• Tłumacz języka migowego
Różności Monika Krajewska

Pierwszy Polak w straży pożarnej CERN

28 Czerwca 2016

Młodszy brygadier Szymon Kokot-Góra od września będzie pełnił służbę w Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN (Organisation Européenne pour la Recherche Nucléaire). W postępowaniu rekrutacyjnym pokonał 121 kandydatów.

Skąd pomysł, by swoją zawodową drogę skierować właśnie do Genewy?

Pojawił się, kiedy mój kolega z Hiszpanii, który od kwietnia 2015 r. pracuje w CERN Fire Brigade, przysłał mi informację o naborze na stanowisko starszego oficera w straży pożarnej. Tak naprawdę w pierwszej chwili uznałem, że to interesujące, ale nie dla mnie. Porozmawiałem jednak z żoną i ona od razu zachęciła mnie do udziału w naborze. Perspektywa wyjazdu rodzinnego na 5 lat, bo przecież nie sposób sobie wyobrazić innej formy, dopiero dała mi do myślenia. Kilka dni biłem się z myślami. W końcu uświadomiłem sobie, że decyzję podjąłem już podczas rozmowy z żoną. Spróbuję! Wtedy już wiedziałem, że jeśli odniosę sukces, to moje życie stanie na głowie. Dziś to się potwierdza, choć jesteśmy dopiero na początku tej drogi.

Jak wyglądało postępowanie rekrutacyjne?

Rekrutacja składała się z trzech etapów. Na początku musiałem przesłać swoje CV i wypełnić formularz, który zawierał również miejsce na swego rodzaju list motywacyjny. To było dobre ćwiczenie! (śmiech) Państwowa Straż Pożarna gwarantuje nam stałą pracę i tracimy umiejętność tworzenia dokumentów na potrzeby postępowania rekrutacyjnego. Po kilku dniach otrzymałem informację, że jestem zaproszony do kolejnego etapu - wywiadu on-line. Miałem wyznaczony termin graniczny, ale nie chciałem czekać do ostatniej chwili, zgłosiłem się od razu.  Później okazało się, że jako pierwszy - co było nie bez znaczenia. Zostałem zapamiętany, zadziałało tzw. prawo pierwszeństwa. Wywiad był stresujący - nie znałem pytań, ale wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Na przeczytanie pytania i udzielenie odpowiedzi nagrywanej na wideo miałem ograniczony czas. Założyłem wyjściowy mundur i starałem się nie denerwować, choć zegar tykający w rogu ekranu, dodatkowo zmieniający kolor na czerwony na 10 sekund przed końcem czasu, nie ułatwiał mi zadania. Po kilkunastu dniach - w końcu byłem pierwszy, a na nagranie wywiadu mieliśmy dwa tygodnie - otrzymałem wiadomość, że jestem zaproszony do ostatniego etapu - spotkanie w CERN Fire Brigade. Dowiedziałem, się, że zaproszono sześć osób, a do konkursu przystąpiły 122 osoby - nabór dotyczył dwóch stanowisk.  Wtedy już naprawdę się zestresowałem, bo choć już samo zaproszenie na rozmowę było wielkim osiągnięciem, to jednak szkoda byłoby zaprzepaścić taką szansę na ostatnim etapie. Potem jednak zrozumiałem, że w tej sytuacji moim największym wrogiem jest mój własny strach. To pozwoliło mi się uspokoić i koncentrować na pokazywaniu swoich mocnych stron. Na początku była autoprezentacja, w której na pewno pomogło mi doświadczenie z pracy wykładowcy. Rozmowa toczyła się w języku angielskim, choć była także próba konwersacji po francusku, gdyż jest to oficjalny język operacyjny w CERN FB. Przyznaję, że wtedy nieco zwątpiłem w swoje szanse. Niemniej jednak znalazłem w sobie siłę i nie pozwoliłem, by stres nade mną zapanował. Przecież kocham swoją pracę i nie mam nic do stracenia! Do tego miałem wrażenie, że w oczach komisji widzę zadowolenie. To dodało mi jeszcze więcej energii. Druga część zawierała inne zadanie - test operacyjny, oceniany przez inną komisję. Przedstawiono mi dosyć skomplikowane zdarzenie i musiałem przejść przez siedem etapów, w których przedstawiałem np. ocenę zagrożenia, źródła informacji, schemat dowodzenia, rozmieszczenie SIS, słabe i mocne strony rozmieszczenia SIS zaproponowanego przez egzaminujących, oceniano też zdolność zarządzania przy współdziałaniu z innymi podmiotami. Na dyktafon nagrywałem korespondencję radiową. Myślę, że najbardziej liczyła się elastyczność, bowiem każdy z kandydatów miał swoje doświadczenia i styl pracy zaczerpnięty z macierzystej instytucji, a jednak CERN to miejsce unikatowe w skali świata. Żeby dobrze sobie tu radzić, przede wszystkim trzeba się wciąż uczyć. Na kolejnym spotkaniu sprawdzano mnie w zakresie planowania operacyjnego. Tematem była duża impreza z udziałem VIP-ów i współpraca wielu różnych instytucji. Kto z kim, kiedy i o czym będzie rozmawiał? Jak na mapie rozmieściłbym SIS? Jak powinien wyglądać harmonogram przygotowań? I tak jak wcześniej - wszystko pod presją czasu. Kiedy ukończyłem tę część, podszedł do mnie egzaminator, wręczył mi kartkę i powiedział „5 minut”. Nieco skonsternowany spojrzałem na treść, okazało się, że to nie koniec egzaminu. Kolejny test miał sprawdzić moją zdolność podejmowania szybkich decyzji pod presją czasu i przy dużej odpowiedzialności. Nie mogę zdradzić szczegółów, ale przedstawiona sytuacja dotyczyła kwestii dyplomatycznych, a szybkość i trafność decyzji pozwalała uniknąć kompromitacji na arenie międzynarodowej. Na tym zakończyły się oficjalne spotkania. Zdawałem sobie jednak sprawę, że godziny oczekiwania między spotkaniami i wspólny lunch z komisją to również okazja do przyjrzenia się kandydatom. Powiedziano nam, że za kilka dni poznamy wyniki - to był piątkowy wieczór. W poniedziałek w południe otrzymałem telefon z ofertą pracy i informacją, że postanowiono zatrudnić tylko jedną osobę. Drugie stanowisko nadal pozostało nieobsadzone. Teraz trwają formalności: podpisałem umowę, wykonałem badania medyczne. Muszę jeszcze dostarczyć dokument potwierdzający uzyskanie urlopu bezpłatnego, bowiem jedynie taką formę akceptuje CERN.

