad. I za późno już płakać i śpiewać. W drugim obrazie biały posąg Maryi wewnątrz katedry płacze czarnymi łzami.
Warto to wszystko zobaczyć. Żadna relacja telewizyjna nie pokaże tak klarownie splotu ludzkich błędów, nie umieści widza tuż za plecami strażaków. Ten film oddaje to po mistrzowsku, a przez szacunek dla prawdy obnaża naprawdę wiele, więcej może nawet, niż zamierzano pokazać.
Aha! Reżysera dosłownie nie poznaję, bo sceny seksu ani jednej, za to jest kapelan strażacki ratujący zawartość tabernakulum i błogosławiący strażaka o imieniu Ibrahim… To może nakręci Annaud równie szczery film o kolejnym pożarze francuskiej katedry: św. Piotra i Pawła w Nantes (18 lipca 2020 r.)?... Proszę!
A o Notre Dame nie martwmy się! Francuzi wiernie ją odbudują w postaci efektownej, a mocno niehistorycznej rekonstrukcji z XIX w., bo to niezmiernie dochodowy element tamtejszej popkultury. Tym bardziej że cały świat się na to zrzucił - z naddatkiem.

Przytoczone w artykule filmy w reż. Jean-Jacquesa Annauda:
[1] Notre Dame płonie (Notre Dame brûle), scen. J.J. Annaud, Thomas Bidegain, Francja 2022.
[2] Walka o ogień, scen. Gérard Brach, Francja/Kanada 1981.
[3] Imię róży (Il nome della rosa), scen. J.J. Annaud, Howard Franklin, Francja/Włochy/RFN 1985.
[4] Niedźwiadek (L’ours), scen. Gerard Brach, Francja/USA 1988.

Paweł Rochala Paweł Rochala

st. bryg. w st. sp. Paweł Rochala jest pisarzem, autorem powieści historycznych i opracowań popularnonaukowych

do góry