• Tłumacz języka migowego
W ogniu pytań Lech Lewandowski

Przecierałam szlaki

25 Października 2018

Niekiedy kobieta ma silniejszą psychikę niż niejeden mężczyzna. Z wieloletnich doświadczeń zdobytych w służbie coś niecoś o tym wiem - o swoich strażackich doświadczeniach opowiada mł. bryg. Agnieszka Mendelska, zastępca komendanta powiatowego PSP w Kamiennej Górze.

Przecierałam szlaki

Jeszcze nie tak dawno temu zawód strażaka, oficera PSP był w Polsce domeną mężczyzn. To już jednak przeszłość, a pani należy do grona kobiet, które w twierdzy typowo męskich profesji zrobiły kolejny wyłom.

Kobiety w straży pożarnej były, są i będą, a w 1997 r. otworzyły się dla nich drzwi na dzienne studia w Szkole Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie. W tym właśnie roku do egzaminów wstępnych przystąpiło kilka dziewczyn, wśród nich ja. Na pierwszy rok studiów zostały przyjęte cztery: Alicja Kazimierczak, Izabela Wojciechowska, Agnieszka Deberna i ja. Spotkałyśmy się w warszawskiej SGSP i razem studiowałyśmy. A potem, po promocji, choć każda ruszyła w swoją stronę, wszystkie jesteśmy w służbie i do dziś utrzymujemy ze sobą serdeczne kontakty. Spotykamy się też regularnie z całym rocznikiem w kolejne rocznice ukończenia studiów i promocji na pierwszy stopień oficerski.

Mówi się, że ci pierwsi - a w tym wypadku te pierwsze - przecierają szlak i dlatego mają najtrudniej.

Rzeczywiście, w 1997 r. jako pierwsze skorzystałyśmy z nowego prawa, że studia na uczelni strażackiej mogą podjąć także kobiety. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że torowałyśmy drogę naszym następczyniom. Ja miałam wówczas 19 lat i właśnie zdałam maturę. Szczerze mówiąc, planowałam, że będę zdawała na Politechnikę Wrocławską, ale wyszło inaczej.

Samo tak wyszło?

Niezupełnie samo. Zainspirował mnie brat, który był wtedy na czwartym roku studiów w SGSP. To on przywiózł do domu informację, że do szkoły będą przyjmowane również dziewczyny. Zaskoczył mnie tym. W pierwszej chwili pomyślałam, że to chyba nie dla mnie. Ale po namyśle i rozmowach z bliskimi uznałam, że warto spróbować. Wchodziłam w dorosłość i zdawałam sobie sprawę, że teraz podjęte decyzje mogą zaważyć na całym moim życiu. Ostatecznie postanowiłam złożyć dokumenty zarówno na politechnikę, jak i do szkoły pożarniczej. Z nastawieniem: później się zobaczy.

W myśl zasady, że przezorny zawsze ubezpieczony. A co zadecydowało?

Egzaminy, a poza tym ogólne wrażenie z pierwszego kontaktu z uczelnią. Istotne było też to, że najpierw zdawałam na studia w szkole pożarniczej. Okazało się, że poszło mi dobrze. Zdałam, zostałam przyjęta. Klamka więc zapadła i w sierpniu pojechałam na dwumiesięczny obóz kandydacki.

I wtedy pewnie entuzjazm nieco stopniał?

No cóż, to był rzeczywiście świat inny od tego, który znałam. Dyscyplina, regulaminy, codzienny rygor i wyczerpujący wysiłek fizyczny. Do domu można było zadzwonić, ale tylko z dyżurki i rzadko, ewentualnie napisać list.

Z czym najtrudniej było sobie poradzić?