Który etap był najtrudniejszy i dlaczego?

Chyba najbardziej stresujący był dla mnie wywiad on-line, ze względu na presję czasu. Podczas rozmowy na miejscu panowała przyjazna atmosfera i można było obserwować reakcje komisji. Dawało to choćby mgliste pojęcie o tym, jak wypadłem. Wielokrotnie widziałem zadowolenie, czasem zaciekawienie. A mówiąc do ekranu, nie dość, że działałem pod presją czasu, to jeszcze czułem ciężar niepewności. W czasie oczekiwania na decyzję komisji pomogło zanurzenie się w pracy zawodowej i sprawach osobistych - dzięki temu nie myślałem o wynikach aż do chwili odebrania kolejnej informacji.

Jak jest zorganizowana ochrona przeciwpożarowa w CERN?

Na czele straży stoi szef, który jest osobą cywilną. Podlegają mu bezpośrednio dwaj dowódcy. Następnie w hierarchii jest dziesięciu starszych oficerów. Ja zająłem jedno z tych stanowisk. Później sześciu dowódców zmian i około 50 strażaków, wśród nich dwunastu medyków. W podziale znajdują się dwa samochody gaśnicze, trzy specjalne i jedna karetka. System pracy jest czterozmianowy (12/24/12/48). Starsi oficerowie pracują przez połowę swojego czasu w systemie ośmiogodzinnym, połowę na zmianach. W tym drugim przypadku pełnią funkcje odpowiednika naszego oficera w dyspozycji, choć mój kolega z Hiszpanii zajmujący to stanowisko ostatnio przy jednym ze zdarzeń wchodził w strefę w aparacie powietrznym. Ze względu na wyjątkowość tego miejsca jedną z nadrzędnych zasad jest elastyczność. Starsi oficerowie mają przydzielone określone zadania, trochę jak naczelnicy wydziałów w komendach powiatowych PSP.

Wszyscy kandydaci przechodzą proces naboru, który jest swego rodzaju konkursem. Oczywiście zadania stawiane przed nimi są dostosowane do charakterystyki stanowiska. W skład straży pożarnej wchodzą przedstawiciele 12 krajów, ja będę tym szczęśliwcem reprezentującym trzynasty. Najwięcej w straży jest Francuzów, bo kiedyś werbowano kandydatów jedynie z tego kraju. Dziś jest też sporo Hiszpanów, są Portugalczycy, Niemcy, Szwedzi, Finowie, jest Czech. No i Polak (śmiech).

Czym dokładnie będzie się pan zajmował?

Niedawno powiedziano mi, że będę odpowiedzialny głównie za kwestie szkoleniowe. Bardzo cię ucieszyłem, bo czuję się w tej dziedzinie dosyć dobrze. Będę współpracować blisko z moim kolegą z Hiszpanii odpowiedzialnym za procedury, które ostatnio są tworzone od nowa i na tej podstawie planować proces szkoleniowy, zarówno strażaków jak i kadry dowódczej. Będę chciał się przyjrzeć istniejącym stanowiskom do ćwiczeń, wprowadzić może nieco innowacji, jeśli okażą się konieczne. Mam takie doświadczenie ze służby w PSP. Oprócz tego, jak każdy starszy oficer, połowę czasu będę służył w systemie zmianowym, pełniąc rolę kierującego działaniem ratowniczym. Wiem też, że będę wysyłany na szkolenia i będę miał szansę się rozwijać.

