• Tłumacz języka migowego
Wydało się

„Oficerowie…

1 Maja 2015

„Oficerowie i dżentelmeni. Życie prywatne i służbowe kawalerzystów Drugiej Rzeczpospolitej”, to książka ważna i dla nas, strażaków. Wypracowane w kawalerii standardy etyczno-zawodowe obowiązywały również w innych rodzajach broni, a oficerski Korpus Techniczny Pożarnictwa, który tworzył zawodową ochronę przeciwpożarową po wojnie, wywodził się w dużej mierze z przedwojennych szkół oficerskich. Są to więc także nasze standardy. Z jednej strony zachowane szczątkowo poprzez nieświadome (bywało, że groteskowe) naśladownictwo pierwowzorów, a z drugiej odtwarzane intuicyjnie przez podchorążych SOP, WOSP czy SGSP.

Książkę warto poznać, bo jest po prostu świetną rozrywką. Autor – Piotr Jaźwiński, historyk z UW, zna przedmiot na wylot, traktuje go z pasją i ma lekkie pióro. Treść jest bogata w fakty i skrzy się od anegdot, a przede wszystkim rozbija wiele krzywdzących mitów i pokazuje kilka niepokojących mechanizmów. Po prostu autor nie kłamie, choć tę naszą niegdysiejszą kawalerię kocha – miłością nostalgiczną.

Mity ery PRL-u wyglądają mniej więcej tak: wyfiołkowani oficerkowie szlachetki, bawidamkowie całujący rączki, żyjący na koszt państwa balowicze pasożyty, a wyszkolenie wojskowe do niczego, o czym przekonał wrzesień ‘39. Nic bardziej mylnego.

Nawet nie 10% oficerów kawalerii miało pochodzenie ziemiańskie, zdarzali się chłopi. Większość to synowie inteligencji: nauczycieli, lekarzy i urzędników. W kadrze tej byli przedstawiciele wszystkich mniejszości narodowych.

Aby dostać się do którejś ze szkół podchorążych, należało mieć maturę, nienaganny stan zdrowia i… pieniądze na start, zwykle pożyczone. Młodego człowieka kształtowano na oficera przed dwa lata, dając mu potężnie w kość. Bycie rycerzem zobowiązywało, więc musiał nie tylko radzić sobie z każdym wierzchowcem, też lecz także dobrze biegać, strzelać, tańczyć i prezentować nienaganne maniery, znać historię Polski i tradycje wojskowe. Musiał umieć odpowiedzieć dowcipnie na każde pytanie i wykonać najdziwaczniejszy rozkaz. Wysoko ceniono refleks. Oto przykład. Twardo przestrzegana zasada wzajemnego szacunku nie obowiązywała tylko podczas ćwiczeń z jazdy konnej. Wyprowadzony z równowagi podoficer-instruktor do podchorążego:

– Gdybyście byli tacy dłudzy, jak jesteście głupi, to moglibyście klęcząc, księżyc w dupę pocałować!

Bezcenna odpowiedź podchorążego:

– Panie wachmistrzu, błagam! Tylko nie klęcząc!

Oficer po promocji zyskiwał przydział do któregoś z pułków kawalerii – jego rodziny i świata na prawie całe życie. Wchodził w ten świat z długami, bo z własnej kieszeni musiał opłacić: kompletne umundurowanie, siodła, a nawet broń osobistą, łącznie od 4 do 6 tys. zł (cena dobrej krowy – 160 zł). Niczego nie dostawał za darmo. Póki nie awansował na porucznika, co podnosiło żołd, nie mógł marzyć o wyjściu z długów i… o ożenku. Panna młoda musiała spełniać wysokie wymagania komisji pułkowej co do moralności, obycia, wykształcenia i majątku. Oznaczało to posag lub dochody na tyle wysokie, by rodzina żyła na poziomie zarobków rotmistrza. Absolutnie nie wchodziło w grę dodatkowe zarobkowanie oficera.

Młody oficer całe dnie spędzał na zajęciach służbowych, przygotowywał siebie i podkomendnych do licznych sprawdzianów, zawodów i manewrów. Obowiązkowo brał udział w uroczystościach państwowych i lokalnych. Niektóre z nich kończyły się balami, te jednak oficerowie urządzali wyłącznie za własne pieniądze. Na tę okoliczność płatnik potrącał systematycznie z żołdu proporcjonalną do uposażenia, niemałą składkę.

Pułk – własne tradycje, święta, orkiestra (trębacze utrzymywani ze składek oficerskich), marsze (każdy pułk miał taki, łącznie około setki!), pieśni (Pijmy wino, szwoleżerowie), anegdoty, kasyno, biblioteka, rywalizacja wojskowo-sportowa z innymi pułkami. Oficer nie musiał być wierzący, ale z podwładnymi obowiązkowo uczęszczał do kościoła, cerkwi czy synagogi – by dopilnować ich stosownego zachowania. Za docinki na tle religijnym groziło usunięcie z armii.

Oficer miał broń i nie mógł wahać się jej użyć, nie tylko w obronie własnej. A wyszkolenie wojskowe… Żadnych szarż na czołgi nie było, za to dobrze dowodzona kawaleria potrafiła zadawać straty nawet wojskom pancernym. W 1939 r. nie zawiedli oficerowie, tylko polityka, a w związku z tym zły plan działań wojennych.

Kim więc byli oficerowie?

Zdarzały się patologie, ale generalnie mieli zasady: najpierw dbać o konie, potem o ludzi, na koniec o siebie. Nigdy nie kłamać. Zawsze dotrzymywać słowa. Nigdy, nikogo i niczego się nie bać. W Katyniu za te zasady dostawało się kulę w łeb.

Oficer, wnuk ułana krechowieckiego

do góry