Najważniejsze było mentalne przestawienie się na zupełnie inne warunki funkcjonowania - znaczące ograniczenie samodzielności i niezależności na rzecz podporządkowania regulaminom i przełożonym. Musiałam też nabrać pewnego dystansu do tej nowej rzeczywistości i zaakceptować ją. Nie powiem, były chwile kiedy miałam wszystkiego dość, ale wytrwałam. Koleżanki, z którymi dzieliłam namiot i codzienne problemy, też dały radę. Teraz, z perspektywy czasu, wiem, że nie tyle egzaminy, co właśnie ten obóz to był mój pierwszy, bardzo ważny krok na drodze do zawodu oficera pożarnictwa.

A jaki był kolejny?

W szkole pełniliśmy 24-godzinne służby w jednostce ratowniczo-gaśniczej, w której realnie zetknęliśmy się z działaniami podczas zdarzeń. Pamiętam jedno z nich - pożar mieszkania. Na miejscu okazało się że w mieszkaniu właściciel nagromadził tak ogromną ilość materiałów, papieru, szmat, kartonów, puszek, że nie można było się w ogóle poruszać. We własnym mieszkaniu zrobił śmietnisko, a my przeciskaliśmy się przez nie jak w wydrążonych tunelach. Panował tam straszliwy smród, a pokoje wypełniał gęsty dym. Na koniec okazało się jeszcze, że właściciel w czasie tego pożaru zmarł. Było to dla mnie trudne doświadczenie, ale w zawodzie strażaka trzeba być przygotowanym i na takie sytuacje.

Więc może jednak nie jest to zawód dla kobiet?

Ależ skąd, mężczyźni też różnie reagują. Poza tym niekiedy kobieta ma silniejszą psychikę niż niejeden mężczyzna. Z wieloletnich doświadczeń zdobytych w służbie coś niecoś wiem na ten temat.

Sporo jest tych doświadczeń?

Trochę się ich nazbierało. Kiedy latem 2002 r. jechałam po promocji do mojej macierzystej komendy PSP w Wałbrzychu, miałam oczywiście pewne wyobrażenia, jak to będzie. Było też trochę tremy, ale i poczucie własnej wartości. Bo chcę zaznaczyć, że nie tylko pomyślnie ukończyłam studia w SGSP, ale też skorzystałam ze świeżo wprowadzonej wówczas możliwości pozostania jeszcze rok na uczelni i uzyskania tytułu magistra.

Poszła pani za ciosem?

Nie tylko ja, możliwość tę miało dwanaście osób z naszego rocznika, wśród nich Ala. W rezultacie zostałyśmy pierwszymi kobietami w kraju, które ukończyły w SGSP studia oficerskie i jednocześnie magisterskie.

I co, opłaciło się?

Z jednej strony niewątpliwie zyskałyśmy, bo zdobyłyśmy gruntowne wykształcenie. Z drugiej o rok później otrzymałyśmy gwiazdki oficerskie, co musiało odbić się na awansach w kolejnych stopniach służbowych. Jak to w życiu, zawsze jest coś za coś. Uważam jednak, że koniec końców to mi się opłaciło. Choćby dlatego, że nie musiałam uzupełniać wykształcenia później, kiedy już pracowałam, założyłam rodzinę i zostałam matką.

Czy rzeczywistość w macierzystej komendzie odpowiadała oczekiwaniom świeżo upieczonej pani oficer?

No cóż, powiedziałabym, że była prozaiczna. Było lato, okres urlopowy, więc brakowało ludzi. Skierowano mnie do wydziału operacyjno-szkoleniowego, a w praktyce pełniłam dyżury na stanowisku kierowania, gdzie akurat w tym czasie najbardziej te braki się odczuwało. Później to się zmieniało. Równocześnie byłam w grupie operacyjnej komendanta miejskiego PSP, powierzono mi też zadania związane ze współpracą z jednostkami OSP na terenie powiatu, w tym prowadzenie inspekcji gotowości bojowej, kursów szkoleniowych dla druhów. Nie powiem, miałam sporo zajęć i nadal dużo się uczyłam.

To znaczy?