Podziemne laboratoria, hale i znany chyba każdemu Wielki Zderzacz Hadronów - to wszystko może rodzić zagrożenia raczej niespotykane w pana dotychczasowej służbie. Na pewno to wielkie wyzwanie. Czy jednak prócz chęci zmierzenia się z nimi pojawiły się u pana jakieś lęki i obawy?

Nie, nie mam obaw. Chcę natomiast pokazać się z jak najlepszej strony i być ambasadorem PSP za granicą. To nasza formacja mnie wychowała. Dzięki niej jestem tym, kim jestem i chcę się jej odwdzięczyć, pokazując wszystkim, że polscy strażacy to ludzie z pasją, kochający zawód, dobrze przygotowani, koleżeńscy, dbający o relacje międzyludzkie i potrafiący się odnaleźć w trudnych sytuacjach. Zatem obawa nie, ale poczucie odpowiedzialności - jak najbardziej.

W Polsce zajmował się pan tematyką pożarów wewnętrznych, prowadził szkolenia, warsztaty, organizował konferencje, w których brali udział specjaliści z całego świata. Ostatnio ruszył także Projekt L.I.D.E.R. Czy nie szkoda panu zostawić to co najmniej na 5 lat, bo tyle trwa podpisany kontrakt?

Taka była moja pierwsza myśl, ale jak wspomniałem - szybko przeszła. Mamy w kraju spore już grono bardzo kompetentnych ludzi, którzy podzielają moją pasję. Nadal będziemy organizowali międzynarodową konferencję „Pożary wewnętrzne” - na kolejną, czwartą edycję zapraszamy już dziś na 12-13 września do Rynu. Będziemy gościli między innymi legendę badań pożarowych o swojsko brzmiącym nazwisku - Dana Madrzykowskiego z NIST/UL.

Kiedyś zajmowałem się zagadnieniem ratowania strażaka - przychodzi jednak moment, że trzeba zaufać, iż wykonana praca zaprocentuje. Wtedy znaleźli się ludzie, którzy wzięli sprawy w swoje ręce. Dziś widzę to samo i jestem spokojny. Również Projekt L.I.D.E.R., który jest blogiem motywacyjnym i promocją dobrych postaw w straży, zaczął żyć własnym życiem. Jest tak dużo zmotywowanych i kreatywnych ludzi, próba skonsolidowania ich przyniosła świetne efekty. Czuję się czasem jak ojciec trzymający za kijek przy rowerze. Kiedyś trzeba go puścić, inaczej dziecko nie nauczy się jeździć. Nawet jeśli pierwszym efektem będzie rozbite kolano, to potknięcia są przecież jedną z lepszych lekcji w życiu. A ja sam będę miał sporo interesujących zajęć. To sprawia, że czuję się dobrze z moją decyzją. I wygraną w konkursie (śmiech).

W naszym środowisku nie trzeba pana nikomu przedstawiać. Jednak nowa praca sprawiła, że nie tylko wśród strażaków stał się pan znany. Jak się pan czuję z tą sławą?

To dosyć męczące, szczególnie fala zainteresowania ze strony mediów. Przez moment ciężko było nadążyć z bieżącą pracą. Ale jestem pierwszym polskim strażakiem w CERN Fire Brigade i staram się wypełnić swoją rolę - zaspokoić ciekawość ludzi, opowiedzieć, jak to wyglądało. Może zachęcę kogoś i wkrótce nie będę już samotnie reprezentował Polski i PSP. Mamy tak wielu świetnych profesjonalistów - świat musi to zobaczyć.

Jakieś słowo podsumowania?

Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali. Przełożonym i kolegom po fachu. Dziękuję również tym, którym przeszkadzało nieco moje zaangażowanie i otwarcie pokazywane zamiłowanie do ratownictwa, do jego kwintesencji, czasem kłócącej się z biurokratyczną stroną działalności PSP. Dzięki im wszystkim rosłem i rozwijałem się, bowiem tak wsparcie, jak i trudności stymulują rozwój. Dziękuję mentorom, których spotkałem na swej drodze i którzy uczyli przykładem. Dzięki nim sam staram się to robić. Wyciągam rękę i przepraszam, jeśli ktoś kiedyś poczuł się urażony czymkolwiek z mojej strony.

Zakończę rozwinięciem skrótu z Projektu L.I.D.E.R. - Lojalność ślubowaniu, Integralność zasad, Duma z munduru, Etyka zawodowa, Ratownictwo na pierwszym miejscu. Mniej słów, więcej czynów. Róbmy swoje!

rozmawiała Monika Krajewska
czerwiec 2016

Monika Krajewska Monika Krajewska
do góry