Istnieje teoria i jest praktyka. Dyplom, choćby z najlepszymi ocenami, to jeszcze nie wszystko. Tak naprawdę dopiero w komendzie, podczas kolejnych akcji, w pracy z ludźmi, w obliczu konieczności podejmowania trudnych decyzji zdobywa się to wszystko, co czyni z absolwenta uczelni rasowego strażaka. Ze mną było podobnie. Moim pierwszym nauczycielem praktycznego rzemiosła strażackiego był ówczesny naczelnik wydziału operacyjno-szkoleniowego Krzysztof Jagodziński. Wspaniały człowiek, znakomity fachowiec.

Dziś obecność kobiet w PSP nie robi już na nikim wrażenia. Ale kobiety pełniące dowódcze stanowiska to jednak wciąż rzadkość. Nawiązuję oczywiście do pani niedawnego awansu na stanowisko zastępcy komendanta powiatowego PSP w Kamiennej Górze. W środowisku strażackim na Dolnym Śląsku było to niecodzienne wydarzenie.

Ale nie tak całkowicie odosobnione. W nieodległej przeszłości, bo do 2008 r., zastępcą komendanta powiatowego PSP w Jeleniej Górze była st. kpt. Zuzanna Szuleta. A zupełnie niedawno, w 2014 r., zakończyła czynną służbę st. kpt. Anna Czekańska, która jako dowódca JRG PSP w Bogatyni była na pierwszej linii walki z rozmaitymi zagrożeniami. Tak więc nie jestem sama w gronie strażackich dowódców.

Jak radzi sobie pani z nowymi obowiązkami?

Nie ukrywam, że ważne jest dla mnie doświadczenie, które już zdobyłam, a które stanowi niezbędne uzupełnienie wiedzy zdobytej na studiach. W Komendzie Miejskiej PSP w Wałbrzychu pełniłam służbę na kilku różnych stanowiskach, ostatnio - kierownika sekcji ds. kontrolno-rozpoznawczych, dzięki czemu nie zostałam zaszufladkowana. To się przydaje obecnie, kiedy od listopada ubiegłego roku jestem zastępcą komendanta powiatowego PSP w Kamiennej Górze.

Powierzono pani jakąś konkretną działkę?

W obszarze mojej odpowiedzialności mieści się nadzór nad jednostką ratowniczo-gaśniczą, wydziałem operacyjno-szkoleniowym, a także stanowiskiem ds. kontrolno-rozpoznawczych. Do tego dochodzi współpraca z jednostkami OSP z powiatu. Nawiasem mówiąc, zjeździłam już cały powiat i odwiedziłam wszystkie OSP, zapoznając się z ich specyfiką i problemami. Do tego są dyżury komendanckie i zadania bieżące, związane z codzienną pracą komendy. To tak w największym skrócie.

Czyli lekko nie jest?

Nikt mi nie obiecywał, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Jako oficer PSP, a jednocześnie matka i żona, wiele obowiązków muszę jakoś ze sobą godzić. Codziennie dojeżdżam do pracy 20 km. A ponieważ mam 13-letnią córkę Olę i 1,5-rocznego synka Karola, więc z oczywistych względów jestem w domu potrzebna. Czas pracy na moim stanowisku jest zaś nienormowany, co oznacza, że wszystko się może zdarzyć. Ale jest i druga strona medalu. Mam ogromne wsparcie ze strony męża i całej rodziny. W sumie dajemy radę, choć nie ukrywam, że nierzadko żyję w biegu.

Nie żałuje pani tych studiów na politechnice?

Czasem zastanawiałam się, jak pewnie każdy z nas, co by było, gdyby. Człowieka nachodzą przecież różne refleksje na temat dokonanych życiowych wyborów. Moja konkluzja jest jednak zawsze ta sama: podjęłam dobrą decyzję i dziś zrobiłabym tak samo.

rozmawiał Lech Lewandowski
lipiec 2018

Lech Lewandowski Lech Lewandowski
do góry